Domyślne zdjęcie Legia.Net

"Ruski wielbiciel popu"

Źródło: Przegląd Sportowy

07.08.2002 10:08

(akt. 07.12.2018 12:52)

<b>Sergiej Omeljańczuk jest jednym z tych piłkarzy Legii, którzy już na początku sezonu osiągnęli bardzo wysoką formę. Białorusin był w sobotnim meczu z Groclinem najlepszym - obok Cezarego Kucharskiego - piłkarzem Legii. No i zdobył w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry pięknego, zapewniającego mistrzom Polski remis, gola. Nic więc dziwnego, że kibice liczą, iż będzie błyszczał nie tylko w dzisiejszym rewanżu z Vardarem, ale także podczas potyczek ze słynną Barceloną.</b> Wywiad z Sergiej Omeljańczuk
Sergiej Omeljańczuk jest jednym z tych piłkarzy Legii, którzy już na początku sezonu osiągnęli bardzo wysoką formę. Białorusin był w sobotnim meczu z Groclinem najlepszym - obok Cezarego Kucharskiego - piłkarzem Legii. No i zdobył w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry pięknego, zapewniającego mistrzom Polski remis, gola. Nic więc dziwnego, że kibice liczą, iż będzie błyszczał nie tylko w dzisiejszym rewanżu z Vardarem, ale także podczas potyczek ze słynną Barceloną.

- Nie czuję się wcale bohaterem meczu w Grodzisku, to dziennikarze zrobili ze mnie herosa. Tymczasem bramki strzelili także Adam Majewski i Czarek Kucharski, więc zasłużyli na co najmniej tak duże brawa, jak ja - skromnie ocenił swoją grę Sergiej. - Inna sprawa, że koledzy serdecznie mi pogratulowali, bo rzeczywiście rzadko zdobywa się ważne gole w ostatnich sekundach. A jeszcze rzadziej robią to obrońcy.

- Jest pan pewien, że Legia wyeliminuje Vardar? Dzisiejszy rewanż to formalność?

- Uważam, że nie możemy być w stu procentach pewni awansu, Macedończycy nie poddadzą się bez walki. My zresztą nie będziemy kombinować, tylko zagramy z maksymalnym zaangażowaniem. Głupio byłoby ponieść porażkę, a nawet zremisować na własnym boisku. Chcemy pokazać naszym kibicom, że Legia jest naprawdę mocna.

- A jest tak silna jak w ubiegłym sezonie?

- To się dopiero okaże. Już teraz uważam jednak, iż drużyna nie jest słabsza. Odeszło co prawda kilku znaczących zawodników, ale kilku innych - wcale nie gorszych - zostało zakupionych.

- Jak czuje się pan w Polsce?

- Ojczyznę ma się tylko jedną. Jestem i zawsze będę Białorusinem, ale w waszym kraju znalazłem swój drugi dom. W Warszawie czuję się naprawdę dobrze. Na tyle, że kontrakt, który miałem ważny do 31 grudnia 2003 roku przedłużyłem do czerwca roku 2005. Legia to wspaniały klub, którego nie zamierzam zamieniać na inny.

- Z którymi zawodnikami przyjaźni się pan?

- Atmosfera w drużynie jest naprawdę dobra, więc znakomite kontakty mam ze wszystkimi kolegami. A najlepszymi kumplami są Radek Stanew i "Aco" Vuković. Polacy wołają do mnie Sergiej, ale dla dwójki tych przyjaciół to byłoby za proste. Dla nich jestem "Ruje" albo "Russian", czyli po prostu ruski.

- Sam pan mieszka?

- Nie. Tak było tylko na początku mojego pobytu w Legii. 1 grudnia ubiegłego roku ożeniłem się jednak i Weronika prawie cały czas mi towarzyszy.

- W pierwszych miesiącach wszędzie poruszał się pan pieszo. Dorobił się już pan samochodu?

- Auto już mam, ale nie moje, tylko klubowe - Suzuki Wagon R. Tyle tylko, że nadal nie mam prawa jazdy, więc wszędzie podwozi mnie żona. Nie fatyguję jednak Weroniki na treningi. Zabieram się albo ze Stanewem, albo z Stanko Svitlicą, bo obaj są moimi sąsiadami. Myślałem już o wyrobieniu prawa jazdy, ale dotąd nie było czasu. Nie wiem nawet, czy mógłbym starać się o taki dokument w Polsce, czy tylko w Mińsku.

- Dużo zarobił pan na przeprowadzce z tamtejszego Torpeda do Legii?

- Sporo, bo poziom i finanse są w Polsce znacznie wyższe niż na Białorusi. Nie powiem jednak, ile razy wzrosły moje pobory, wolę to zachować w tajemnicy. W Mińsku, ani w Gomlu, z którego pochodzę, nie mam jednak dotąd domu, a nawet mieszkania. Nie zarobiłem dotąd tylu pieniędzy. O jakichkolwiek zakupach pomyślę dopiero po wakacjach. W Warszawie też nie mieszkam w swoim lokum, tylko w wynajmowanym.

- Co najchętniej robi pan w czasie wolnym?

- Słucham muzyki, przede wszystkim rosyjskiego popu. No i czytam gazety. Najchętniej sportowe, oczywiście po polsku. Nie potrzebowałem nauczyciela, żeby nauczyć się waszego języka. Jest bardzo podobny do białoruskiego, więc szybko zacząłem rozumieć niemal wszystkie zwroty. Sporo czytałem, oglądałem też telewizję, więc mówić też zacząłem w ekspresowym tempie. Gdy do Legii przyjechał Stanew byłem jego tłumaczem. Teraz Radek sam doskonale daje sobie radę.

- Jak nazywa się pański ulubiony wykonawca muzyczny?

- Nie mam ulubionego, słucham tego, co akurat jest na topie. Głównie muzyki pop. Do polskiej się jednak nie przekonałem, zupełnie jej nie czuję. Znacznie lepiej trafia do mnie rosyjska. Żeby poprawić sobie nastrój słucham hitów w wykonaniu moich rodaków. To nie powinno nikogo dziwić. Każdy najbardziej lubi swój język.

- Czy to oznacza, że polska kuchnia też panu nie odpowiada?

- Wprost przeciwnie - jest znakomita. Nie miałem żadnych problemów, żeby przestawić się na tutejsze menu, bo tak naprawdę bardzo przypomina mi białoruskie. Nie jestem zresztą wybredny. Lubię przede wszystkim mięso i ziemniaki. Najchętniej jadam kurczaka. Jak podają coś innego to jednak też nie wybrzydzam.

- Często można spotkać pana w jakiejś stołecznej restauracji?

- Nie, ale zawsze po okresach przygotowawczych, gdy żona dołącza do mnie, staram się gdzieś ją zabrać. Bodaj najczęściej bywamy razem z Radkiem w bułgarskiej knajpce niedaleko centrum handlowego "Panorama". Bałkańskie jedzenie też mi smakuje. Ale zdecydowanie najbardziej lubię to, co ugotuje Weronika. Ona jest w kuchni mistrzynią.

- A pan jak sobie radzi w roli kucharza?

- Oj, cieniutko. To znaczy potrafię usmażyć sobie jajecznicę i kotleta, ale to wyczerpuje zasób moich umiejętności. Najczęściej więc gdy jestem w domu sam, jadam po prostu w restauracji.

- Ma pan oparcie w żonie, Stanewie i "Aco". Czy utrzymuje pan bliskie kontakty także ze współwłaścicielem swej karty, Andrzejem Fijałkowskim?

- Owszem, rozmawiamy bardzo często i mój menedżer bardzo mi pomaga. To naprawdę bardzo dobry człowiek, który pozwala mi na swobodę w budowaniu kariery. Nie wymagał wcale ode mnie - a słyszałem, że pojawiły się takie plotki - przejścia latem do jakiegoś zachodniego klubu. Doskonale wie, iż chcę grać w Legii i nie zamierza w to ingerować.

- O jakim klubie marzył pan będąc dzieckiem?

- Nigdy nie wybiegałem daleko w przyszłość. Gdy byłem w młodzieżowej szkole w Gomlu koncentrowałem się tylko na nauce futbolu. Pracowałem naprawdę ciężko, ale było to opłacalne. Już wieku 17 lat podpisałem kontrakt z Torpedo. W Mińsku też dawałem z siebie wszystko, za co zostałem nagrodzony umową z Legią. W Warszawie nie było mi na początku łatwo, musiałem się uczyć polskich realiów. I początkowo nie grałem w pierwszym składzie. Nie dawałem jednak za wygraną. Z natury jestem walczakiem i z reguły osiągam to, co sobie wyśnię. A na dziś moje marzenia sięgają podstawowego składu Legii.

- Nie zawsze był pan obrońcą.

- To prawda. Zaczynałem jako ofensywny pomocnik, dopiero w Mińsku zostałem przekwalifikowany na defensora. Takie życie. Wolałbym strzelać gole, a nie przeszkadzać napastnikom, ale okazało się, iż lepszy jestem w tym drugim fachu.

- Do Polski trafił pan jako reprezentant młodzieżówki. Czy dobra gra w Legii zaprocentuje powołaniem do drużyny narodowej Białorusi?

- Już zaprocentowała! Grałem po 15 minut w meczach z Rosją i Ukrainą podczas towarzyskiego turnieju w Moskwie, a teraz znów selekcjoner Eduard Małofiejew wysłał mi zaproszenie. 21 sierpnia mieliśmy grać z Izraelem, ale ostatecznie ten zespół nie przyleci do Mińska. Skończy się na konsultacji, ale i to dobre.

- W Polsce dość szybko zyskał pan opinię piłkarza bezwzględnego, a nawet brutalnego.

- Nie zgadzam się. Gram po prostu ostro i zdecydowanie, bo właśnie taki powinien być obrońca.

- Przeciw Savioli i Patrickowi Kluivertowi zagra pan na normalnym poziomie?

- A co, myśli pan, że im odpuszczę? Nie, to są słynni piłkarze, ale ludzie tacy sami jak ja. Na razie myślę, jak dziś powstrzymać Macedończyków, a w sobotę Tomka Dawidowskiego z Amiki. A na Saviolę sposób znajdę później. Grałem już przeciw znakomitym zespołom, Valencii czy Hercie Berlin, ale z tak słynnym klubem nie zmierzyłem się jeszcze nigdy. To jednak nie oznacza, że Legia nie ma szans na wyeliminowanie Barcelony. Bo ma, i to nawet spore! Gdybym uważał inaczej, nie wybiegłbym wcale na mecz z Katalończykami. Nie byłoby sensu.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.