Praca przed sparingiem z Łudogorcem
fot. Marcin Szymczyk

Claude Goncalves: Jesienią chciałem rzucić futbol

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

27.06.2025 18:20

(akt. 27.06.2025 20:16)

- Przez trzy, cztery miesiące w Legii czułem się, jakby coś mnie niszczyło. Nie spałem, nie cieszyłem się rodziną, nie mogłem spędzać czasu z córką. Potem doszły kontuzje i krytyka… Czułem, że muszę przestać grać w piłkę, rzucić futbol — opowiada w rozmowie z Legia.Net Claude Goncalves.

Rok temu, podczas zgrupowania w Austrii, byłeś w znakomitej formie i wyglądało na to, że możesz zostać gwiazdą ligi. Ale jesień była bardzo trudna. Co się stało?

- Wiele rzeczy. Nałożyłem na siebie ogromną presję. Czułem, że muszę być tym jednym, kluczowym pomocnikiem. Potem klub sprowadził jednego czy dwóch nowych zawodników, była konkurencja. Wiedziałem, że tak może być, nawet Kuba Piotrowski mi o tym mówił. Dużo rozmawiałem z Piotrowskim zanim podpisałem kontrakt, ale i tak ta presja była ogromna. A czasem, kiedy dajesz z siebie wszystko, piłka nie oddaje ci tego w dobry sposób. Przyjeżdzasz do LTC, dajesz z siebie wszystko, chcesz być najlepszy. Ale w meczach nie wygląda to dobrze. Wracasz do domu i nie rozmawiasz z dziećmi, z żoną, bo wszystko poświęcasz klubowi. Przestajesz jeść, potem przestajesz spać. I kiedy idziesz tą drogą – uwierz mi – to nie jest właściwa droga. To był naprawdę zły moment. Potem doszły kontuzje… Czułem, że muszę przestać grać w piłkę, rzucić futbol.

- Miałem wiele rozmów z żoną na temat zakończenia kariery, dużo rozmawiałem też z moim agentem. Powtarzałem: „Piłka nożna już może nie jest dla mnie”. Przez trzy, cztery miesiące w Legii czułem się jakby mnie to niszczyło. Nie spałem, nie cieszyłem się rodziną, nie mogłem spędzać czasu z córką, nie mogłem jej dać tego, czego potrzebowała. A ona jest dla mnie najważniejsza. Teraz myślę, że to dzięki mojej żonie – coś się zmieniło. Ona zmieniła mój sposób myślenia. Dużo też wtedy pracowałem z psychologami, bo to był naprawdę trudny moment.

Czyli zrozumiałeś, że równowaga między życiem prywatnym a pracą – i rodziną – jest bardzo ważna?

- Tak, tak. Traktuję piłkę nożną jak pracę. I kiedy jesteś w takim okresie… Ja dużo pracowałem wcześniej. Na przykład gdy byłem młodszy, często pracowałem z moim ojcem – przy budowie, przy elektryce. Lubiłem to, naprawdę. Lubiłem taką pracę. Podczas pandemii COVID, zbudowałem z żoną grilla i wtedy pomyślałem: „OK, to mi się podoba”. I właśnie wtedy zacząłem myśleć, że wolę to robić niż grać w piłkę. To nie było normalne. Pomyślałem: „Dobrze, wracamy do Portugalii, kończę z piłką. Chcę być z dziećmi”. To był naprawdę zły okres.

Zacząłeś jesienią grać coraz mniej. Byłeś zły na trenera?

- Nie, byłem zły na siebie. Na siebie, bo nie byłem gotowy na tę sytuację. Presję ze strony klubu, presję z zewnątrz… Bo to jest „tak” albo „nie”. Napływało mnóstwo informacji, wielu ludzi w Warszawie to kibice Legii. A kiedy ktoś hejtuje zawodnika, to do ciebie wraca – czasem nawet wtedy, gdy jesteś z dziećmi. Nie spodziewałem się tego w tak dużej skali. Grałem… ale nie tak, jak trzeba. Nie tak, jak powinienem. Tu słyszysz: „ten jest słaby”, „ten jest taki, tamten taki”. Krok po kroku… dużo nad tym pracowałem z psychologiem i dzięki temu zrozumiałem wszystko, co się działo.

Na wiosnę, gdy dostałeś szansę, grałeś dobrze, a nawet bardzo dobrze. Co się zmieniło na boisku? W twojej roli?

- Kiedy wróciliśmy po obozie w Hiszpanii, poczułem, że coś się w mojej głowie zmieniło. Bo w grudniu albo listopadzie widziałem, że Marco Burch, JP (Jean-Pierre) i ja – wszyscy mieliśmy odejść z klubu. Nikt mi nic o tym nie powiedział, więc byłem zaskoczony. Tamci dwaj odeszli, a ja nie. I wtedy zrozumiałem, że czasem trzeba się po prostu dostosować. Pojechałem na urlop, byłem w słabej kondycji psychicznej. Po tygodniu moja żona pokazała mi mnóstwo filmików z dziećmi – takie szczęśliwe, że mogą pójść na stadion Legii. Powiedziała: „Zobacz, jak bardzo cieszą się, że mogą oglądać Legię, że mogą cię zobaczyć na boisku”. I wtedy pomyślałem: „Dobrze, wiem, co muszę zrobić”. Chcę znowu cieszyć się grą, dawać z siebie wszystko – przede wszystkim dla nich. Bo jeśli będę szczęśliwy z rodziną, to i na boisku będę lepszy, i będę mógł dać z siebie wszystko dla Legii. Pojechałem na obóz do Hiszpanii, zrobiłem tam bardzo dobrą robotę. Dawałem z siebie wszystko, bez kontuzji, nic mi nie dolegało. Rozmawiałem z trenerem, a on powiedział: „Zobacz, na twojej pozycji mamy Kapiego, mamy też innych zawodników. Ale wtedy, gdy go nie było, byłeś naprawdę dobry”. Więc to oni mieli zacząć w pierwszym składzie, a ja miałem zostać na ławce. Ale wiesz co? Ja zawsze daję z siebie wszystko dla drużyny – to moje podejście. Jeśli nie gram, to czekam na swoją szansę. Wspieram tych, którzy są na boisku. Chcę jak najlepiej dla zespołu. Nie obchodzi mnie, czy gram czy nie. Jeśli najlepsze dla drużyny jest to, żebym nie grał – w porządku, usiądę na ławce. A jeśli wejdę na 10 minut, dam z siebie wszystko. Nigdy nie zobaczysz, że nie biegam – bo zawsze walczę. Jasne, czasem podanie nie wyjdzie tak, jak bym chciał, ale zawsze próbuję dać z siebie maksimum. Nie jestem takim piłkarzem, który mówi: „Nie chce mi się biegać” – to nie ja. Ja zawsze daję z siebie wszystko. I dzięki temu z czasem zaczęły się pojawiać dobre rzeczy. Potem Kapi doznał kontuzji, zwolniło się miejsce w środku pola, wszedłem do składu i dawałem z siebie wszystko. Jeśli zagrałem dobrze – super. Jeśli nie – też tak bywa. Taki jest futbol.

Czy Goncalo miał wpływ na twój rozwój? Może zmiana pozycji trochę pomogła? Bo zaczynałeś jako „szóstka” – z dużą odpowiedzialnością w defensywie. A później zmieniłeś pozycję, grałeś wyżej w środku pola. I widzieliśmy, że potrafisz biegać od pola karnego do pola karnego.

- Tak, dokładnie. Jak mówiłem – ja lubię biegać. A kiedy przyszedłem do Legii, grałem jako klasyczna „szóstka”, czyli zawodnik, który raczej się nie rusza, tylko trzyma balans w środku pola. I od razu pomyślałem: „To nie moja piłka”. Ja muszę się ruszać. W innych ligach wygląda to inaczej – sam widziałeś podczas sparingu z Łudogircem, pomocnicy są cały czas w ruchu. Taka jest tam kultura gry. Dla mnie piłka nożna to ruch. Jeden zawodnik może stać z przodu i utrzymywać pozycję, OK – Busquets potrafi to robić. Ale nie mamy wielu takich jak Busquets. Gdybym był Busquetsem, grałbym w Barcelonie. Więc uważam, że trzeba być w ciągłym ruchu. Gra jako „ósemka”, box-to-box, była dla mnie znacznie lepsza w tamtym momencie. Byłem w formie, nie miałem kontuzji – więc grało mi się lepiej niż wtedy, gdy tu przyjechałem. I to jest normalne.

Wyjazdowy mecz z Chelsea i spotkanie z GKS-em Katowice były niemal perfekcyjne. To twoje najlepsze mecze w barwach Legii?

- Tak. Wszyscy mówią o tym meczu z Chelsea, ale dla mnie lepszy był ten z GKS-em. Tak właśnie chcę grać. Dużo biegałem, pomagałem drużynie, naciskałem rywali, jak tylko mogłem. Strzeliłem gola. Przy drugim – straciliśmy piłkę, ale od razu zareagowaliśmy, przejęliśmy ją z powrotem. Przy trzecim – to samo, przeciwnik chciał ruszyć do przodu, a my znowu odebraliśmy piłkę po szybkiej reakcji. I właśnie to lubię w piłce nożnej – tracimy piłkę, ale natychmiast reagujemy. A jeśli przejmujemy ją blisko bramki rywala, to znaczy, że jesteśmy blisko zdobycia gola. Dlatego – jeśli mam wybierać – to chyba bardziej podobał mi się mecz z GKS-em Katowice niż z Chelsea. Ale oczywiście, mecz z Chelsea też był dobry i podobało mi się to, jak wtedy zagrałem.

Dlaczego Legia tak dobrze radziła sobie w Lidze Konferencji i europejskich pucharach, a miała problemy w Ekstraklasie?

- Wiedziałem, że tak będzie, bo rozmawialiśmy o tym. W Polsce, kiedy grasz w Europie, bardzo trudno jest zostać mistrzem. Liga sama w sobie też jest trudna. I wiem dlaczego. Kiedy tu przyszedłem, zauważyłem, że w lidze każdy daje z siebie wszystko. Nie ma dużych różnic fizycznych między zespołami. Nawet drużyny, które walczą o utrzymanie, walczą do końca – i traciliśmy z nimi punkty. Nie chodzi o to, że jesteśmy zmęczeni – bo mamy wszystko, co potrzebne do regeneracji: fizjoterapeutów, odnowę. Ale w meczach ligowych czasem potrzeba czegoś więcej niż wszystko. Jasne, że w domu, przy naszych kibicach, to łatwiejsze.

Jak oceniasz ligę polską w porównaniu do ligi bułgarskiej?

- To zupełnie inny futbol. W Polsce są lepsze stadiony, kibice – tego nie da się porównać. Jeśli chodzi o jakość, to Łudogorec gra inną piłkę – dużo podań, bardzo dobrze technicznie. Mają wielu Brazylijczyków z dużymi umiejętnościami, bardzo technicznych. I kiedy grasz z takimi zawodnikami wokół siebie, wszystko staje się łatwiejsze. Dla przykładu – spójrzmy na Vitinhę. Teraz w Łudogorcu wygląda świetnie. A wcześniej, gdy był w Wolverhampton bywało różnie. Rozmawiałem o tym z Rubenem – on zawsze miał jakość, ale z tym trenerem, z takimi piłkarzami wokół, teraz naprawdę pokazuje pełnię swoich możliwości.

Wspominałeś na początku rozmowy Jakuba Piotrowskiego z Łudogorca. Macie dobry kontakt?

- Pamiętam, gdy Kuba przyjechał, bardzo mu pomogłem – bo taki już jestem. Chcę pomagać drużynie. Jeśli ktoś nowy dołącza, staram się dać z siebie wszystko, czego potrzebuje. Jeśli trzeba – zrezygnuję z kolacji z rodziną, żeby pójść z nim, porozmawiać, coś wyjaśnić. Uważam, że tak właśnie powinniśmy postępować. Tak zbudowaliśmy przyjaźń… przyjaźń, tak. Zapraszałem go do siebie do domu, do mojej rodziny. Gdy czegoś potrzebował – byłem obok.

Bliska przyjaźń?

- Tak. Bo wiesz, kiedy grasz z kimś, kto jest twoim bliskim przyjacielem, to zupełnie co innego, niż gdy grasz z kimś, z kim poza boiskiem nie masz żadnej relacji. A dla mnie to bardzo ważne – mieć dobre relacje poza piłką. Bo jeśli dobrze się dogadujesz z kimś poza boiskiem, to widać to potem także na murawie.

Co musi się zmienić, żeby Legia została mistrzem Polski? To kwestia mentalności czy czegoś więcej?

- To trudne pytanie…

Potrzeba więcej jakości?

- Byłem już mistrzem i uważam, że nie potrzeba dużo więcej jakości, by znów to osiągnąć. Żeby zostać mistrzem, trzeba mieć coś więcej niż tylko dobrych piłkarzy. Wiem to z doświadczenia. Najważniejsza jest grupa. Grupa razem ze sztabem musi funkcjonować jak rodzina. Mam przykład – trochę szalony – Paris Saint-Germain. Nawet wtedy, gdy grali tam Messi i Neymar. Możesz ściągnąć, kogo chcesz, ale jeśli drużyna nie jest zjednoczona, nic z tego nie będzie. A jeśli jesteśmy razem – to jest najważniejsze. Jeśli każdy daje z siebie wszystko, to nawet gdy coś nie wyjdzie – jakieś podanie – to trudno. Wspieramy się, jesteśmy pozytywni. I to jest klucz. Piłka nożna to bycie pozytywnym, nie chodzi tylko o zawodników, ale o cały klub. Wszyscy musimy mieć dobre nastawienie. Uwierz mi – to bardzo pomaga, zarówno piłkarzom, jak i sztabowi. Oczywiście trzeba mieć też dobrego trenera – to logiczne. Bez dobrego trenera nie zostaniesz mistrzem. Ale nawet jeśli nie masz jednej gwiazdy, a masz drużynę pełną liderów i ludzi, którzy wiedzą, czego chcą – to wystarczy. Potrzeba wielu rzeczy. I właśnie to zgrupowanie służy temu, żeby się na to przygotować. Tu chodzi o miłość do tego, co robimy.

A jakie masz pierwsze wrażenia ze współpracy z nowym trenerem? Jakie dostrzegasz różnice?

- Różnice w porównaniu do trenera Gonçalo? Tak, są, to oczywiste, nie ma dwóch takich samych trenerów. Jest ciekawie. Na treningach mamy dużo gier, turniejowych elementów. Myślę, że zawodnicy są zadowoleni z tych zajęć. Ale najważniejsze jest to, żebyśmy byli zadowoleni z wyników. Jeśli nie będzie wyników, to nie ma znaczenia, jak wyglądają treningi. Na ten moment to dopiero pierwszy tydzień pracy po dwóch miesiącach przerwy. Gdy zaczną się mecze, wtedy będzie można naprawdę ocenić, jak to działa.

Polecamy

Komentarze (92)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.