
Zawodnik Legii cztery razy wygrał z nowotworem
17.06.2025 21:44
(akt. 17.06.2025 22:32)
NOWOTWÓR
Urodził się Sandomierzu, gdzie chodził do szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum. – Dużo grałem w piłkę, uczestniczyłem w różnych imprezach sportowych. Biegałem przełajowo na mistrzostwach wojewódzkich, w których byłem dość wysoko. Pojawiły się też wygrane mistrzostwa powiatu. Byłem także w szkolnym klubie piłki ręcznej. Zacząłem trenować w Wiśle Sandomierz, ale będąc w szóstej klasie podstawówki, zdiagnozowano u mnie chorobę nowotworowę – rak kości, czyli oseosarcoma (pierwsza diagnoza w 2000 roku – red.). Z przeciwnikiem, który doprowadził do przerwania przygody sportowej, spotkałem się na oddziale onkologicznym, w innej rzeczywistości niż 12-latek, który dorasta – mówił nam Mariusz Adamczyk, zawodnik Legii Amp Futbol.
Jego życie wywróciło się do góry nogami. W 2001 roku przeszedł operację. Przebywał w szpitalu, a nie w szkole, do której wrócił po ok. 9 miesiącach przerwy. – To było już gimnazjum – inna rzeczywistość, inni kumple. Potem wszystko toczyło się u mnie, jak u normalnego chłopaka, aż do pierwszej klasy liceum, kiedy nowotwór znowu dał o sobie znać (2005 r. – red.). Pojawiły się przerzuty do płuc – opowiadał Adamczyk, który drugi raz wygrał z chorobą.
– Później moje życie znowu trwało w najlepsze. Cieszyłem się życiem, jak na licealistę przystało. Bawiłem się, uczyłem. Sportu już nie uprawiałem, z racji przygód onkologicznych – nie było mi to dane na poziomie wydolnościowym – kontynuował.
AMPUTACJA
W 2007 roku, w trzeciej klasie liceum, tuż po studniówce, usłyszał trzecią diagnozę. – Później zdałem maturę i rozpocząłem rozdział studencki – najpierw w Kielcach, potem zdecydowałem się na przeprowadzkę do Warszawy, gdzie kontynuowałem edukację – wyjaśniał.
– Na trzecim roku musiałem czwarty raz zmierzyć się z nowotworem i wrócić na oddział onkologiczny. Rak usadowił się blisko stawu kolanowego. Nie było innej decyzji niż amputacja – kontynuował.
W lutym 2010 r., w wieku 22 lat, miał amputowaną lewą nogę z kolanem i 1/3 uda. Zakończył leczenie kilka miesięcy później, w listopadzie. – Przez pięć lat wyglądało to tak, że jeździłem na kontrole – najpierw co miesiąc, potem co trzy miesiące, co pół roku i co rok. W 2015 r. pożegnałem się z moim drugim domem, którym okazał się Instytut Matki i Dziecka przy Kasprzaka, w Warszawie, gdzie – licząc z przerwami – byłem od grudnia 2000 r. – dodał Adamczyk.
Przez chwilę był w Instytucie Onkologii na Ursynowie. – Czułem się troszkę jak numerek, a nie jak pacjent. W Instytucie Marki i Dziecka znali mnie praktycznie wszyscy, od pań sprzątających, po kucharki, radiologów… – dodał.
Teraz choroba to dla niego już przeszłość, ale… – Do tej pory było tak, że podczas badań krwi wychodziły wartości, którym należało się dodatkowo przyjrzeć. Przykładowo, jeśli tworzył się stan zapalny, czyli szalał wskaźnik CRP, to trzeba było to dokładniej sprawdzić. Przy moich badaniach krwi zawsze mam myśli, że nie chciałbym nawrotów i liczę, że nie wyjdzie nic złego – mówił Adamczyk.
PODAWANIE KRWI
Gdy chorował, badania krwi miał praktycznie co drugi dzień. – Należało kontrolować białe i czerwone krwinki, płytki krwi, gdyż wartości lubiły spadać. Pamiętam chwile, kiedy wracałem do domu z leczenia, czułem się OK, a po 4 – 5 dniach nie byłem sobą i musiałem brać leki, które sztucznie podnosiły wskaźniki. Zdarzało się też, że trzeba było pojechać do szpitala, gdzie następowało podawanie krwi, by móc dalej żyć – kontynuował.
– Początkowo w ogóle nie miałem świadomości, że ta choroba zabija. Jak leczyłem się cały rok, to mijałem się z ludźmi, miałem z nimi lepszy lub gorszy kontakt. Jak przez tydzień przebywałem z kimś w jednym pomieszczeniu, to trzeba było radzić sobie we dwójkę, gadać – potem widywaliśmy się w przychodni i znowu na oddziale. Z czasem nie widziałem tych osób… Wówczas dochodziło do mnie, że nowotwór zabiera kumpli i koleżanki z sal onkologicznych. Przypomniało mi się teraz, że gdy trwał półmetek w liceum, leżałem w łóżku, nie mogłem przełknąć śliny i marzyłem o napiciu się zimnej wody gazowanej… Miałem zainfekowane usta, słabe wartości krwi – odporność spadała. Było ciężko, ale – jak wspomniałem – po amputacji wszystko wróciło do normy. Na tę chwilę jestem zdrowy – mówił Adamczyk.
– Może zabrzmieć to tak, że cały czas się leczyłem, ale tak nie było. Miałem sporo przerw, choćby 2- czy 3-letnich, po których wracałem. Po amputacji jest spokój na długie lata – mam nadzieję, że tak pozostanie – dodał.
MIŁOŚĆ DO LEGII
Rok 1997. Legia – Vicenza Calcio, Łazienkowska. Remis 1:1, gol Jacka Kacprzaka. – Miałem 9 lat. Oglądałem mecz u babci. Kamera była skierowana na Żyletę, gdzie dostrzegłem pełno szalików – wtedy powiedziałem, że też chcę taki mieć. Nie wiem, czy zdecydowało to, czy może wynik z włoskim zespołem, czy barwy zielono-biało-czerwone. Pamiętam, że dwa dni wcześniej w Europie grał także Widzew (z Udinese – red.) – tłumaczył Adamczyk.
– Od tamtej pory zakochałem się w Legii. Śledziłem wszystkie mecze, w czym pomogła mi Telegazeta i Studio S-13. Jak dobrze pamiętam, był też taki okres, w którym transmisje przeprowadzało TVP. Potem spotkania przeniosły się do CANAL+ – przez pierwsze 15 minut były niekodowane, a następnie troszeczkę zamazane i nie dało się już nic obejrzeć – mówił zawodnik.
Jak to się stało, że trafił na rywalizację Legii z Vicenzą? – Wujek i tata oglądali mecze. Pamiętam wszystkie wydarzenia jak przez mgłę, choćby finały Ligi Mistrzów. Poza tym, sporo się grało w Sandomierzu, na asfaltowych boiskach, więc – siłą rzeczy – piłka zawsze była blisko. Kupowałem Bravo Sport, dla plakatów z Bartkiem Karwanem, uwielbianym Sylwestrem Czereszewskim, Kennethem Zeigbo czy Grzegorzem Szamotulskim. Kiedyś miałem nawet "eLkę" jak Szamo, na karku – kontynuował.
Jego miłość do Wojskowych trwała. – Jak zachorowałem w 2000 roku, to pojawił się nawet mały uśmiech, że – jako kibic Legii – będę w Warszawie, w końcu zobaczę miasto i stadion, na który – ze względu na chorobę – długo nie mogłem się wybrać – dodał Adamczyk.

PIERWSZE MECZE
Pierwszy raz zawitał na stary obiekt Legii w celach turystycznych. – Byłem z tatą, chyba w 2005 roku. Przyjechaliśmy na chemioterapię i musieliśmy poczekać 1 – 2 dni, aż zwolni się łóżko. W tym czasie przebywałem w Fundacji Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową, gdzie mogłem mieszkać za darmo. Wykorzystaliśmy małą obsuwę na zwiedzenie stolicy i stadionu – mówił zawodnik Wojskowych, który obejrzał pierwszy mecz przy Łazienkowskiej prawdopodobnie w 2006 roku (5:0 z Cracovią).
Następne spotkanie z trybun? – Byłem na chemioterapii, ale wiedziałem, że będę nocował w fundacji, więc chciałem się wybrać na Legia – Widzew. Rok 2007. Podjechaliśmy z tatą pod kasy, by kupić bilety – nie było ich już na Żyletę, zostały tylko na krytą – wspomniał Adamczyk.
Wybrał się na mecz z koleżanką-radiolożką. – Pracowała w instytucie, robiła zdjęcia rentgenowskie. Byłem kiedyś w bluzie Wojskowych, a ona powiedziała, że chodzi na Łazienkowską i chciała, żebyśmy razem poszli. Tata puścił mnie na spotkanie z Widzewem. Legia wygrała 2:0. Potem nie wróciłem od razu do domu, tylko poszliśmy do klubu Punkt przy Koszykowej, gdzie grało Hemp Gru. Ula znała się z Wilkiem (Robert Darkowski – red.) i z kimś jeszcze. Dostałem koszulkę i bawiłem się do późna, co nie spodobało się tacie. Tak wyglądało jednak życie 19-latka – czas w szpitalu był inny. Przytrafiła się taka atrakcja, że aż żal było nie skorzystać – opowiadał.
POMOC KIBICÓW
W 2008 roku przeprowadził się do Warszawy. – Z tego, co pamiętam, był wtedy bojkot ITI, a w listopadzie pożegnalny mecz Żylety ze Śląskiem (na starym obiekcie – red.), na który poszedłem. Potem budował się stadion, prowadzono doping na krytej – wówczas nie pojawiałem się przy Łazienkowskiej z powodu nawrotów choroby – dodał.
Miał bilet na sparing z Arsenalem na otwarcie stadionu, ale znowu wylądował na chemioterapii. – W 2010 roku, już z protezą, byłem na ważnym meczu Legia – FC Den Haag, na którym pojawiła się duża oprawa z hasłem "Boże Chroń Fanatyków" – tłumaczył Adamczyk.
– Mocno pomogli mi kibice – SKLW, Nieznani Sprawcy, OFMC, różne grupy fanów – którzy zbierali na wymarzoną protezę, dzięki której wróciłem do normalnego życia. Legia bardzo dużo znaczy w moim życiu – mówił.
ZAGRANICZNE WYJAZDY, FINAŁY
W 2011 i 2012 roku dużo podróżował za Legią. – Po Spartaku Moskwa pojawiły się wyczekiwane europejskie puchary. Jak miałem dobrą protezę, to zaczęły się wyjazdy zagraniczne – np. do Bukaresztu na Rapid czy do Eindhoven na PSV. Poza tym, często uczęszczałem na mecze domowe. Z tego, co pamiętam, w 2013 r. nie opuściłem chyba żadnego spotkania przy Łazienkowskiej – opowiadał.
– W 2008 roku, w Bełchatowie, odbył się decydujący mecz o Puchar Polski pomiędzy Legią a Wisłą Kraków. Od tamtej pory nie opuściłem żadnego finału z udziałem Wojskowych – we wszystkich dziewięciu, licząc ze wspomnianym, wygrywali. Były spotkania w Bydgoszczy, Kielcach, dwumecz ze Śląskiem, potem rozgrywki przeniosły się na Narodowy, gdzie byłem również ostatnio, na rywalizacji z Pogonią Szczecin – wyjaśniał Adamczyk, który angażował się w życie kibicowskie.
Wspomniany wyjazd do Bydgoszczy również utknął mu w pamięci. – Jechaliśmy pociągiem. Nie miałem szczęścia, gdyż niektóre wagony się zepsuły i po przenosinach do pozostałych czuliśmy się jak sardynki – dodał.
– Inny pamiętny wyjazd? Kojarzę taki, na który bardzo chciałem jechać, a wiele osób nie pojechało. Widzew – Legia, rok 2010, stary stadion łódzkiego klubu. To mecz, który niezwykle grzał, ze względu na flagę "Visitors". Byłem obecny na trybunach, o kulach, w protezie. To coś, co zostanie w głowie na długie lata – tak, jak spotkanie w Poznaniu, gdzie w 2017 roku Kasper Hamalainen zdobył bramkę po dośrodkowaniu Adama Hlouska. Wrzawa na sektorze gości była nie do opisania. Pozytywne wrażenia w Wielkopolsce dostarczyło też nasze mistrzostwo Polski – tłumaczył.
– Moim pierwszym wyjazdem zagranicznym okazał się Bukareszt. Wygraliśmy 1:0 z Rapidem, gola strzelił Miroslav Radović – szał na stadionie. Przyjemnie było też ostatnio, w Londynie, gdzie byłem na meczu z Chelsea. Podobał mi się także ostatni dwumecz z Ajaksem, w 2017 roku, w Lidze Europy – dodał.
ZNAJOMOŚĆ Z RZEŹNICZAKIEM
Pamięta mecz niedaleko jego rodzinnego domu, w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie stołeczna ekipa wygrała z Wisłą Kraków w meczu o Superpuchar Polski. – Było lato, dzień przed moimi urodzinami. Pojechaliśmy z kumplem, mieliśmy bilety na zupełnie inną trybunę, ale udało się wejść na sektor kibiców Legii. Decydującego gola strzelił Piotr Rocki, z którym widziałem się na turnieju charytatywnym. Bardzo podobała mi się jego gra – mówił Adamczyk.
Największy kontakt, jeśli chodzi o zawodników Wojskowych, miał swego czasu z Jakubem Rzeźniczakiem. – Początkowo jedna z koleżanek, działających na Legii, zaprosiła mnie na spotkanie, chciała przekazać coś ważnego. Miałem wtedy pracę, a ona odpowiedziała, żebym się zwolnił, a na pewno nie pożałuję. Przyszedłem do knajpy przy Placu Trzech Krzyży i… okazało się, że siedziała z Kubą. W taki sposób się poznaliśmy. Wówczas zbierałem na protezę, a Rzeźnik powiedział, że rozegrali sparing wewnętrzny, przy okazji którego odbyła się zrzutka na moją nogę. Wręczył mi… 12 tys. zł. Długo utrzymywaliśmy kontakt, bardzo dużo rozmawialiśmy, sporo mi pomagał. Gdy dowiedział się, że będę grał w Lamparcie Warszawa, to jego działania sprawiły, że klub został zasponsorowany, obdarowany strojami Pumy. Dostałem też od niego korki – opowiadał.
Któregoś razu Fundacja Herosi organizowała spotkanie z piłkarzami Legii w Instytucie Matki i Dziecka. – Zostałem zaproszony – był Kuba Rzeźniczak, Wojtek Skaba, Maciek Rybus i trener Maciej Skorża, z którym spotkaliśmy się potem na Okęciu. Wówczas wracałem z Dublina, a Wojskowi z Gaziantepu. Chwilkę pogadaliśmy – wyjaśniał.
– W pewnym okresie jeździłem do Łodzi, do gabinetu OrtoMedSport – tak, jak Ivica Vrdoljak. Kilka razy się mijaliśmy, dość dużo rozmawialiśmy o Legii. Któregoś dnia zadzwoniłem do Kuby Rzeźniczaka i przekazałem, że widziałem się z Chorwatem. Odpowiedział, że Ivica pożegnał się z zespołem i za chwilę, z powodów zdrowotnych, będzie ogłaszał koniec przygody w Legii – mówił Adamczyk.
– Wspomnę raz jeszcze o meczu z Widzewem z 2010 roku. Zbierałem na protezę, chciałem pojechać do Łodzi. Zabrał mnie kumpel z OFMC, Filip. Długo gadaliśmy, utrzymujemy kontakt, mówił, że ma 5- czy 6-letniego syna, który trenuje w SEMP-ie Warszawa. Po kilku latach okazało się, że to Filip Tobiasz, czyli tata Kacpra, obecnego zawodnika Legii, którego widziałem też parę razy na trybunie. Utrzymujemy kontakt. Jak Legia Amp Futbol zajęła 2. miejsce w Lidze Mistrzów, to Kacper wysłał mi gratulacje. Składałem mu wyrazy szacunku za np. mistrzostwo Polski – tłumaczył.
INNE SPORTY
Zanim na dobre wkręcił się kibicowsko w piłkarską Legię, chwilę przed amputacją wybrał się z siostrą na Torwar, na mecz stołecznych hokeistów z STS Sanok.
– Kilka razy byłem na spotkaniach hokeja. Od tego się zaczęło. Potem pojawiałem się również na koszykówce – pamiętam np. wielkie derby z Polonią. Parokrotnie bywałem też na rugby, z uwagi na znajomych, który uprawiali ten sport – opowiadał Adamczyk.
WYSTĘP NA LEGII
Dużym wydarzeniem okazał się dla niego występ na stadionie przy Łazienkowskiej. – To było w 2014 roku – wówczas rozpocząłem przygodę z amp futbolem. Chłopaki zbierali pieniądze na wyjazd do Meksyku, a Legia zaprosiła ich na spotkanie 1/8 finału Pucharu Polski z Pogonią Szczecin, w którym wygrała po dogrywce. W przerwie PP zagraliśmy pokazowy mecz, w koszulkach reprezentacji. Takiego harmidru i tak zlanego boiska dawno nie widziałem. Potem podeszliśmy pod Żyletę, by podziękować, poklaskać. Łezka się w oku zakręciła. Miłe przeżycie – wspominał.
Chwilę wcześniej jedna z fundacji, z którą współpracował, zorganizowała warsztaty usprawniające dla osób po amputacjach. Adamczyk został zaproszony przez prezesa. Był to dla niego powrót do aktywności sportowej.
– Po amputacji dochodziłem do siebie, potem znalazłem pracę. Jak wracałem do domu, to było PlayStation, piwko… Za wiele się nie ruszałem. Fundacja zrobiła pierwszy krok – zaproponowała, bym przyszedł na wspomniane warsztaty dla osób niepełnosprawnych. Wtedy dotarło do mnie, że fajnie się czasem zmęczyć i mieć z tego satysfakcję. Miałem przypływ endorfin. Potem trafiłem na amp futbol, który śledziłem wcześniej, ale czułem, że to nie dla mnie. Byłem zablokowany przez brak nogi, praktycznie się nie pokazywałem. Dopóki nie miałem protezy, nie potrafiłem np. pójść do galerii, do sklepu, nie wspominając o basenie – wyjaśniał.
REPREZENTACJA POLSKI
– Nie byłem przekonany do amp futbolu. Mówiłem: nie dość, że nie mam nogi i to ukrywam, to mam wziąć kule i biegać za piłką bez protezy? Chyba na głowę upadli. Sam nie pokazuję niepełnosprawności, a teraz mam dziwacznie latać za futbolówką? Minęło parę miesięcy i zacząłem się zastanawiać: kurde, może trzeba się poruszać. Wmówiłem sobie, że pójdę, zobaczę – dodał.
Napisał do prezesa, Mateusza Widłaka. – Odpowiedział, że wracają po świętach Bożego Narodzenia i w styczniu 2014 roku odbędzie się trening w hali piłkarskiej na Bemowie. Stawiłem się na miejscu, goście już grali, ekipa się zebrała. Przywitałem się z prezesem, któremu oznajmiłem, że przyszedłem popatrzeć. Po chwili dał mi buta, koszulkę kadry, spodenki, piłkę, kule. Na początku było kuśtyk, kuśtyk… Zaczęło mi się podobać. Można powiedzieć, że w taki sposób zostałem reprezentantem Polski. Zadebiutowałem w czerwcu, w sparingu z Ukrainą, wygranym 1:0 na stadionie Wigier Suwałki – mówił zawodnik.
– W 2015 roku uczestniczyłem w większych turniejach, miałem zagraniczne wyjazdy. Wtedy zaczęły się tworzyć pierwsze kluby. W pierwszych mistrzostwach Polski zagrałem w barwach Lamparta Warszawa. Były też trzy inne zespoły: ze Szczecina, Góry i Krakowa – opowiadał.
Lampart zagrał z Gryfem Szczecin w historycznym meczu ligowym w amp futbolu w Polsce. – Wygraliśmy 6:1, zdobyłem cztery bramki i zostałem pierwszym królem strzelców. Potem dyscyplina się troszkę rozrosła. Doszły różne kluby, choćby niemiecki Anpfif Hoffenheim. W 2016 podjęliśmy decyzję rodzinną, że wracamy do Sandomierza, gdzie żona dostała pracę, a ja mogłem działać zdalnie. Wybudowaliśmy dom – wyjaśniał Adamczyk, który opuścił i Warszawę, i stołeczny zespół.
NIECHĘĆ DO WISŁY
W kolejnych sezonach reprezentował Husarię Kraków. W 2017 roku zdobył mistrzostwo Polski, ale miał też kontuzję kolana. Kilka miesięcy później przeszedł rekonstrukcję więzadła rzepki. – Wróciłem do amp futbolu dopiero w 2019 r., do wspomnianego klubu. Pewnego dnia, przed pandemią koronawirusa, Husaria stała się Wisłą. Dla mnie, jako kibica Legii, był to bardzo trudny moment. Nie jest mi po drodze z Białą Gwiazdą, choć – muszę się przyznać – zagrałem dwa turnieje w jej barwach. Po sezonie powiedziałem chłopakom, że bardzo źle się z tym czuję, że tu występuję. Przez gardo nigdy mi nie przeszły słowa przyśpiewek: "Kto wygrał mecz? Wisła!" czy "Jazda, jazda, Biała Gwiazda" – tłumaczył.
Wówczas zakończył chwilową przygodę z Wisłą, która jest teraz hegemonem w polskim amp futbolu. – Było mi szkoda zostawiać chłopaków z Krakowa, ale nie koszulki Białej Gwiazdy, której nie mogłem nosić. Legia zawsze była, jest i będzie w moim sercu. Powtarzam: przychodziłem do Husarii, a nie Wisły. Potem nastąpił powrót syna marnotrawnego do stołecznego klubu – mówił Adamczyk.
Legia Amp Futbol powstała dzięki współpracy Wojskowych z mistrzem Polski 2018, Glorią Varsovia. Adamczyk trafił do niej w 2020 roku. – Było bardzo miło. Zostałem zaprezentowany na stadionie przy Łazienkowskiej, zdjęcia robił Piotrek Kucza, który wcześniej napisał na Twitterze o transferze z Wisły do Legii. Zrobiło się o tym głośno – opowiadał.
Czytaj też
LIGA MISTRZÓW
W 2020 r. sięgnął z Legią po mistrzostwo Polski. – W 2021 pojechaliśmy do Gaziantepu na Ligę Mistrzów i doświadczyliśmy fajnej przygody. Było sporo kibiców, jak to w Turcji, gdzie jest wysoki poziom amp futbolu. Strzeliłem gola przeciwko mistrzowi Gruzji (AFC Tbilisi, 4:0 – red.) i wykonałem kołyskę dla córki. Potem weszliśmy do finału i zmierzyliśmy się z Sahinbey, z którym rywalizowaliśmy też na otwarcie turnieju. O ile przegraliśmy 1:4 w pierwszym spotkaniu, to decydujący mecz okazał się zupełnie inny. Rywale praktycznie już przed finałem wiedzieli, jaki będzie wynik, jaki pojawi się transparent, ale zaskoczyliśmy ich. W 5. minucie dośrodkowałem w pole karne, a Bartosz Łastowski główkował na 1:0. Byliśmy w stanie utrzeć nosa dopingującym Turkom. Z czasem przeciwnicy ruszyli na nas ze zdwojoną siłą, zdobyli dwie bramki. Za bardzo się otworzyliśmy i zrobiło się 1:3. Były łzy, ale ostatecznie zajęliśmy 2. miejsce – wspominał Adamczyk.
Legioniści zdobyli srebro MP w 2021 roku, a w kolejnym zajęli 3. miejsce i stracili tylko dwa punkty do mistrza. – Tytuł nam uciekł. Potem doszło do transferów. Odeszło od nas trochę zawodników, m.in. Bartek Łastowski. Uważam, że do dziś brakuje nam takiego gracza, który tyle by potrafił w środku. Do Wisły Kraków przeszedł Kuba Kożuch, który robił olbrzymie zamieszanie na boku. Mimo wszystko, wciąż próbowaliśmy. Przyszli Michael Chambers i Moha Aharchi. Próbowaliśmy ukąsić Białą Gwiazdę, co się nie udało. Można powiedzieć, że w sezonach 2023 i 2024 nie było nas na ampfutbolowej mapie – takiej drużyny nikt by nie chciał oglądać. Teraz się odradzamy. Mamy ekipę, która fajnie się prezentuje, sprawia niespodzianki. Nie ma jeszcze wyników, ale idziemy w dobrym kierunku – wyjaśniał Adamczyk, który od czerwca ub.r. leczył zapalenie przyczepu ścięgna Achillesa. Wznowił rywalizację dopiero miesiąc temu – wystąpił w turniejach w Rzeszowie i Warszawie, gdzie wyglądał obiecująco, strzelił dwa gole z Wartą Poznań. Ma nadzieję, że wróci do kadry Polski, w której nie grał od kwietnia 2024.

– Widzę, że stołeczny klub mocno stawia na młodzież. Nastąpiła przebudowa organizacyjna. W dwóch poprzednich sezonach chcieliśmy być w czołowej trójce – czwórce, czego nie osiągnęliśmy. Myślę, że w tym roku na 90 proc. znajdziemy się w grupie mistrzowskiej, w TOP 4. Jak się uczyć, to od najlepszych. Cieszy to, że w końcu jest fundament. Chcemy, by jeszcze więcej osób, szczególnie Polaków, czuło atmosferę i pragnęło grać w naszych barwach – do tej pory bywało różnie. Niektórzy odchodzili, inni przychodzili – m.in. ja, Mateusz Ślusarczyk oraz Dominik Abramczyk, który pojawił się znikąd, a teraz jest reprezentantem Polski. Wrócili Aharchi i Bamgbopa Abayomi. Kuba Popławski, grający trener, występuje w bramce w najważniejszych meczach, w których robi, co może. Wydaje mi się, że jeszcze czegoś brakuje w naszej grze, ale jest coraz lepiej. Są budujące zwycięstwa, gole z najlepszymi, niezłe akcje. Mam nadzieję, że Legia wróci na swoje miejsce – kto, jak nie ona – mówił Adamczyk.
DODATKOWE PRACE
– Pieniądze? Można powiedzieć, że wchodząc do amp futbolu, z pasji dokładałem do interesu. W 2014 roku nie było ani grosza za grę – również za bycie reprezentantem Polski. Pieniędzy nie zwracano też za przyjazd na zgrupowanie. W takich sytuacjach trzeba było wyciągnąć coś z własnej kieszeni, zrzucić się. Jechał ten, kto chciał. Stowarzyszenie, obecnie polski związek, zapewniało trenerów, wyżywienie, pobyt w ośrodku czy hotelu, miejsce zawodów i zajęć. Jak wspomniałem, pierwszy trening był w hali piłkarskiej na Bemowie. Wówczas trenowaliśmy w weekend. Teraz jest inaczej – często spotykamy się w piątki, czasem nawet w czwartki, a jak są większe turnieje, to ćwiczymy przez praktycznie cały tydzień – wyjaśniał.
Pierwsze sukcesy reprezentacji Polski w amp futbolu przyniosły pierwszych sponsorów. – Pojawiły się współprace, stypendia czy kluby, które wspierały wiodących zawodników. Początkowo były to bardzo małe kwoty. Obecnie nie jesteśmy jeszcze na poziomie profesjonalnym, ale wygląda to dobrze. Są wynagrodzenia, nagrody z ministerstwa. Związek otrzymuje dofinansowania. Reasumując, są pieniążki w tym sporcie. Wydaje mi się, że najlepsi mogą się z tego utrzymać – kiedyś bym tak nie powiedział – mówił Adamczyk.
– Wydaje mi się, że obecnie nie da rady, by myśleć tylko o graniu. Trzeba układać życie po sporcie. Mam 100-procentową pewność, że wszyscy zawodnicy nie żyją w pełni z tej dyscypliny. Są jednak prowadzone prace, by amp futbol pojawił się na igrzyskach paraolimpijskich w 2032 roku, w Australii. Wtedy już na pewno nie będę występował, ale – jeśli wszystko zostanie sfinalizowane – będę miał satysfakcję, że uczestniczyłem od początku krajowych rozgrywek ligowych – dodał zawodnik Legii.
W tzw. międzyczasie dorabiał w różnych miejscach. – Jak zaczynałem grę w amp futbol, to przez trzy lata pracowałem w Warszawie, w firmie bezpieczeństwa systemów dostępu – byłem w dziale finansowym i rozliczałem projekty. Potem wróciłem do Sandomierza, gdzie w dalszym ciągu jestem w firmie budowlanej PRIMA-BUD. Odpowiadam za wszelakie zakupy, mam na myśli całą branżę transportową, produkcyjną – od śrubek za kilka groszy, po rzeczy za kilkadziesiąt tysięcy euro – wspominał Adamczyk.
KURS TRENERSKI
Poza tym, realizuje marzenia piłkarskie. – Robię kurs trenera UEFA C w Rzeszowie. Jak do mnie dzwoniłeś (parę godzin wcześniej – red.), to byłem na stażu w Wiśle Sandomierz, prowadziłem zajęcia dla żaków starszych – dla mniejszej liczby osób, ze względu na okres komunijny. Chciałbym być szkoleniowcem, który nie tylko będzie poszerzał pasję i umiejętności, ale też prezentował zawziętość, charakter, dążenie do celu i pokazywał niepełnosprawność, którą wcześniej zakrywałem – kontynuował.
– Wcześniej studiowałem na różnych kierunkach, które trzeba było zaliczyć, przygotować się do pracy, np. pod kątem wspomnianych projektów. Uzmysłowiłem sobie, że nigdy nic mnie tak nie zaciekawiło, jak kurs trenerski. Trafiłem na ciekawego edukatora, Krzysztofa Husa, czyli dyrektora akademii Stali Rzeszów, który grał wcześniej w kadrze Polski U-20 z Wojtkiem Szczęsnym czy Grześkiem Krychowiakiem. Ostatnio zajęcia prowadził Marcin Włodarski, który niedawno został zwolniony z Zagłębia Lubin, a w przeszłości pracował w młodzieżowych reprezentacjach i był w sztabie pierwszej kadry jako asystent Michała Probierza. Wiadomo, trzeba zaliczyć różne etapy, np. tworzenie konspektów treningowych – opowiadał Adamczyk.
– Piłka nożna to moja pasja, amp futbol to miłość, ale najważniejsze jest zdrowie. Wiecznie o jednej nodze grać nie można, gdyż niesie to za sobą pewne komplikacje w postaci kontuzji. Nie chciałbym mówić, że za 20 – 30 lat będę jeździł na wózku, ale wolałbym tego uniknąć, czyli poruszać się tak, jak teraz – z protezą – dodał.
Chciałby uczyć dzieci gry w piłkę nożną. – Pragnę podtrzymywać w nich pasję, troszkę podjudzać jako trener, przekazywać doświadczenie z amp futbolu. Sandomierz jest reprezentowany przez Mikołaja Łuczaka, mojego dobrego kumpla, który jest obecnie asystentem Adriana Siemieńca w Jagiellonii Białystok. Dawno temu, chyba w 2012 czy 2013 roku, zaczynał w Legia Soccer Schools, potem był na stażach w Juventusie, prowadził Broń Radom, współpracował w Cracovii z Jackiem Zielińskim, jest też mile wspominany w Stali Rzeszów. Wydaje mi się, że kiedyś o nim mocniej usłyszymy. Chciałbym pójść w jego ślady. Zobaczymy, jak wypadnie moja misja – wyjaśniał Adamczyk.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.