![Domyślne zdjęcie Legia.Net](/dynamic-assets/news2/970/0/default-photo.png)
Zabrakło umiejętności
02.08.2002 10:44
(akt. 07.12.2018 12:06)
13 września 1989 roku na Camp Nou stadion świecił pustkami. Na trybunach słynnego obiektu zasiadło "zaledwie" 30 tysięcy widzów. Katalońscy kibice nie spodziewali się atrakcyjnego spotkania, bo rywal Barcelony, warszawska Legia, miał być tylko tłem dla prowadzonego przez <b>Johana Cruyffa</b> zespołu z <b>Ronaldem Koemanem, Andonim Zubizarettą, Eusebio, Julio Salinasem, Michaelem Laudrupem</b> w składzie. Nazwiska <b>Macieja Szczęsnego, Dariusza Wdowczyka, Leszka Pisza, Andrzeja Łatki czy Stanisława Terleckiego</b> nie mówiły Hiszpanom wiele. Wśród legionistów byli wtedy także <b>Dariusz Kubicki i Marek Jóźwiak</b>. Pierwszy z nich jest teraz asystentem <b>Dragomira Okuki</b>, drugi wciąż gra w piłkę.
Wywiad z Dariuszem Kubickim
13 września 1989 roku na Camp Nou stadion świecił pustkami. Na trybunach słynnego obiektu zasiadło "zaledwie" 30 tysięcy widzów. Katalońscy kibice nie spodziewali się atrakcyjnego spotkania, bo rywal Barcelony, warszawska Legia, miał być tylko tłem dla prowadzonego przez Johana Cruyffa zespołu z Ronaldem Koemanem, Andonim Zubizarettą, Eusebio, Julio Salinasem, Michaelem Laudrupem w składzie. Nazwiska Macieja Szczęsnego, Dariusza Wdowczyka, Leszka Pisza, Andrzeja Łatki czy Stanisława Terleckiego nie mówiły Hiszpanom wiele. Wśród legionistów byli wtedy także Dariusz Kubicki i Marek Jóźwiak. Pierwszy z nich jest teraz asystentem Dragomira Okuki, drugi wciąż gra w piłkę.
- Pan już grał przeciwko Barcelonie. Co pan pomyślał, gdy wtedy Legia wylosowała zespół z Camp Nou?
- Nic specjalnego. W tamtym okresie cały czas spotykaliśmy się z bardzo renomowanymi rywalami. Potyczki z Interem Mediolan, Bayernem Monachium zrobiły swoje. A przecież jeszcze rok później graliśmy z Sampdorią Genua i Manchesterem United. Nie traktowałem spotkań z Barceloną jako wyjątkowego, życiowego wydarzenia, choć oczywiście każdy cieszył się na myśl o wyjeździe na przepiękny stadion. Obaw jednak nie mieliśmy żadnych. Wiedzieliśmy, że nie mamy nic do stracenia, a Barcelona ma i to bardzo wiele.
- Zwykły mecz, niczym ligowa rywalizacja?
- Nie, no bez przesady. Przez cały rok pracuje się właśnie po to, by któregoś dnia zmierzyć się z najlepszymi drużynami świata. Szczęście się do nas uśmiechało, bo w losowaniu właśnie na nie trafialiśmy. Czegoś nam jednak zabrakło, aby wyeliminować Barcelonę, choć było blisko. W Hiszpanii zremisowaliśmy 1:1, u siebie przegraliśmy 0:1.
- Przeszkodził wam sędzia?
- Pomyłki się wszystkim zdarzają i choć czuliśmy, że niesłusznie na Camp Nou nie uznano gola Romka Koseckiego na 2:0, nie byliśmy jakoś strasznie zdenerwowani. Byliśmy po prostu rozczarowani. Myślę, że tak naprawdę zabrakło nam wtedy odrobiny umiejętności. Może nie dużo, ale jednak. W dwumeczu zawsze wygrywa lepszy. Przed rewanżem mieliśmy komfortową sytuację, ale nie potrafiliśmy jej wykorzystać. Szkoda, bo po boju na Camp Nou zdawaliśmy sobie sprawę, że dokonaliśmy sporej rzeczy.
- Miał pan wtedy tremę?
- Nigdy jako zawodnik nie miałem tremy. Są tacy, którzy bardziej przeżywają spotkania, ale ja się do nich nie zaliczałem. Była chęć jak najlepszego zaprezentowania się, dreszczyk emocji, ale nie trema. Większe zdenerwowanie udziela mi się jako trenerowi, ponieważ nie mam żadnego wpływu na wynik meczu.
- Marek Jóźwiak, który wtedy wchodził w obu meczach z "Barcą" w drugiej połowie, też nie pękał?
- Nawet nie pamiętam. Ale to raczej niemożliwe, bo Marek nie należy do zawodników, którzy jakkolwiek się stresują przed meczami. Jak było wtedy, głowy nie dam. Ale teraz na pewno się nie spali.
- Gdyby pan musiał porównać dzisiejszą Barcelonę z tą sprzed kilkunastu lat...
- Futbol się zmienia, teraz grana jest zupełnie inna piłka. Trudno jest porównać poszczególnych zawodników grających na tej samej pozycji, nie mówiąc już o całych zespołach. Wydaje mi się, że dzisiejsze nazwiska w Barcelonie robią większe wrażenie, ale tylko z tego względu, że są doskonale rozreklamowane. Media w ciągu ostatnich lat bardzo gwałtownie wkroczyły w świat futbolu.
- Kto w zespole Barcelony robi na panu największe wrażenie?
- Mam wymienić cały skład? Taki klub nie kupuje przeciętniaków. Zawsze bardzo podobała mi się gra Marca Overmarsa. Pamiętam go z najlepszych czasów, gdy imponował szybkością. Dla Legii to bardzo dobrze, że jest kontuzjowany. A poza tym Kluivert i Saviola - każdy ich zna.
- Dla trenera gra przeciwko Barcelonie to poniekąd... łatwizna. I bez obserwacji wiecie o rywalu bardzo dużo.
- Jednak obejrzenie przeciwnika na żywo jest koniecznością. Mamy teraz bardzo napięty kalendarz, bo są mecze ligowe, pucharowe, gramy co trzy dni. Niemniej trzeba będzie coś zorganizować, bo bezpośrednia obserwacja daje o niebo więcej, niż zapis wideo. Poruszanie się zawodników, ich przyzwyczajenia, ustawianie się - tego wszystkiego w telewizji nie zobaczymy. Mogliśmy mieć na kasetach dużo meczów Vardaru, ale i tak postanowiliśmy wcześniej obejrzeć Macedończyków na żywo.
- Jest w panu obawa, że mecz z Barceloną może skończyć się jak pamiętna walka z Valencią?
- Absolutnie. Każdy z zawodników postawiłby spore pieniądze, że takiego wyniku nie będzie. Jestem o tym w stu procentach przekonany. Wyciągnęliśmy wnioski z tamtej wyprawy.
- Pan już grał przeciwko Barcelonie. Co pan pomyślał, gdy wtedy Legia wylosowała zespół z Camp Nou?
- Nic specjalnego. W tamtym okresie cały czas spotykaliśmy się z bardzo renomowanymi rywalami. Potyczki z Interem Mediolan, Bayernem Monachium zrobiły swoje. A przecież jeszcze rok później graliśmy z Sampdorią Genua i Manchesterem United. Nie traktowałem spotkań z Barceloną jako wyjątkowego, życiowego wydarzenia, choć oczywiście każdy cieszył się na myśl o wyjeździe na przepiękny stadion. Obaw jednak nie mieliśmy żadnych. Wiedzieliśmy, że nie mamy nic do stracenia, a Barcelona ma i to bardzo wiele.
- Zwykły mecz, niczym ligowa rywalizacja?
- Nie, no bez przesady. Przez cały rok pracuje się właśnie po to, by któregoś dnia zmierzyć się z najlepszymi drużynami świata. Szczęście się do nas uśmiechało, bo w losowaniu właśnie na nie trafialiśmy. Czegoś nam jednak zabrakło, aby wyeliminować Barcelonę, choć było blisko. W Hiszpanii zremisowaliśmy 1:1, u siebie przegraliśmy 0:1.
- Przeszkodził wam sędzia?
- Pomyłki się wszystkim zdarzają i choć czuliśmy, że niesłusznie na Camp Nou nie uznano gola Romka Koseckiego na 2:0, nie byliśmy jakoś strasznie zdenerwowani. Byliśmy po prostu rozczarowani. Myślę, że tak naprawdę zabrakło nam wtedy odrobiny umiejętności. Może nie dużo, ale jednak. W dwumeczu zawsze wygrywa lepszy. Przed rewanżem mieliśmy komfortową sytuację, ale nie potrafiliśmy jej wykorzystać. Szkoda, bo po boju na Camp Nou zdawaliśmy sobie sprawę, że dokonaliśmy sporej rzeczy.
- Miał pan wtedy tremę?
- Nigdy jako zawodnik nie miałem tremy. Są tacy, którzy bardziej przeżywają spotkania, ale ja się do nich nie zaliczałem. Była chęć jak najlepszego zaprezentowania się, dreszczyk emocji, ale nie trema. Większe zdenerwowanie udziela mi się jako trenerowi, ponieważ nie mam żadnego wpływu na wynik meczu.
- Marek Jóźwiak, który wtedy wchodził w obu meczach z "Barcą" w drugiej połowie, też nie pękał?
- Nawet nie pamiętam. Ale to raczej niemożliwe, bo Marek nie należy do zawodników, którzy jakkolwiek się stresują przed meczami. Jak było wtedy, głowy nie dam. Ale teraz na pewno się nie spali.
- Gdyby pan musiał porównać dzisiejszą Barcelonę z tą sprzed kilkunastu lat...
- Futbol się zmienia, teraz grana jest zupełnie inna piłka. Trudno jest porównać poszczególnych zawodników grających na tej samej pozycji, nie mówiąc już o całych zespołach. Wydaje mi się, że dzisiejsze nazwiska w Barcelonie robią większe wrażenie, ale tylko z tego względu, że są doskonale rozreklamowane. Media w ciągu ostatnich lat bardzo gwałtownie wkroczyły w świat futbolu.
- Kto w zespole Barcelony robi na panu największe wrażenie?
- Mam wymienić cały skład? Taki klub nie kupuje przeciętniaków. Zawsze bardzo podobała mi się gra Marca Overmarsa. Pamiętam go z najlepszych czasów, gdy imponował szybkością. Dla Legii to bardzo dobrze, że jest kontuzjowany. A poza tym Kluivert i Saviola - każdy ich zna.
- Dla trenera gra przeciwko Barcelonie to poniekąd... łatwizna. I bez obserwacji wiecie o rywalu bardzo dużo.
- Jednak obejrzenie przeciwnika na żywo jest koniecznością. Mamy teraz bardzo napięty kalendarz, bo są mecze ligowe, pucharowe, gramy co trzy dni. Niemniej trzeba będzie coś zorganizować, bo bezpośrednia obserwacja daje o niebo więcej, niż zapis wideo. Poruszanie się zawodników, ich przyzwyczajenia, ustawianie się - tego wszystkiego w telewizji nie zobaczymy. Mogliśmy mieć na kasetach dużo meczów Vardaru, ale i tak postanowiliśmy wcześniej obejrzeć Macedończyków na żywo.
- Jest w panu obawa, że mecz z Barceloną może skończyć się jak pamiętna walka z Valencią?
- Absolutnie. Każdy z zawodników postawiłby spore pieniądze, że takiego wyniku nie będzie. Jestem o tym w stu procentach przekonany. Wyciągnęliśmy wnioski z tamtej wyprawy.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.