Gonçalo Feio – tani populista czy niedoceniony geniusz?
23.12.2024 21:30
9 kwietnia 2024 r. Legia Warszawa ogłosiła komunikat o zakończeniu współpracy z dotychczasowym trenerem zespołu – Kostą Runjaiciem, którego kontrakt miał obowiązywać do 30 czerwca 2026 roku. Nastroje panujące wśród kibiców były mieszane. Choć zdecydowana większość zdawała sobie sprawę z tego, że pewna formuła się wypaliła i dymisję niemieckiego szkoleniowca przyjmowała z pewnego rodzaju ulgą, dojmujące było również zrezygnowanie i smutek, jako, że Legia na dobre wypisała się z walki o tak wyczekiwany tytuł mistrza Polski. Zadecydowała o tym bardzo kiepska postawa w spotkaniach ligowych – w październiku 2023 r. Legia odniosła 4 porażki ligowe, w kolejnym miesiącu dwukrotnie nie była w stanie zwyciężyć w meczach rozgrywanych przy Łazienkowskiej. Jeszcze w trakcie rundy jesiennej pewne także było, że Legia nie powtórzy wyniku z poprzedniego sezonu w rozgrywkach pucharowych, odpadając z nich w wyjazdowym starciu przeciwko Koronie Kielce. Sukcesu nie było również w Europie – po udanej jesieni i awansie z fazy grupowej Ligi Konferencji, Wojskowi w bardzo kiepskim stylu zakończyli batalię na tym froncie, dwukrotnie przegrywając z norweskim Molde. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, zapewne jako najważniejszą należy wskazać aktywność transferową Legii w tamtym okresie. Odchodzących Bartosza Slisza i Ernesta Muciego zastąpili występujący dotychczas w kosowskim FC Ballkani Qendrim Zyba i ściągnięty z Japonii Ryoya Morishita. Nie da się ukryć, że obaj nie spełnili wówczas pokładanych w nich oczekiwań. O ile Japończyk w tym sezonie pokazał, że może być na Łazienkowskiej ważnym ogniwem drużyny, o tyle o pomocniku z Kosowa wszyscy zdążyli już zapomnieć. Po zwolnieniu Kosty Runjaicia pierwszym zagadnieniem, jakie siłą rzeczy przychodziło do głowy kibicom Legii była kwestia tego, kto zastąpi Niemca. I choć na ogłoszenie jego następcy nie trzeba było długo czekać, ogłoszone przez klub personalia następcy wzbudziły ogromne zdziwienie, czasem niedowierzanie, a dużo częściej konsternację. Nowym szkoleniowcem Legii został bowiem Portugalczyk Goncalo Feio, który w swojej dotychczasowej karierze, jako pierwszy trener prowadził tylko jeden zespół.
Dziwne przypadki Goncalo Feio
I chociaż portugalski szkoleniowiec jako pierwszy trener pracował tylko w Motorze Lublin, stał się postacią rozpoznawalną przez kibiców w całej Polsce. Wszystko spowodowane było pozasportowymi wydarzeniami wokół zespołu ze stolicy Lubelszczyzny. Nowy trener Legii postanowił rozwiązać konflikt z ówczesnym prezesem Motoru i byłym wicedyrektorem sportowym Wojskowych – Pawłem Tomczykiem poprzez… rzucenie w niego kuwetą na dokumenty. Całe zdarzenie zakończyło się wizytą w szpitalu i koniecznością zszywania rozciętego łuku brwiowego. Poszkodowana była także rzeczniczka Motoru. Miało to także konsekwencje prawne, z którymi do tej pory zmaga się Portugalczyk. Oprócz nałożonej przez niego kary rocznej dyskwalifikacji w zawieszeniu na trzy lata, kary grzywny i obowiązku przeprosin poszkodowanych, przeciwko szkoleniowcowi Legii toczy się jeszcze postępowanie karne. Ostatecznie jednak, Feio pozostał na swoim stanowisku, a w sezonie 2022/23 osiągnął to, co przez wiele lat było w Motorze wyłącznie sferą marzeń kibiców – wrócił z tym zespołem na zaplecze Ekstraklasy, pokonując w barażach Stomil Olsztyn. W kolejnym sezonie Motor jako beniaminek nie okazał się chłopcem do bicia, a już po złożeniu rezygnacji przez Portugalczyka, zespół z Lublina w dramatycznych okolicznościach, po ponad 30 latach zapewnił sobie powrót na najwyższy szczebel rozgrywek w Polsce.
Warto w tym miejscu wspomnieć o samej rezygnacji Feio z pracy w Motorze. Nastąpiła ona po przegranym 1:2 spotkaniu ze Stalą Rzeszów. Kilka miesięcy temu wypowiedział się o niej szerzej właściciel drużyny z Lublina – Zbigniew Jakubas, który wskazał, że w treści rezygnacji padła fraza: „Panie prezesie, chciałem złożyć rezygnację, ponieważ zasługuję na lepszych piłkarzy niż to”. Znamiennym pozostaje fakt, że w Motorze, to właśnie Gonçalo Feio, po odejściu Pawła Tomczyka odpowiadał za transfery nowych zawodników. Nie miał bowiem zaufania do instytucji dyrektora sportowego, a wszelkie kwestie sportowe pozostawały w jego gestii. Opinii publicznej były znane także zajścia z czasów jego pracy zarówno w Wiśle Kraków i Rakowie Częstochowa. W obu tych zespołach pełnił funkcję asystenta trenerów. W pierwszej z wymienionych drużyn, jako asystent Kiko Ramireza opluł ochroniarza w strefie VIP stadionu Białej Gwiazdy. Z Częstochowy z kolei odchodził w atmosferze konfliktu z kierownikiem zespołu. W opinii wielu Legia Warszawa zatrudniła na jedno z najbardziej eksponowanych w polskiej piłce stanowisk osobę, która może nie poradzić sobie z otaczającą go presją. Presją nie tylko ze strony zarządu klubu, czy dyrektora sportowego Jacka Zielińskiego, ale przede wszystkim ze strony wyczekujących z utęsknieniem na mistrzostwo kibiców. Kibiców, których (i słusznie) nie interesuje walka o udział w europejskich pucharach, ale sięgnięcie po kolejny tytuł mistrzowski. Wśród wielu panowało przekonanie, że demony prędzej czy później powrócą, a Legia, a przede wszystkim Jacek Zieliński, który był pomysłodawcą zatrudnienia Portugalczyka bierze na siebie zbyt duże ryzyko. Część osób przekonywała, że Łazienkowska 3 to miejsce na ziemi Goncalo Feio – był w niej bowiem już przez kilka lat, zarówno jako trener grup młodzieżowych, czy członek sztabu Henninga Berga. Były to jednak głosy sporadyczne i zagłuszane przez tłum wątpiących w kompetencje Portugalczyka.
Koniec roku kalendarzowego skłania do wielu przemyśleń, rozważań i podsumowań. Warto zatem zadać sobie pytanie - czy z niespełna rocznej perspektywy czasu, ryzyko to się opłaciło i czy warto kontynuować projekt pt. „Goncalo Feio na Łazienkowskiej”?
Trudny początek Portugalczyka na Łazienkowskiej
Na wstępie należy wyraźnie zaznaczyć, że Goncalo Feio został wrzucony na bardzo głęboką wodę. Debiutował bowiem w Częstochowie, w starciu z Rakowem. Następnym rywalem miał być liczący się wówczas poważnie w walce o mistrzostwo Polski Śląsk Wrocław. W nieco dłuższej perspektywie zaś - wyjazd do Poznania na mecz z walczącym o Europę, podobnie jak Legia, Lechem. Cel postawiony przed trenerem był prosty – uratować europejskie puchary w Warszawie. Pomimo słabości ligowych oponentów, sytuacja była na tyle trudna, że Wojskowym realnie groziła powtórka z sezonu 2022/23 w postaci konieczności skupienia się na rywalizacji wyłącznie na krajowym podwórku. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że pierwsze wyniki wlały hurraoptymizm w serca kibiców Legii. O ile wynik 1:1 w Częstochowie należało uznać za wynik przyzwoity, o tyle bezbramkowy remis na Łazienkowskiej w meczu ze Śląskiem jedynie frustrował. Pomimo wyraźnej optycznej przewagi stołecznego zespołu, Legia nie wykorzystała szansy na poprawę swojej sytuacji w tabeli. I choć wyjazdowa wygrana ze Stalą Mielec wlała w serca kibiców nadzieję, o tyle została ona brutalnie odebrana po klęsce Legionistów na własnym stadionie z Radomiakiem. Przegrana 0:3 z walczącym o utrzymanie zgodowiczem wydawała się czymś, co na dobre przekreśli szanse Legii na udział w europejskich rozgrywkach w kolejnym sezonie. To spotkanie wypunktowało jedynie bolączki, z którymi borykała się Legia. Zwiastowało także sromotną klęskę w nadchodzącym spotkaniu w Poznaniu, zwłaszcza biorąc pod uwagę ówczesną sytuację kadrową Legii. W meczu w Poznaniu… stał się cud. Legioniści po przedziwnym spotkaniu, w którym po interwencji VAR nie uznano bramki Pawła Wszołka, kapitan zespołu Josue nie wykorzystał rzutu karnego, a wszystkie bramki zdobyli piłkarze Lecha, wygrali 2:1. Dzięki wygranej z bezpośrednim rywalem, Legia zdecydowanie przybliżyła się do Europy, a jej los zależał wówczas wyłącznie od niej. W dwóch ostatnich spotkaniach Wojskowi pokonali Wartę Poznań i Zagłębie Lubin, ostatecznie kończąc rozgrywki na trzeciej pozycji. Tym samym, Goncalo Feio spełnił powierzony mu cel, jakim było uratowanie udziału w europejskich pucharach.
Czy jednak po objęciu przez Portugalczyka można było osiągnąć więcej? Oczywiście. Przy założeniu, że Legioniści wygraliby starcia ze Śląskiem i Radomiakiem i zdobyli 5 punktów więcej, wówczas to podopieczni Portugalczyka zdobyliby upragnione mistrzostwo Polski. Podobny comeback i zdobycie mistrzostwa w niewiarygodnych okolicznościach miało miejsce kilka sezonów wcześniej, gdy rozbitą Legię po zwolnionym Romeo Jozaku przejmował Dean Klafurić. Niemniej, zrzucenie winy na Gonçalo Feio za brak tytułu mistrzowskiego byłoby ogromną niesprawiedliwością. Warto przypomnieć, że w poprzedniej kampanii Legia nie wygrała aż 18 spotkań, notując 11 remisów i 7 porażek. Przytłaczająca była liczba punktów straconych z teoretycznie słabszymi rywalami. Można tu choćby wskazać 2 remisy z Puszczą Niepołomice, podział punktów w meczu z Wartą na Łazienkowskiej, wyjazdowe remisy z ŁKSem i Koroną, czy domową porażkę ze Stalą Mielec. Słabość Legii na przestrzeni sezonu wykorzystała Jagiellonia, która pierwszy raz sięgnęła po mistrzowski tytuł, pomimo tego, że nie przekroczyła ona nawet poziomu średniej 2 punktów na mecz (63 punkty po 34 spotkaniach ligowych). Portugalczyk, choć rozpoczął pracę na Łazienkowskiej w krytycznym momencie i pomimo chwil zawodu i rozczarowań, osiągnął postawiony przed nim cel. Czy zaskarbił sobie tym uznanie kibiców stołecznego klubu? Jest to raczej teza na wyrost. Zyskał jedynie czas do wdrażania swojej wizji gry Legii. Jestem zdania, że gdyby wówczas włodarze Legii zdecydowali się zatrudnić bardziej doświadczonego trenera, zwłaszcza zza granicy, wielu sympatyków stołecznego klubu nie płakałoby po oddanym bez reszty pracy Portugalczyku. Feio jednak pozostał na stanowisku, przygotowując zespół do zbliżających się wielkimi krokami nowych wyzwań. Część oczekiwań kibiców pozostała bez zmian – wszyscy z coraz większą niecierpliwością oczekujemy i tęsknimy do powrotu na mistrzowski tron. Wszyscy liczyliśmy również na udane występy w Europie – zdając sobie sprawę z tego, jak istotną część klubowego budżetu stanowią nagrody finansowe UEFA z tytułu udziału w europejskich rozgrywkach.
Nowy sezon – stare problemy w lidze.
Na przerwę zimową Legia udaje się z sześciopunktową stratą do liderującego Lecha. O takim, a nie innym kształcie ligowej tabeli, decyduje, podobnie jak w poprzednim sezonie, jeden katastrofalny miesiąc i pojedyncze wpadki we wcześniejszych starciach. Pechowe dla Legii ponownie okazały się Niepołomice, skąd pomimo dwukrotnego prowadzenia w meczu Legioniści wywieźli jedynie punkt. Twierdza Ł3 skapitulowała również w starciu z prowadzonym przez byłego zawodnika i trenera Legii – Aleksandara Vukovicia Piastem Gliwice. Wrześniowa przerwa na reprezentację była czasem właściwym do przygotowania się do najbardziej wymagających spotkań ligowych tej rundy – Rakowem, Pogonią, Górnikiem i Jagiellonią.
W czterech meczach Legioniści zdobyli jedynie dwa punkty, a po ostatnim ze spotkań (w którym Szymon Marciniak nie podyktował ewidentnego rzutu karnego po faulu na Kacprze Chodynie, co z pewnością miało wpływ na końcowy rezultat meczu) – z aktualnym mistrzem Polski, wydawało się, że przygoda Goncalo Feio z Łazienkowską 3 zostanie zakończona. Spekulowano w mediach o potencjalnych następcach Portugalczyka, a niektórzy byli nawet widziani zarówno w Legia Training Center, jak i w siedzibie klubu na stadionie przy Łazienkowskiej. O tym, jak bliskie było zwolnienie Portugalczyka mówił na antenie Canal+Sport… jego były szef i właściciel Motoru – Zbigniew Jakubas, który miał osobiście nakłonić właściciela Legii – Dariusza Mioduskiego do tego, aby nie podejmował decyzji kierując się wyłącznie emocjami. Cierpliwość popłaciła – oprócz niezwykle wstydliwej porażki w Poznaniu, Legia w przeważającej mierze punktowała później zgodnie z oczekiwaniami fanów. Ewidentny niedosyt stanowił brak kompletu punktów wywiezionego z Mielca – wówczas Legia w jeszcze większym stopniu zmniejszyłaby stratę do podium i jej sytuacja byłaby bardziej komfortowa. Niemniej, po zakończeniu rundy, Wojskowi znajdują się w dużo lepszej sytuacji, niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Wówczas porzucono już wszelkie nadzieje na mistrzostwo Polski, a minimalizm jakim się kierowano zdecydowanie nie przyniósł nic dobrego. Perspektywy nie wydają się złe – wiosną na Łazienkowskiej zameldują się zarówno Lech, jak i Jagiellonia, będącymi bezpośrednimi rywalami w walce o powrót na mistrzowski tron. Co więcej, początkowy terminarz również sprawia, że naturalnym jest, że stołeczni fani będą wymagać od legionistów kompletu punktów w lutowych starciach PKO BP Ekstraklasy. Szanse na dogonienie ligowej czołówki są duże, co z pewnością budzi i będzie budzić rosnące oczekiwania fanów na upragniony tytuł. Wszakże Warszawa zasługuje na więcej…
Feio lubi puchary, puchary lubią Feio
O ile postawa Legii w lidze mogła niejednokrotnie frustrować, zwłaszcza w sytuacji, gdy bezpośredni rywale w walce o mistrzostwo gubili punkty, a legioniści nie umieli tego wykorzystać, o tyle zastrzeżeń nie powinna budzić postawa na froncie walki w pucharach. Mowa tu zarówno o Pucharze Polski, jak i rywalizacji w Europie. Na krajowym podwórku Legia osiągnęła to, czego nie była w stanie osiągnąć rok wcześniej i po wyeliminowaniu Miedzi Legnica i ŁKSu zameldowała się w ćwierćfinale Pucharu Polski. Po kilku latach zmagania w tych rozgrywkach wrócą na Łazienkowską 3, a bezpośrednim rywalem będzie Jagiellonia. Przez wielu (skądinąd słusznie) starcie to uznawane jest jako przedwczesny finał, biorąc pod uwagę inne zespoły, które dotarły do tego etapu rozgrywek.
Z kolei, przez eliminacje do fazy ligowej Ligi Konferencji Legia przeszła z bilansem 5 zwycięstw i jednego remisu. Przed rozpoczęciem zmagań w Europie zapewne każdy kibic Wojskowych wziąłby taki bilans w ciemno. I choć nie można zapomnieć o tym, że losowania raczej były dość szczęśliwe (walijskie Caernarfon, czy Drita z Kosowa), a czasem styl zespołu wywoływał zgrzytanie zębów (rewanżowe starcie w Kosowie), o tyle podstawowy cel pt. „awans do fazy ligowej Ligi Konferencji” został osiągnięty. I chociaż w trakcie eliminacji miało miejsce wydarzenie, które w wątpliwości poddawało to, czy Goncalo Feio jest w stanie godnie reprezentować Legię jako jej szkoleniowiec i w odpowiedni sposób kontrolować swoje emocje, o tyle na całe szczęście nie miało ono większych negatywnych konsekwencji dla zespołu. Za pokazywanie w stronę sztabu i kibiców Broendby środkowych palców Portugalczyk został ostatecznie zawieszony na jedno spotkanie. I choć z początku buńczucznie zapowiadał, że nie będzie przepraszać za to, że żyje i nie pozwoli na to, aby ktokolwiek podchodził bez szacunku do niego jako trenera i Legii, to po kilku dniach w klubowych mediach społecznościowych ukazało się oświadczenie Feio, w którym ostatecznie przeprasza za swoje zachowanie. Zdarzenie to, mimo, że stanowiło rysę na jego wizerunku, nie niosło dalszych negatywnych konsekwencji.
Jeszcze większe wrażenie Legia zrobiła jednak w fazie ligowej europejskich rozgrywek. Po czterech spotkaniach legioniści mieli zdobyte 12 punktów, zapewniając sobie udział wiosną w europejskich pucharach. Na swojej drodze pokonali oni uznawany za jeden z najsilniejszych zespołów w tych rozgrywkach Real Betis, serbski TSK Backa Topola, Dynamo Mińsk oraz cypryjską Omonię, pokonując ich w wyjazdowym starciu 3:0, co kosztowało posadę szkoleniowca drużyny z Nikozji. Komplet punktów i cztery czyste konta robiły ogromne wrażenie. Przez pewien czas Legia była jedynym zespołem występującym w Europie, któremu ta sztuka się udawała. Po tym pięknym czasie przyszły jednak dwie porażki – z Lugano i z Djurgardens. O ile w pierwszym z wymienionych meczów Legia prowadziła już po bramce Morishity, o tyle Szwedzi nie pozostawili złudzeń, kto tego dnia był wyraźnie lepszym zespołem na boisku. Na chwilę obecną, w tegorocznej przygodzie z europejskimi pucharami Legioniści odnieśli 9 zwycięstw, raz zremisowali i przegrali 2 spotkania, uzyskując ostatecznie bezpośredni awans do 1/8 Ligi Konferencji. Nie wzbudzę chyba kontrowersji stwierdzeniem, że taki rezultat bezpośrednio po losowaniu rywali z którymi mierzyli się legioniści zadowoliłby każdego. Szczęście sprzyjało Legii także w ostatecznym kształcie tabeli Ligi Konferencji. Choć rywala w 1/8 rozgrywek poznamy dopiero w lutym, na dzień dzisiejszy wiemy, że mogliśmy trafić zdecydowanie gorzej. Nie ulega jednak wątpliwości, że ponadprzeciętne wyniki w Europie dość skutecznie przykryły problemy, z jakimi musiał mierzyć się Goncalo Feio. A tych, zwłaszcza po ostatnim meczu legionistów w Szwecji, nie brakuje.
Czy Gonçalo Feio doszedł do ściany?
Mecze z Lugano i Djurgardens w sposób brutalny obnażyły problemy, którym pomimo trudności, raczej udało się wyjść Portugalczykowi obronną ręką. O ile w starciu ze Szwajcarami, Legia musiała sobie radzić bez absolutnego lidera – Rubena Vinagre, Rafała Augustyniaka, Kacpra Tobiasza, Maxiego Oyedele i kontuzjowanego od początku sezonu Jurgena Elitima, o tyle sytuacja kadrowa przed ostatnim meczem w tym roku kalendarzowym była wręcz tragiczna. Do grona piłkarzy, z których nie mógł skorzystać portugalski szkoleniowiec dołączyli Radovan Pankov i Bartosz Kapustka. Dzięki temu, wraz z zespołem do Szwecji polecieli m.in. Oliwier Olewiński, Pascal Mozie, Jakub Jędrasik, czy Jakub Adkonis, którzy na co dzień występują w trzecioligowych rezerwach klubu. Jedynym pozytywem starcia w Szwecji było to, że porażka nie skutkowała opuszczeniem grona najlepszych ośmiu zespołów fazy ligowej Ligi Konferencji i koniecznością uczestniczenia w 1/16 tych rozgrywek. Problem jednak zlokalizowany jest dużo głębiej.
Oliwy do ognia dolała pomeczowa konferencja prasowa, podczas której Portugalczyk wskazał, że na chwilę obecną nie przedstawiono mu nazwisk, które realnie mogłyby wzmocnić stołeczny zespół. To, wedle doniesień prasowych może bardzo negatywnie wpłynąć na sytuację Feio w warszawskim klubie. Co więcej, zgodnie z najnowszymi informacjami przedstawionymi w mediach, Portugalczyk miał wejść w konflikt z właścicielem klubu – Dariuszem Mioduskim, który miał usłyszeć od Feio kilka gorzkich słów. Wydaje się jednak, że dużo bardziej niż rzekome słowa o „białych kołnierzykach”, we włodarzach klubu rozgoryczenie wzbudziło rozpaczliwe wręcz wołanie Feio o wzmocnienia, które szerokim echem odbiło się w środowisku piłkarskim. Czy Portugalczyk przesadza? Patrząc na wkład letnich transferów w grę Wojskowych w tym sezonie – zdecydowanie nie. Absolutnym zawodem są zarówno Jean Pierre Nsame, który jak dotychczas ma na swoim koncie jedną bramkę w lidze i jedno trafienie w eliminacjach w starciu przeciwko Walijczykom. Niewiele wskazuje na to, by Kameruńczyk widniał nadal w planach Portugalczyka – został bowiem zesłany do treningów z drużyną rezerw. Zawodzi także Migouel Alfarela, który w rozegranych dotychczas 22 meczach odnotował 1 bramkę i 2 asysty. Zapowiadany szumnie transfer Claude’a Goncalvesa z Łudogorca skończył się jedynie na zapowiedziach. Portugalczyk w rozegranych dotychczas meczach popełnił tyle błędów, że można byłoby obdzielić nimi pół zespołu. Dużo więcej oczekiwano także po powracającym do Warszawy Luquinhasie i Kacprze Chodynie, który w poprzednim sezonie był wyróżniającą się postacią w Zagłębiu Lubin. Więcej oczekiwano z pewnością także po Sergio Barcii, który zaczął być już porównywany z Marco Burchem, który trafił do Legii w poprzednim sezonie i jak do tej pory jedynie zawodzi. Jedynym transferem, który jednoznacznie można uznać za bardzo udany jest Ruben Vinagre, uznawany zresztą za osobę, która do Warszawy trafiła wyłącznie dzięki zaangażowaniu w jego transfer Goncalo Feio. Co istotne, pewności nie gwarantują także bramkarze, którzy od kilku już sezonów nie wybijają się ponad przeciętność, co swego czasu było wręcz wizytówką Legii Warszawa. Kontuzje i zawieszenia za kartki, które są wręcz naturalnym zjawiskiem na tym etapie sezonu i w przeważającej mierze nietrafione letnie wzmocnienia złożyły się w smutny obraz, którego świadkami byliśmy w Szwecji.
Nie dziwi zatem frustracja Feio i rozpaczliwe wręcz wołanie o wzmocnienie składu. To on bowiem, jako osoba będąca najbliżej zespołu wie najlepiej, z jakimi trudnościami musi się borykać, a ostatnią rzeczą, którą można powiedzieć o Portugalczyku jest to, że nie angażuje się bez reszty w projekt, którego jest twarzą. Feio to perfekcjonista i wręcz tytan pracy, co potwierdzają osoby, które w przeszłości miały okazję z nim współpracować. I trudno nie usprawiedliwić w tym momencie frustracji i gniewu, który przychodzi po porażkach. Choć pozostały one bez negatywnych konsekwencji w postaci konieczności gry w 1/16 Ligi Konferencji, Portugalczyk zawczasu zdecydował się głośno bić na alarm. Co gorsza, nie sposób temu biciu na alarm odmówić słuszności.
Zwolnić Feio. A co dalej?
W medialnym mainstreamie często słyszy się o tym, że Legia ma fantastyczną kadrę, a Portugalczyk ustawicznie podważa rolę pionu sportowego Legii i stara się zostać najważniejszą osobą w klubie. W niedzielnych programach mówiono z kolei, że konfrontacja i dość ostra wymiana zdań między Feio a Dariuszem Mioduskim może kosztować tego pierwszego posadę trenera Legii. Mimo wszystko, jestem zdania, że są to głosy przesadzone, a Portugalczyk może spokojnie planować zimowe przygotowania zespołu do wiosennej walki na trzech frontach. Zrealizował bowiem wszystkie postawione przed nim cele – Legia nie straciła szans na tak wyczekiwane mistrzostwo Polski, awansowała pewnie do ćwierćfinału Pucharu Polski, a także osiągnęła wspaniały wynik w Europie, przynosząc jednocześnie do klubowej kasy ponad 10 mln euro. Obawy może jednak budzić aktualna sytuacja kontraktowa portugalskiego szkoleniowca, którego umowa wygasa wraz z końcem tego sezonu. I choć dziś pojawiły się informacje dotyczące opcji przedłużenia umowy przez klub, oficjalny komunikat przedstawiający Feio jako nowego trenera Legii milczy na ten temat.
Historia Kosty Runjaicia pokazuje jednak, że nawet przedłużenie kontraktu na dłuższy czas nie jest gwarancją pewnego stanowiska w klubie. Warto przypomnieć, ze w lipcu 2023 r., kontrakt Niemca został przedłużony do czerwca 2026 roku. Tymczasem, nieco ponad pół roku później już go w Legii nie było. Tym samym – w teorii Portugalczyk wcale nie może być pewien swojej posady, zwłaszcza, że rozstanie z nim nie będzie należeć do kosztownych pod kątem finansowym.
Warto jednak w tym miejscu zadać pytanie – kto mógłby zastąpić Feio? Na polskim podwórku próżno szukać jego następców, a ewentualna wizja powrotu Jacka Magiery na Łazienkowską powinna zostać włożona między bajki. Na chwilę obecną nie sposób znaleźć kogoś, kto swoją postawą, zaangażowaniem w pracę mógłby zastąpić Portugalczyka na stanowisku trenera Legii. Trudno też wierzyć w to, że ściągnięty z zagranicy szkoleniowiec tak szybko odnajdzie się w specyficznych, bądź co bądź, polskich realiach i będzie zdawać sobie sprawę, co tak naprawdę znaczy bycie trenerem Legii Warszawa. I choć trudno nie zauważyć, że współpraca z pionem sportowym klubu nie należy do najlepszych, a sam trener wydaje się być absolutnie bezkompromisowy i nieprzejednany w swojej postawie, ewentualne zwolnienie nie tylko nie przyniesie wyczekiwanego mistrzostwa, sukcesu w Pucharze Polski, ani kontynuacji udanej kampanii w Europie, ale skończy się gigantycznych rozmiarów katastrofą. A to właśnie jej, tak bardzo obawiają się i chcą uniknąć, podobnie jak towarzyszącego jej wstydu, wszyscy kibice Legii.
Maciej Miłosz
LPU1916
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.