
Zbigniew Kaczmarek: Celem Legii jest zawsze tytuł
11.10.2016 19:25
(akt. 07.12.2018 13:04)
Patrzę na skład personalny Legii w latach 80. i w głowę zachodzę, jak to możliwe, że tak wybitni piłkarze nigdy nie dali Warszawie Mistrzostwa Polski.
- Kariera w Legii nie ułożyła się nam, piłkarzom Legii drugiej połowy lat 80., jak powinna. Mieliśmy ciekawych piłkarzy, wielu ówczesnych i przyszłych reprezentantów Polski. Szatnia Legii to była wtedy bardzo obiecująca mieszanka – z jednej strony wielu młodych zawodników z ogromnym talentem, z drugiej znakomici, już ukształtowani piłkarze z odpowiednim doświadczeniem. W tym wszystkim zabrakło tylko jednego - zespołu. Parę razy byliśmy bardzo blisko mistrzostwa, walczyliśmy do ostatnich kolejek, ale zawsze brakowało zwieńczenia. Tego ostatniego kroku, by stanąć na szczycie. Zamiast tego spadaliśmy w dół i w kolejnym sezonie zaczynaliśmy się wspinać od nowa. I tak mijał sezon za sezonem, a my – oprócz Pucharów Polski – nic z Legią nie wygrywaliśmy.
Trudno było wejść do szatni Legii? Trzeba było się wkupić, nosić sprzęt za starszymi?
- Gdy wchodziłem do Legii w 1982 roku, miałem 18-19 lat. Wchodząc do szatni Legii, spotkałem połowę ówczesnej reprezentacji Polski: Janasa, Topolskiego, Kazimierskiego, Okońskiego, Kustę. Do tego Kazimierz Górski jako trener. Byłem przerażony! Ale drużyna szybko mnie przyjęła, nie było żadnych nieprzyjemności. Atmosferę w szatni zawsze mieliśmy dobrą. Lubiliśmy się wzajemnie i docenialiśmy. To, czy ktoś pochodził z innego regionu czy miasta, nie miało znaczenia. Legia to był wtedy taki Klub, że jak ktoś tutaj przychodził to musiał być naprawdę wielkim piłkarzem, reprezentantem Polski. My to docenialiśmy, wiedzieliśmy, że żaden z nowych nie jest tu przypadkiem. Szybko się adoptowali w naszej szatni. Zresztą wystarczy, że dobry piłkarz pokaże na treningu, co potrafi, i już jest częścią drużyny.
Przejdźmy do bardziej chwalebnych momentów piłkarskiej Legii lat 80. Mecze w Europie dawały świadectwo, że wasze możliwości były olbrzymie.
- Muszę nieskromnie powiedzieć, że nasze mecze w pucharach wyglądały co najmniej dobrze. Zawsze wychodziliśmy pewni siebie, znaliśmy swoją wartość. Pamiętam mecz z Videotonem – góra w Legii miała obawy, czy zagramy na miarę swoich możliwości czy jednak podejdziemy frywolnie. Zagraliśmy swoje, awansowaliśmy. Za ten mecz generał Barański dał każdemu z nas po telewizorze marki... Videoton. W pucharach zawsze graliśmy jak drużyna, zespołowo. Tego brakowało w lidze, gdzie królowały sztuczki z piłką, gra pod siebie i brak pełnej koncentracji.
Europejską tetralogię kończyliście dwumeczem z FC Barceloną. Drużyną, która dwa sezony później wygrała Puchar Europy. Znów byliście o grubość lakieru od awansu…
- Już w pierwszym meczu, w Barcelonie, powinniśmy zapewnić sobie awans. Zagraliśmy tam świetne spotkanie, ale skończyło się mało fortunnie, głównie przez sędziego. Mieliśmy jedną kasetę VHS z meczami Barcelony i w trakcie analizy ich gry zobaczyliśmy, że Zubizarreta często wychodzi daleko od swojej bramki. Mieliśmy plan, by to wykorzystać. I się udało – Łatka wyszedł świetnie do dalekiej piłki, Zubizarreta się z nią minął i Andrzej mógł z 40 metrów kopnąć do pustej bramki. Potem Hiszpanie mieli przewagę, ale nic z niej nie wynikało – my byliśmy naprawdę świetnie ustawieni taktycznie, na niewiele im pozwalaliśmy. Czuliśmy się pewnie, wiedzieliśmy, że wszystko kontrolujemy. W drugiej połowie udała nam się jeszcze jedna kontra – poszło moje dośrodkowanie, z którego Kosecki strzelił gola. „2-0 na Barcelonie, super wynik!” - myślę. Patrzę na sędziego, a ten pokazuje, że gola nie ma. Bzdura kompletna! Nie było absolutnie żadnych podstaw, by tego gola nie zaliczyć. Mielibyśmy 2-0, Barcelona by już nie wstała po tym. A tymczasem pod koniec sędzia znów dał popis, gwizdnął problematycznego karnego i skończyło się tylko na 1-1…
Wczoraj San Siro i Camp Nou, jutro Bytom, Mielec i Jastrzębie-Zdrój. Jak podchodziliście do takich diametralnych przeskoków między pucharami a ligą?
- Musieliśmy zejść na ziemię. Motywacja do gry z Interem i motywacja do gry ze Stalą to jest zupełnie inna historia. Nam się wydawało, że taki mecz wygramy z marszu - wyjdziemy z szatni, strzelimy trzy gole i wrócimy do domu. A tu się okazywało, że takie Szombierki czy Stal podchodzą do nas tak, jak my do Interu. Grają swój mecz sezonu. Nakręcali ich kibice, działacze obiecywali premie, na trybunach siedzieli przyjaciele i rodzina… Właśnie w takich meczach gubiliśmy punkty i traciliśmy mistrzostwa.
Liga grała przeciwko wam? Były tworzone tzw. spółdzielnie?
- Z pewnością wszystkie zespoły szczególnie motywowały się na Legię. To były dla nich najważniejsze mecze sezonu. W Warszawie byliśmy uwielbiani, poza nią nienawidzeni - to się równoważyło. Legia wtedy miała dużo argumentów, by ściągać do siebie zdolną młodzież i gwiazdy innych klubów. Liga wiedziała, że jedynym sposobem równorzędnej rywalizacji z nami jest stosowanie zasady „wszyscy kontra Legia”. Czy była spółdzielnia? Chyba nie jest to żadną tajemnicą, że pod koniec sezonu liga grała przeciw Legii...
Najlepszy piłkarz, z którym pan grał w Legii?
- Postawiłbym na Buncola. Rewelacyjny zawodnik. Przyszliśmy do Legii w tym samym czasie, on od razu wszedł bardzo mocno do zespołu. Zdążył w tym samym roku załapać się jeszcze do reprezentacji Polski na Mistrzostwa Świata w 1982 roku. Tam też zagrał wspaniale. W tamtym czasie w Legii nie było lepszego – znakomicie grał tyłem do bramki, miał kiwkę, szybkość, strzał. Teraz takich piłkarzy już nie ma, on był wyjątkowy.
Cały wywiad można przeczytać na stronie "Legia.com".
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.