
Jarosław Jankowski: Odrodziliśmy potęgę
06.06.2025 16:55
(akt. 06.06.2025 18:55)
Jesteście w tym sezonie jak pogromcy mitów?
- Myślę, że jesteśmy w tym roku jak Legia Warszawa. Taka, jaka powinna być – walcząca, idąca do finału i grająca o złoto.
Pytam o pogromców mitów, bo rewolucje w sporcie – jak i w historii – rzadko kończyły się dobrze. Przed sezonem przeszliście prawdziwą rewolucję – wymienione 80 procent składu, nowy trener. A już jest dobrze, ale może być bardzo dobrze.
- Rewolucja zdecydowanie była. Na pewno był to sezon bardzo trudny pod względem tych wszystkich zmian. I najważniejsze jest to, że mimo tego całego zamieszania, doszliśmy do finału.
W pierwszej części sezonu było jednak sporo nerwów. Wtedy naprawdę niewiele wskazywało, że Legia zakończy sezon w finale.
- Na pewno. Choć nie było może tak, że od razu wiedzieliśmy, że jest źle, ale pewne symptomy się pojawiały, problemy narastały. I właśnie dlatego po meczu o Puchar Polski zapadła decyzja o zmianie trenera. To była trudna, ale konieczna decyzja. I trzeba powiedzieć, że po niej wszystko naprawdę ruszyło. Do tego doszło kilka kluczowych transferów. W sumie dołożyliśmy jeszcze szóstego zawodnika zagranicznego, co też nie było bez znaczenia. Sporo się działo, ale wszystko z głową.
Dużo to kosztowało?
- Tak, to były kosztowne decyzje – ale z dzisiejszej perspektywy: opłaciły się.
A jak wygląda to finansowo w porównaniu do ostatniego finału z 2022 roku? Jaka była różnica w budżecie?
- Powiem szczerze – nie pamiętam dokładnych liczb, ale na pewno wtedy budżet był dużo mniejszy. Wchodziliśmy dopiero na ten poziom, wszystko było też tańsze. I co ważne – wtedy byliśmy takim underdogiem. Nikt na nas nie stawiał. To była podróż na fantazji. Od tamtej pory wiele się zmieniło, od kilku lat co sezon jesteśmy już jednym z faworytów. Dziś ten finał jest bardziej dojrzały, jesteśmy bardziej świadomi jako klub, jako organizacja. Mentalnie to zupełnie inna drużyna, wiemy, gdzie jesteśmy i o co gramy.
Zmiana trenera była takim „game changerem”?
- Patrząc na wyniki – zdecydowanie tak. To była odważna decyzja, ale konieczna. I, jak widać, trafna.
Największe pozytywne zaskoczenie, jeśli chodzi o zawodników? Kameron McGusty?
- Absolutnie nie chcę nikogo wyróżniać indywidualnie. Szczególnie półfinały pokazały, że w każdym meczu kto inny był bohaterem. I właśnie taką Legię chcemy budować – zespół, który nie opiera się na jednym liderze. Jasne, Kameron dziś jest liderem, MVP ligi, ale działa w sposób bardzo inteligentny. Drużyna świetnie to wykorzystuje – przeciwnicy skupiają się na nim, a my z tego korzystamy. Gdy tylko go odpuszczą – on natychmiast to bezwzględnie wykorzystuje.
Andrzej Pluta z każdym miesiącem dorastał do roli lidera i w końcu jest jedną z kluczowych postaci.
- Tak, myślę, że to sezon przełomowy dla niego. Po raz pierwszy gra naprawdę o coś poważnego i jednocześnie ma ogromną rolę w drużynie. To dla niego kluczowy moment w karierze – zrozumiał, co to znaczy grać w zespole, który walczy o najwyższe cele. I co najważniejsze – sprostał temu. Pokazał się z najlepszej strony, a ja wierzę, że to dopiero początek. Finał może być jego sceną.
A był taki moment, że uwierzyłeś: „tak, ta drużyna może zrobić coś wielkiego”? Może ten rzut Michała Kolendy w ostatniej sekundzie pierwszego meczu we Włocławku?
- Paradoksalnie – nie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało źle, ale bardziej bałem się serii z Wałbrzychem. Wygraliśmy 3:1, ale czwarty mecz był na styku i zakończył się dogrywką. To była bardzo ciężka seria, psychicznie i fizycznie. Początek play-offów zawsze jest najtrudniejszy – trzeba ustabilizować emocje, formę, rytm. A tamta rywalizacja była prawdziwym sprawdzianem. Przeszliśmy przez nią razem i to zbudowało ten zespół.
- A z Anwilem? Zaskoczyło mnie trochę, że tak wielu ekspertów i typerów zapominało, że mamy świetną serię wyjazdową. Włocławek to miejsce, które z jakiegoś powodu nam leży. Są zespoły, z którymi gra się ciężko – na przykład Słupsk, to drużyna, która ewidentnie nam nie leży. Z kolei z Anwilem miałem mniej obaw, mimo że absolutnie szanuję ich jako rywala. To była znakomita seria. Wynik 3:0 nie oddaje do końca jej przebiegu – każdy mecz, może poza ostatnim, był wyrównany. A i ten ostatni rozstrzygnął się dopiero w końcówce.
Stoicie przed szansą zdobycia mistrzostwa Polski po 56 latach. To dodatkowa presja czy raczej przyjemność?
- Nie myślę o tym w kategoriach presji. Już w poprzednim finale zapisaliśmy się w historii klubu, zdobywając medal po raz pierwszy od 54 lat. Potem dołożyliśmy Puchar Polski – też po ponad pół wieku - dokładnie po 54 latach. To dla nas było ogromnie ważne, bo w nowożytnej historii Legii zbudowaliśmy coś trwałego. Ale jasne – chcemy złota. Chcemy postawić kropkę nad „i”, zamknąć pewien etap odrodzenia tej potęgi, o której tyle się mówi. Myślę, że dziś to już nie są puste słowa – to się naprawdę ziściło.
Komu kibicujesz w drugim półfinale?
- Będę zupełnie szczery – Lublinowi, z bardzo prozaicznego powodu: jest po prostu bliżej. Mniej podróży dla nas, mniej zmęczenia dla zawodników, więcej naszych kibiców może przyjechać. Poza tym jest też ten smaczek rywalizacji z trenerem Kamińskim. Jeszcze przed jego serią z Czarnymi życzyłem mu, żebyśmy się spotkali w finale. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie.
Bilety na pierwszy, finałowy mecz w Warszawie sprzedały się w kwadrans. To pokazuje, jak duża jest potrzeba nowej hali.
- Potrzeba nowej hali w Warszawie jest ogromna, teraz wszystko jest w rękach radnych i prezydenta Warszawy. Z niecierpliwością czekamy na kolejne decyzje w tej kwestii.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.