Tomasz Warszawski
fot. Jan Szurek

Zawodnik Legii pracuje w urzędzie, miał oferty z najlepszych klubów

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

08.05.2025 13:13

(akt. 08.05.2025 16:12)

Grał w piłkarskiej Legii, potem występował w Dolcanie Ząbki i Legionovii Legionowo, w barwach której obejrzał kilka spotkań II ligi z ławki. Zapraszamy na rozmowę z 24-letnim Tomaszem Warszawskim, który obecnie jest podstawowym golkiperem stołecznej sekcji futsalu, a także pracuje w urzędzie dzielnicy i pełni rolę trenera bramkarzy.

– Urodziłem się w Warszawie, na Bródnie, gdzie wychowywałem się przez całe dzieciństwo. Teraz mieszkam w Legionowie. Siłą rzeczy, Legia zawsze przy mnie była – zacząłem przygodę z piłką nożną w jej młodzieżowych zespołach, przy Łazienkowskiej, gdzie grałem przez sześć lat. Byłem w stołecznym klubie praktycznie od początku istnienia mojego rocznika (2000 – red.), występowałem tam przez całą szkołę podstawową.

– Potem musiałem się przenieść do innych drużyn. Grałem w Dolcanie Ząbki i Legionovii Legionowo, która była moim ostatnim klubem w karierze trawiastej. W wieku 17 lat podjąłem decyzję, by spróbować innej drogi, głównie ze względu na mój wzrost. Padło na futsal.

– Zostałem pokierowany przez tatę, który grał i na trawie, i w futsalu. Rozmawialiśmy, że mogę dojść do pewnego poziomu w futbolu, ale wyżej już na pewno nie da rady. Podjąłem decyzję, że przechodzę na futsal.

Wróćmy jeszcze do piłkarskiej Legii i twojego pierwszego zetknięcia ze stołecznym klubem. Być może już wcześniej pojawiałeś się na stadionie przy Łazienkowskiej.

– Pierwsze zetknięcie z Legią miało miejsce w 2005 roku, na meczu z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski w Pucharze Polski. Warszawiacy wygrali 2:0. Byłem wtedy kibicem… drużyny gości, w której grał mój tata (Adam – red.). Pamiętam, że chyba poszedłem na spotkanie z dziadkiem i wspierałem przyjezdnych.

Potem wybrałem się na pierwszy nabór. Pojawiło się bardzo dużo chłopaków, którzy chcieli trafić do Młodych Wilków. Dostałem się – tak, jak wielu innych zawodników. Przyjęto około 60 graczy, potem stopniowo odpadali kolejni. To wyglądało zupełnie inaczej niż obecna akademia Legii. Stary stadion, trybuna kryta, mała salka gimnastyczna ze sztuczną trawą. Przeprowadzono testy sprawnościowe – biegowe, skocznościowe. Na tej podstawie selekcjonowano piłkarzy do mojego rocznika.

Pamiętam, że potem trenowaliśmy na łukach głównego stadionu. Sytuacja, która byłaby nie do pomyślenia w obecnych realiach Legii, ale tak to wyglądało. Boczne boisko przy Łazienkowskiej, z naturalną nawierzchnią, przypominało pole z bramkami. Jak wychodziliśmy na murawę, to towarzyszyła nam olbrzymia radość, gdyż nie lubiliśmy ćwiczyć na małej salce, gdzie nie było miejsca. Chcieliśmy trenować albo na wspomnianym boisku z niesamowitym błotem, albo na łukach za bramkami głównej płyty, z trawą po kolana. To coś, z czym teraz młodzi zawodnicy na pewno się nie mierzą, ale pozostały fajne wspomnienia. Zawsze przebieraliśmy się w szatni gości.

Trafiłeś do Legii m.in. z kolegą z przedszkola, Mikołajem Neumanem, który grał później w barwach Wojskowych w III lidze i Centralnej Lidze Juniorów.

– Zgadza się. Chodziliśmy razem do przedszkola, poszliśmy na nabór. Można powiedzieć, że to pierwsza znajomość z piłki. Od początku byli też np. bracia Zawistowscy – Nikodem gra obecnie w I lidze. Z mojego rocznika mało kto przebił się do seniorskiego futbolu. Z czasem do Legii dołączyli także Kuba Sinior czy Michał Gładysz. Sebastian Walukiewicz przyszedł do naszego rocznika przy selekcji po szkole podstawowej, przed gimnazjum. Wtedy był największy odsiew chłopaków. Wówczas zostałem odpalony.

Mieliśmy badania wzrostu. Już na etapie 12 – 13 lat stało się jasne, że nie będę wysoki. Naturalne jest to, że nie było sensu inwestować i tego ciągnąć. Szkoleniowcy to wiedzieli. Teraz jak najbardziej to rozumiem, również z perspektywy trenera bramkarzy. To kluczowy aspekt – można wypracować wszystko, ale wzrostu się nie oszuka. Jak się okazało później, taka sama historia spotkała mojego kolegę z rocznika, Filipa Białoruskiego. Zawsze mówię, że gdybym miał warunki, to pewnie bym grał w piłkę, ale gdyby on miał warunki, to jestem pewny, że by grał w piłkę, bo miał duże umiejętności w tamtym okresie.

Wówczas jeździłeś z piłkarską Legią na różne turnieje, uczestniczyłeś w mistrzostwach Warszawy.

– Świetny okres –  wydaje mi się, że najbardziej beztroski i najprzyjemniejszy, jeśli chodzi o piłkę. Od początku byłem w tej drużynie i może z tego względu pełniłem rolę kapitana, miałem bardzo mocną pozycję, mimo że – moim zdaniem – Filip Białoruski był wtedy ode mnie lepszy.

Turnieje okazały się kapitalnymi przygodami. Jeździliśmy np. do Niemiec. Nie mieliśmy – tak, jak inne kluby, z tego, co potem obserwowałem – obozów, ale uczestniczyliśmy w zawodach. Byliśmy w fajnych miejscach, wzięliśmy udział w mini EURO w Austrii i Czechach.

Mistrzostwa Warszawy? Tak naprawdę rywalizowaliśmy tylko z Polonią i Szkołą Futbolu Wilanów. Ciekawe wspomnienia, bardzo mocno kształtujące pod kątem przyszłości, z czego zdałem sobie sprawę dopiero będąc seniorem. Profesjonalizm, który był w nas zakorzeniany od najmłodszych lat, przełożył się na to, że do dziś nie jestem w stanie odpuścić treningu, o ile nie mam jakiegoś niezwykle ważnego powodu. Wydaje mi się, że moje podejście do piłki zostało ukształtowane już przez tamtą Legię i szkoleniowców w Młodych Wilkach.

Tomasz Warszawski
Fot. Kasia Dżuchil

Co było po odejściu z Legii?

– Przez rok nie grałem w piłkę. Można powiedzieć, że miałem uraz. Wydaje mi się, że dużo chłopaków, którzy byli wtedy przy Łazienkowskiej, a potem musieli ją opuścić, mieli przeczucie, że jak nie Legia, to już nie zrobi się kariery. Też czułem przez ten czas, że futbol to nie do końca ta ścieżka, którą powinienem iść, ale wróciłem po kilkunastu miesiącach.

Dlaczego trafiłem do Dolcanu? Pojawiło się kilka powodów. Nie była to dla mnie piorunująca odległość od domu – mieszkałem jeszcze na Bródnie, Ząbki były stosunkowo blisko. Klub grał w I lidze, więc okazał się to ciekawy kierunek pod kątem przyszłości. Poza tym, nie będę ukrywał, że tata znał trenera mojego rocznika w Dolcanie, Grzegorza Szeligę. Wszystko wyszło naturalnie.

Czułem olbrzymi przeskok pod kątem podejścia do futbolu. W Legii wszystko było profesjonalnie poukładane – zarówno, jeśli chodzi o organizację klubu, jak i nastawienie młodych chłopaków do piłki. Można powiedzieć, że Dolcan był szkółką. Zazwyczaj dwa treningi w tygodniu – jak się komuś nie chciało, to nie przychodził. Zupełnie inna rywalizacja – nie było czegoś takiego, że trzeba było walczyć o pozostanie w drużynie i o to, by nie wylecieć w kolejnym oknie transferowym. Było po prostu granie z pasji. Mimo wszystko, dobrze to wspominam. Trener Szeliga zwracał mi uwagę na aspekty, które nie zostały wcześniej poruszane. Uważam, że sporo się rozwinąłem, choćby pod kątem gry nogami.

Bodajże zrobiliśmy awans z Dolcanem w kategoriach młodzieżowych i zostałem zauważony przez Legionovię, przez trenera Szulca, który bardzo naciskał na to, bym tam trafił. Wiązało się to też ze zmianą szkoły – zacząłem uczęszczać do takiej, która była monitowana przez szkoleniowców Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Moja przygoda z piłką zaczęła znowu nabierać tempa, na nowo wracałem na odpowiedni poziom. Już w wieku 15 – 16 lat jeździłem na pojedyncze mecze II ligi, na ławkę – oczywiście, wpływ miała na to sytuacja z bramkarzami w pierwszej drużynie. Uważam, że bardzo rozwinąłem się w Legionowie, gdzie był niezwykle dobry zespół z mojego rocznika.

Sądzę, że kluczową rzeczą, która zmieniła losy mojej historii piłkarskiej, było poznanie trenera bramkarzy, Łukasza Zwolińskiego. Do dziś mamy kontakt, wspólnie prowadzimy zajęcia bramkarskie. Miał bardzo duży wpływ na mój rozwój – i sportowy, i życiowy. Znajomość trwa do dziś.

W Legionovii spotkałeś się choćby z Sebastianem Madejskim, czyli obecnym bramkarzem Cracovii, czy Ryszardem Wieczorkiem, który prowadził m.in. Arkę Gdynia i Górnika Zabrze.

– Wówczas dzieliłem szatnię nie tylko z Sebastianem Madejskim, ale też z Adamem Wilkiem, który także grał w Cracovii, w Ekstraklasie. Szczerze mówiąc, można było się wiele nauczyć od chłopaków. Wydawało mi się, że Adam zrobi większą karierę – ostatecznie tak się nie stało. Bardzo fajne znajomości. Spotkałem się tam ze wspominanym trenerem Wieczorkiem czy Sebastianem Milewskim, który występuje obecnie w GKS-ie Katowice. Miłe akcenty, które dobrze się wspomina po latach. Z niektórymi osobami przecinam się nawet na turniejach czy gierkach. Nie ma co ukrywać, piłka łączy ludzi.

W Legionovii spotkałeś też Ryszarda Milewskiego, czyli tatę Mariusza i jednocześnie byłego piłkarza Legii, który też był ważną osobą w twoim życiu.

– Zgadza się. Ryszard Milewski był asystentem Ryszarda Wieczorka. Po którymś sezonie w pierwszym zespole Legionovii zostałem zaproszony na rozmowę zarówno z nim, jak i prezesem klubu. Można powiedzieć, że trener Milewski trochę siłą wypchnął mnie na futsal, przy okazji poznając mnie z Mariuszem. Na pewno był ważną postacią, miał spory wpływ na moją karierę, gdyż dość dobitnie wskazał mi drogę, tłumacząc, że tam mogę osiągnąć coś sporego, czego nie będę miał szansy zrealizować na dużym boisku. Jestem za to wdzięczny. Potem, co ciekawe, spotkaliśmy się w Legii.

Przygodę z futsalem zacząłeś w AZS-ie UW.

– Legia Futsal jeszcze nie istniała, więc – siłą rzeczy – musiałem iść do jedynego klubu w Warszawie, czyli AZS-u. Dobrze to wspominam, to były moje początki w tym sporcie. Kadra zespołu okazała się zdecydowanie starsza niż teraz. Dziś bazują na młodzieżowcach, wychowankach. Wtedy pojawiło się sporo doświadczonych zawodników, od których mogłem się uczyć.

Poznałem Ignacio Casillasa, który – jeżeli jesteśmy na etapie mojej gry w futsal – miał chyba największy wpływ, jeśli chodzi o mój rozwój, jako trener, mentor, kolega z szatni. Wtedy pełnił rolę podstawowego bramkarza AZS-u.

Miło wspominam ten okres. Oczywiście, od początku chciałem grać, ale minut – przynajmniej w pierwszym sezonie w AZS-ie – nie było dużo. Potem pojawiły się sytuacje, który wynikały z tego, że nie mieliśmy zbyt wielu zawodników. Wszystko wskazywało na to, że sekcja za chwilę upadnie i możemy nawet spaść z I ligi. W tym samym momencie pojawiła się Legia – podjąłem decyzję, że do niej przechodzę.

Ostatecznie okazało się, że w AZS-ie pojawił się sponsor i Wilanów, gdyż wcześniej był po prostu AZS UW. W kolejnym sezonie chłopaki awansowali do Ekstraklasy, a ja grałem w II lidze i – przyznaję się – na tamten moment żałowałem transferu. Tata mnie uspokajał, mówił, że to dobra droga, że Legia też trafi do najwyższej ligi. Myślę, że tylko dzięki niemu tu zostałem.

Przebywasz w Legii od początku istnienia sekcji futsalu, czyli od 2019 roku. Awansowałeś z II ligi do I, potem do Ekstraklasy. Pełnisz rolę podstawowego bramkarza, jesteś jednym z najlepszych golkiperów w lidze.

– Wyklarowała się fajna droga, ale w II lidze doznałem poważnej kontuzji, w I lidze też nie byłem w odpowiedniej formie. Żałowałem, że nie jestem w Ekstraklasie. Wręcz chciałem wypożyczenia, choćby do AZS-u. Czas pokazał, że bardzo dobrze, iż zostałem w Legii i nic nie zmieniałem. Teraz to my jesteśmy w najwyższej lidze, a zespołu z Wilanowa już w niej nie ma. Nie wiadomo, jakby się potoczyło moje życie, gdybym wrócił do byłego klubu. Jestem szczęśliwy, że wyszło tak, jak wyszło.

Czy miałem oferty z innych klubów? Wiele razy wspominano o propozycji z Serie A, z Ciampino Aniene, w naszym pierwszym sezonie w Ekstraklasie. Z perspektywy czasu, może trochę żałuję, że nie spróbowałem, bo tak naprawdę nie przekonałem się, jakby tam było, mogłem też zdobyć nowe doświadczenie. Z drugiej strony, czas pokazał, że klubu, do którego miałem trafić, na dobrą sprawę nie ma już w ogóle na mapie, gdyż został rozwiązany. To coś, przed czym ostrzegało mnie sporo osób. To dość częsta praktyka we Włoszech, że jest jeden sponsor, który wszystko finansuje, a jak nie ma wyników, to się wycofuje – wówczas zespół znika, zawodnicy krążą i jest różnie.

Miałem też oferty z topowych klubów w Polsce, które cały czas odrzucałem na rzecz Legii. Wydaje mi się, że tego nie żałuję.

Nie odpowiadały kwestie finansowe czy coś innego?

– Kwestie finansowe jak najbardziej się zgadzały – wówczas były to propozycje dwu-, czasami nawet trzykrotnie lepsze, ale nie odpowiadało mi to, że prawdopodobnie nie byłbym pierwszym bramkarzem. Chciałem cały czas grać, kształtować pozycję i tak wyszło, że za każdym razem zostawałem w Warszawie. Wydaje mi się, że chyba przylgnęła do mnie łatka stałego zawodnika Legii. Może wynika to też z tego, że kluby poszukują już zagranicznych bramkarzy. Jeśli chodzi o ostatni rok, to nie odzywały się do mnie żadne kluby pod kątem potencjalnego transferu.

Jak widzisz przyszłość – i swoją, i futsalu?

– Odkąd awansowaliśmy do Ekstraklasy, przedłużam umowy cyklicznie, co dwa lata, o kolejne dwa sezony. Mój obecny kontrakt obowiązuje do czerwca 2026 roku.

Jeśli chodzi o futsal, to wydaje mi się, że nie ma możliwości, bym zmienił klub na inny. Nie wiem, ile czasu chciałbym uprawiać ten sport i jaką ścieżką będzie podążać nasza sekcja. Wiem, że Legia jest w miarę stabilna, ale w tej dyscyplinie nigdy nie można być niczego pewnym. Nauczyłem się tego bardziej z obserwacji niż na własnej skórze.

Podam przykład na plus – dwa lata temu Eurobus Przemyśl awansował do Ekstraklasy, w pierwszym sezonie walczył o utrzymanie, a potem przyszedł sponsor z niesamowitymi pieniędzmi i wspomniany klub będzie teraz rywalizował o mistrzostwo. Ma zawodników, którzy grali w najlepszych drużynach na świecie, jak choćby Leo Santana czy Ukraińcy, którzy zajęli 3. miejsce na mundialu. Kapitalne transfery, choć powoli trzeba uznawać to za normalne, bo polska liga powoli dołącza do TOP 4 w Europie, o ile już tam nie jest.

Odkąd gram w futsal, praktycznie w każdym sezonie była drużyna, która znikała – zarówno po słabszym, jak i lepszym sezonie, jak np. Orzeł Futsal Jelcz-Laskowice czy Gatta Zduńska Wola, która wycofała się trochę przez COVID. Sponsorzy odchodzili, zespoły się rozpadały. Nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość naszej sekcji – mam nadzieję, że jak najlepiej. Mogą być jednak różne sytuacje, niczego się nie przewidzi. Staram się też rozwijać w innej płaszczyźnie – jako trener bramkarzy. Biorę pod uwagę taką ewentualność, że za kilka lat, albo i szybciej, trzeba będzie postawić na inną ścieżkę osobistą.

Tomasz Warszawski
fot. Marcin Szymczyk

Opowiedz trochę więcej o roli trenera bramkarzy.

– Prowadzę zajęcia dla bramkarzy piłki nożnej, w Novia Goalkeeper Academy, pod Legionowem. Mój szkoleniowiec z Legionovii założył ją 10 lat temu – odkąd skończyłem grać na trawie, jestem w niej praktycznie cały czas, z małą przerwą. W tzw. międzyczasie byłem trenerem bramkarzy w Białych Orłach.

Zobaczymy, jak potoczy się sytuacja, ale chciałbym też spróbować tego w większym klubie. Mam nadzieję, że będzie tak już od nowego sezonu i będę mógł się bardziej poświęcić treningom bramkarskich. Póki co, pracuję jeszcze w urzędzie dzielnicy Białołęka, ale mam nadzieję, że docelowo to piłka będzie przy mnie na stałe.

Od kiedy pracujesz w urzędzie?

– Od maja 2023 roku. To praca biurowa, dla określonej grupy osób – uważam, że może być dobra, szczególnie na początku, ale po pewnym czasie brakuje mi aktywności. Mimo że dość często działam w terenie, bo zajmuję się organizacją zawodów międzyszkolnych na Białołęce, to nadal jest dużo papierologii. Wydaje mi się, że to miejsce, które nie jest do końca odpowiednie dla młodego chłopaka, który całe życie funkcjonuje w sporcie. Brakuje mi wyzwań. Poza tym, wierzę, że mogę osiągnąć więcej w piłce. Jeśli nie było mi dane grać na wysokim poziomie na trawie, to mam nadzieję, że przynajmniej wychowam solidnych zawodników, którzy będą występować choćby w Ekstraklasie.

Miałeś jeszcze inną pracę dodatkową?

– Nie. Wcześniej studiowałem wychowanie fizyczne na AWF-ie i grałem w piłkę, cały czas trenując bramkarzy. Praca w urzędzie jest moją pierwszą poważną.

Inni zawodnicy z waszej drużyny też dorabiają w innych miejscach?

– Zawodnicy, którzy przychodzą z zagranicy, zajmują się tylko futsalem. Jeśli chodzi o naszą kadrę z sezonu 2024/25, to Michał Klaus jest zawodowym strażakiem, Denys Lifanow pracuje w księgowości, a Adam Świątkowski jest dyrektorem regionalnym w Media Expert. Poważna fucha – tym bardziej szacunek, że udało mu się połączyć bycie trenerem futsalu z bardzo wymagającą i odpowiedzialną pracą, mając rodzinę, małe dziecko.

Trzymam się z Adamem dość blisko, więc wiem, jak dużo wyrzeczeń go to kosztowało – siedzenie po nocach, spanie po kilka godzin… To nie jest łatwe – chyba tylko on był w stanie to pogodzić.

Podpytam o reprezentację Polski. Na tę chwilę masz na koncie półfinał EURO U-19, Akademickie Mistrzostwa Świata i pierwsze występy w seniorach. Liczysz, że wrócisz do kadry? Masz może kontakt z selekcjonerem?

– Wiem, że jestem w kręgu zainteresowań. Chłopakom udało się awansować na mistrzostwa Europy, które odbędą się na początku przyszłego roku. Myślę, że jeżeli będzie branych pod uwagę trzech bramkarzy, to mam spore szanse. Na tę chwilę podstawowym zawodnikiem jest Michał Kałuża, który jest praktycznie nie do wygryzienia – uważam, że to poziom, którego nie osiągnie żaden z naszych bramkarzy, dopóki będzie grał w Polsce.

Drugi w hierarchii jest Krzysiu Iwanek – to chyba mój najbliższy przyjaciel w futsalu, również dobrze mu życzę. Ma kapitalny sezon w Rekordzie Bielsko-Biała, grał w Lidze Mistrzów, fantastycznie spisywał się w Pucharze Polski. To naturalne, że znajduje się przede mną, absolutnie się temu nie dziwię. Oczywiście, chciałbym wrócić do reprezentacji, otrzymywać powołania na zgrupowania, konsultacje. To zawsze dodatkowe wyróżnienie.

Za dwa tygodnie jadę z reprezentacją Polski do Azerbejdżanu na mistrzostwa świata w minifutbolu. To też ciekawy motyw mojej kariery. Nie gram w szóstkach od kilku lat, ale teraz pojawiło się zapytanie, czy nie chciałbym spróbować na mundialu. Ze względu na to, że sezon się zakończył, to udało się wszystko tak zgrać, że jestem w kadrze i będę chciał powalczyć o jak najwyższe cele. Wiadomo, to troszkę inny sport, nieco inna specyfika, lecz można przechwycić sporo rzeczy – w szczególności to, że można stale podawać do bramkarza, co jest moją olbrzymią przewagą. Jeśli chodzi o rozegranie piłki, to biorę udział praktycznie w każdej akcji, a w futsalu muszę być na połowie przeciwnika. Nie przeszkadza mi to zbytnio w tym, by grać bardzo ofensywnie, ale wiadomo, że nie można podawać do bramkarza tyle, ile się chce.

Legia Futsal zakończyła sezon 2024/2025 na 10. miejscu, a we wcześniejszych doświadczyła m.in. walki o utrzymanie i rywalizacji w fazie ply-off. Jak oceniasz ostatnie miesiące?

– Sezon 2024/25 był bardzo ciężki. Okazał się kolejnym, w którym zmagaliśmy się z dużymi problemami kadrowymi, kontuzjami, dziwnymi zbiegami okoliczności. Nie chcę się tłumaczyć – może zacznę od tego, że uważam, iż 10. miejsce jest adekwatne. Oczywiście, cieszy to, że prawie do końca mieliśmy szanse na play-offy. Rok temu byliśmy w nich, lecz sądzę, że teraz niezbyt na nie zasługiwaliśmy.

To może nie do końca wynika z tego, że słabo graliśmy. Chodzi np. o kontuzje – na pół sezonu wypadł nam Andre Luiz, a na ostatnie osiem kolejek to samo stało się z Rui Pinto. W tzw. międzyczasie pojawiły się pojedyncze urazy. Na przełomie stycznia i lutego byłem mocno chory, co uniemożliwiało mi stałe treningi. Ostatnie siedem gier było dla mnie walką ze zdrowiem. Tak naprawdę od domowego spotkania z Eurobusem nie powinienem wystąpić ani razu do końca rozgrywek, a uczestniczyłem we wszystkich pozostałych meczach.

Sporo mojej determinacji, plus praca naszego fizjoterapeuta wpłynęła na to, że grałem. Miałem kontuzję, przy której powinienem pauzować minimum miesiąc, ale i tak występowałem.

Czy w przyszłym sezonie powalczymy o play-offy? Wszystko zależy od kadry. Liga się wzmacnia. Uważam, że mamy 5, nawet 6 drużyn, licząc z Bochnią, które są pewniakami do play-offów już przed rozpoczęciem rozgrywek – o ile nie wydarzy się tam jakaś katastrofa. Miejsca w TOP 8 są coraz bardziej ograniczone.

Trudno powiedzieć, jak to będzie wyglądało kadrowo. Na pewno musimy się wzmocnić. Początek 2025 roku był taki, że jeździliśmy na mecze z 7, czasami 6 graczami z pola. Na dłuższą metę to problem, bo zawodnicy, którzy cały czas grają, są nadmiernie eksploatowani, nie mają wystarczająco dużo czasu na regenerację. Przez to pojawiają się kontuzje i koło się zazębia. Trzeba poszerzyć skład. Mam nadzieję, że zostanie z nami jak najwięcej osób. Jeszcze nie wiem, jakie będą decyzje personalne, ale wierzę, że uda się wszystko fajnie załatwić.

Jeśli chodzi o moje indywidualne odczucia, to jestem zadowolony, że w końcu strzeliłem pięć goli. To był mój cel ofensywny na sezon. Nie wiem, ile miałem asyst, bo tego jeszcze nie podsumowałem, ale myślę, że brałem udział w wielu akcjach bramkowych. Nie udało się zrealizować założeń defensywnych, bo nasza drużyna straciła ponad 100 bramek. Jest pole do poprawy, choć to dobrze, gdyż trzeba podchodzić do siebie krytycznie, by stale się rozwijać.

Patrząc na twoje akcje ofensywne i bramki, dziwić może to, że od początku przygody ze sportem jesteś bramkarzem. 

– Każdy może potwierdzić, że od pierwszego naboru w Legii byłem tylko bramkarzem. Nie potrafię grać w polu. Nie ukrywam, że dość często biorę udział w gierkach treningowych, by rozwijać grę nogami, ale jeśli chodzi o poruszanie się zawodnika z pola, to tego nie mam.

Nigdy w życiu nie grałem w polu, nie czuję się tam zbyt dobrze, ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o technikę użytkową i rozgrywanie piłki będąc w bramce, opanowałem to na tyle, że mam swój styl, całkiem niezłe uderzenie. To pomaga mi strzelać gole. Nasz sposób gry pomaga mi w wykręcaniu liczb.

Mówiłeś o pracy w urzędzie i akademii bramkarskiej. Do tego dochodzą treningi i mecze futsalu. Miałeś gorsze momenty, wątpliwości?

– Tak. Z natury jestem bardzo emocjonalną osobą. Sukcesy, zwłaszcza niepowodzenia, traktuję bardzo personalnie. Było dużo takich momentów, w których chciało rzucić się pracę, piłkę – akurat nigdy nie dotyczyło to treningów bramkarskich. Czasami jest tak, że jeśli w pewnej chwili idzie gorzej w danej płaszczyźnie, to zastanawiasz się, czy warto to ciągnąć.

W sezonie 2024/25 też pojawił się taki moment – pamiętam wyjazdowy mecz z Red Dragons Pniewy, w którym obejrzałem czerwoną kartkę w 10. minucie. Zszedłem do szatni i powiedziałem sobie, że to nie ma sensu i muszę się nad tym zastanowić, bo nie jestem w stanie skupiać się na futsalu tak bardzo, jak bym chciał. Potem przychodzą lepsze spotkania i motywacja wraca na nowo, znowu się chce. To emocjonalna huśtawka.

Wydaje mi się, że tak samo jest z pracą, z tym że piłka to coś, co kocham robić najbardziej w życiu. Sądzę, że zawsze ją wybiorę – nie mówię, że futsal, ale bycie przy sporcie, choćby jako trener, zawsze będę stawiał wyżej niż pracę na etacie, np. w urzędzie.

Bardzo dużą rolę odgrywają rodzice, moja dziewczyna. Mamy mnóstwo rozmów, wspierają mnie. Tak naprawdę mój każdy dzień wygląda tak, że wychodzę o 7 rano, a wracam o 22:30 – 23:00, ze względu na to, że wcześniej nie opłacała mi się przyjeżdżać do domu. Prosto po pracy jadę na trening, który rozpoczyna się o 20:00 i kończy o 21:30. Później jest jeszcze godzinka drogi z hali przy Gładkiej do Legionowa.

Moja dziewczyna też chciałaby się ze mną widywać, a czasu nie ma. Olbrzymi szacunek dla niej, że wytrzymuje to, w dodatku mnie wspiera. Jestem jej za to bardzo wdzięczny.

Jeśli masz troszkę czasu, to zdarza ci się czasami wpaść na stadion przy Łazienkowskiej?

– Kiedyś chodziłem częściej. Niedawno byłem na przegranym meczu z Jagiellonią. Wybieram się na rywalizację z Lechem. Chciałbym więcej razy pojawiać się na stadionie, ale w sezonie futsalowym często jest tak, że jak mamy wyjazd, to w ogóle nie ma możliwości, by pójść na trybuny, czasami nasze spotkania się pokrywają. W okresie letnim chodzę na Łazienkowską tak często, jak mogę. Wcześniej bardziej pełniłem rolę kibica, lubiłem pojawiać się na Żylecie. Teraz mocniej skupiam się na chłodnej analizie szkoleniowej gry bramkarzy, spoglądaniu na to, jak się zachowują. Ale, oczywiście, zawsze jestem za Legią – nigdy się to nie zmieni.

Polecamy

Komentarze (2)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.