News: Wojciech Hadaj: Postaram się jeszcze o sobie przypomnieć

Wojciech Hadaj: Postaram się jeszcze o sobie przypomnieć

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

13.04.2018 11:11

(akt. 02.12.2018 11:30)

Na Legii pracował od 1995 roku. Wojciech Hadaj był spikerem, który wzbudzał kontrowersje - zwłaszcza wśród rywali naszego zespołu i ich kibiców, ale nie tylko. Po 23 latach pracy rozstał się z Łazienkowską. Co dalej? - Wszystko na to wskazuje, że pozostanę przy sporcie, a to dla mnie najważniejsze. Dalej będę się mógł na tej płaszczyźnie spełniać i realizować. A z jakim skutkiem to zobaczymy. Grunt, że nie muszę zmieniać branży, nie będę lekarzem czy pilotem samolotu. Choć to niesamowicie ważne zajęcia, myślę że istotniejsze i o wiele bardziej odpowiedzialne niż gra w piłkę. Postaram się jeszcze o sobie kibicom przypomnieć - mówi w drugiej części rozmowy Hadaj.

- Pierwsza część zapisu rozmowy z Wojciechem Hadajem

Myślałem, że na pytanie o najtrudniejszy moment w pracy z Legią wspomnisz czas konfliktu kibiców z ITI i to, że część fanów była zawiedziona twoją postawą?


- Tak, oczywiście to też był bardzo trudny moment. Byłem na liście zdrajców Legii. Śpiewano o mnie nieprawdziwe piosenki, że mam obcięte jaja. To absolutna nieprawda, co w każdej chwili mogę udowodnić.  Mówiłem do kibiców, zadawałem pytanie, tak jak było przez lata, a oni nie reagowali lub też zaczynali na mój temat przyśpiewki. To trwało przez kilka meczów. Poprosiłem o interwencję jeden z kibicowskich autorytetów, sprawa została wyjaśniona. Ale tak, to był jeden z najnieprzyjemniejszych momentów w mojej pracy spikera.


Zdarzało ci się pomyśleć o rezygnacji? Skoro nie sprawiasz radości kibicom, to chyba nie miało to większego sensu?


- Były takie myśli, przez chwilę. Ale bardzo wiele osób mnie wspierało, kibice mówili bym to przetrzymał, nie przejmował się. Kibice podtrzymywali mnie na duchu i chyba dlatego tego nie zrobiłem. Powiedziałem sobie dam radę, przeczekam, prawda się obroni. Byłem przekonany, że to kłamstwo musi w pewnym momencie zostać obalone i paść. Tak też się stało.


W pewnym momencie część fanów jednak postanowiła sprawdzić czy dotrzymujesz słowa i wywieszała transparenty na twój temat.


- Tak, transparenty pojawiały się na żylecie pięciokrotnie. Wszystko przez to, że w rozmowie ze znaną legijną dziennikarką Małgorzatą Chłopaś, udzieliłem wywiadu opublikowanego potem na legia.com, gdzie w żartach na sugestię o tym, że wiele osób domaga się bym odszedł z Legii odpowiedziałem, że zrobię to jeśli dostanę wypowiedzenie od prezesa lub gdy kibice będą się tego domagać na pięciu meczach z rzędu. I potem na pięciu kolejnych spotkaniach były transparenty, których treści świadczyły o tym, że powinienem odejść. Później kibice wyjaśnili mi, że byłem sprawdzany z tego, czy jestem słowny. Po piątym transparencie poszedłem do prezesa Bogusława Leśnodorskiego i powiedziałem, że było „a”, teraz więc mówię „b” i podaję się do dymisji. Prezes mnie uspokajał i obiecał, że sprawą się zainteresuje. Okazało się, że był to taki test. Jak złożyłem dymisję, to kibice widząc, że jestem słowny odstąpili od żądań i mogłem zostać.


Kiedyś byłeś tylko kibicem, potem pasja połączyła się z pracą, siłą rzeczy poznałeś wielu ludzi w tym piłkarzy. Jako dziecko z pewnością wielbiłeś wszystkich piłkarzy Legii. A jak jest teraz?


- Oczywiście, że kiedyś uwielbiałem wszystkich piłkarzy Legii, uważałem ich za półbogów. Ale im bardziej ich poznawałem, tym mniej pozostawało z bóstwa. Do kilku z graczy wciąż mam sympatię, ale o miłości mowy nie ma i to nie tylko dlatego, że jestem heteroseksualny. Natomiast to, jak o piłkarzach myślę, jak ich odbieram, ilu uważam za nieporozumienie w Legii, do ilu mam szacunek, będzie do poczytania w mojej zajeb… książce (śmiech).


A piłkarze ciebie lubią i szanują? Bo ty często mówiłeś wprost, że za dużo zarabiają w stosunku do tego ile znaczą.


- Przez pewną grupę piłkarzy nie byłem lubiany. Doskonale to wiem. Ale większość z nich, nigdy mi tego głośno nie powiedziała. Inni dawali mi rozszyfrowalne znaki, że to co mówię, nie jest do końca stekiem bzdur. Ale pełna zgoda - 70 procent piłkarzy męczyło to, że wypominam im zarobki, po tym jak niewiele pokazali na boisku. Były też jednak osoby, które się z tym zgadzały, ale przez solidarność z drużyną, nigdy się do tego nie przyznały.


Wspomniałeś ostatnio, że tym piłkarzem, którego szanujesz najbardziej jest Inaki Astiz. Czemu akurat on?


- Bardzo fajny chłopak, choć kiedy mnie zwolniono z Legii nie zadzwonił, nie przysłał smsa i było mi smutno z tego powodu. Byłem tym faktem rozczarowany, ale nie rzutuje to na całość. To niezwykle porządny i inteligentny człowiek, profesjonalista.


A ktoś z piłkarzy zadzwonił?


- Nie, ani z piłkarzy, ani ze sztabu. Ale było mnóstwo telefonów i smsów od kolegów i koleżanek z pracy. I od ludzi nie związanych zawodowo z Legią - od kibiców. Tak więc w całej tej beznadziejnej sytuacji, to akurat były bardzo przyjemne momenty. Natomiast faktem jest, że od piłkarzy i sztabu szkoleniowego nie było żadnego kontaktu.


W ostatnich latach coraz trudniej o piłkarza, którego można by uważać za legendę, kogoś kto identyfikuje się z klubem. Wielu kibiców uważa, że kimś takim jest Miro Radović. A co Ty o tym sądzisz?


- Bardzo dobry piłkarz, jak na nasze warunki świetny. Reszta w książce, ale też bez przesady. Będą tam o nim trzy może cztery zdania. Tylko teraz trudno mi sobie przypomnieć, czy będą to zdania krótkie, czy jednak na 5-6 stron. (śmiech).


O swojej książce mówisz od lat, teraz znamy już termin publikacji. Będzie tam trochę kulis? Na przykład o tym, kto z piłkarzy nie prowadził się profesjonalnie i czego się dopuszczał?


- Będą też takie wątki, oczywiście, ale raczej anonimowe. Te niezbyt ciekawe historie będą bez nazwisk. Ale osoby, które trochę się orientują w życiu drużyny, klubu, bez większego trudu rozszyfrują o kogo chodzi. Ale będzie też dobrze o wielu ludziach i to będzie wtedy konkretnie z imienia i nazwiska.


A ta książka to historia kibica, który został spikerem i widział wszystko z bliska czy może zestaw luźno opowiedzianych historii?


- To historia chłopaka wychowanego na Pradze, przy kościele św. Floriana, który dzięki kolegom z podwórka dowiedział się o Legii, zaczął jej bardzo kibicować. Będzie o tym, jak zostałem spikerem,  jak pracowałem jako dziennikarz sportowy i o tym jak z bogów piłkarze przestali być dla mnie bóstwami. Będzie trochę smaczków. A czy będzie o nich mówiła wielka grupa odbiorców czy może jedynie wąskie grono, to się dopiero okaże. Opisałem to, co myślałem o Legii jako młody chłopak, i co zobaczyłem jako jej pracownik.


23 lata to mnóstwo czasu. Potrafisz wymienić jedno zdarzenie, które było dla ciebie przeżyciem?


- Każde mistrzostwo Polski było ogromnym, pozytywnym przeżyciem, ale największym był awans do Ligi Mistrzów. Najpierw gdy tylko zacząłem być spikerem w 1995 roku po dwumeczu z IFK Goteborg. Później niewyobrażalnym sukcesem był awans do Champions League za czasów prezesa Leśnodorskiego. Wszyscy kibice Legii wiedzą, że był to ogromny fart, wielkie szczęście. Graliśmy wtedy beznadziejnie, ale Pan Bóg spowodował, że trafialiśmy na jeszcze słabszych od nas rywali. Pewnie już nigdy na takich niestety nie trafimy - na tak słabych. Dzięki temu zagraliśmy w Lidze Mistrzów. Gdybyśmy przecież nie trafili na tak śmieszną drużynę, jak FC Dundalk, tylko na kogoś minimalnie lepszego, to nigdy byśmy do Ligi Mistrzów nie trafili. Awansowaliśmy cudem, ale radość była duża.


Wspomniałeś o mistrzostwach Polski, to wiąże się mistrzowską fetą. Kiedyś musiałeś się po jednej z nich tłumaczyć.


- Tak, to prawda, byłem wzywany chyba z pięć razy na policję. Musiałem wyjaśniać jak to się stało, że beczki z piwem który były na terenie stadionu znalazły się na Starówce, jak doszło do tego że wielotysięczny tłum pomaszerował z Łazienkowskiej pod Kolumnę Zygmunta… Zawsze odpowiadałem, że nie mam zielonego pojęcia. To było w 2002 roku, gdy Legia sięgnęła po tytuł za trenera Dragomira Okuki, po bezbramkowym remisie z Odrą Wodzisław.


A największe absurdy?


- Było ich wiele. Weźmy na przykład to, że Polonia była kiedyś gospodarzem na stadionie Legii. Nie wiem jak można było w ogóle wpaść na taki pomysł. Był też mecz Legii w roli gospodarza na Polonii. Wtedy na Torwarze były trumny z ofiarami tragedii smoleńskiej. Legia grała wówczas chyba z Jagiellonią przy Konwiktorskiej. Przecież można było poczekać z rozegraniem meczu, przełożyć go o kilka dni. Przedziwna sprawa, absurdalna, ale dziś tego już nie rozstrzygniemy.


A zdarzyło się, że podczas meczu granice zostały według ciebie przekroczone, że kibice którejś z drużyn przegięli i trzeba było powiedzieć stop?


- U kibiców Legii chyba nie. Wśród tych przyjezdnych zawsze zniesmaczało mnie gdy śpiewali, że Legia to jest stara kobieta… To nie jest prawda. Być może są takie panie w piłce, ale na pewno nie Legia.


Zwolnieniem z Legii byłeś zaskoczony? Bo w kuluarach mówiło się od dwóch lat, że może dojść do tego zdarzenia.


- Byłem zaskoczony. Wprawdzie już od jakiegoś czasu spikerem nie byłem, ale miałem inną rolę. Długo oprowadzałem wycieczki z dziećmi po stadionie, jeździłem z piłkarzami na wizyty do szkół i przedszkoli. Starałem się robić to jak najlepiej jak mogę, choć przyznam, że opowiedziałem tysiące takich samych historii i zastanawiałem się, czy mogę to robić jeszcze lepiej czy może już gasnę. Nie miałem już też w sobie takiej energii, jaką przekazywałem dzieciakom przez lata. To fajna sprawa, ale dla kogoś, kto zaczyna pracę w Legii, ma w sobie dużo optymizmu i chęci. Czułem, że to się wypala i czekałem, aż w klubie dadzą mi inne zadanie. I tak się stało, zacząłem pracować przy projekcie Legii Soccer Schools. Tam się odnajdywałem i dobrze się w tej roli czułem. Marcin Harasimowicz z Adamem Orlikowskim widzieli, że nie sprawia mi to żadnej trudności, że dobrze to robię i mam bardzo fajny kontakt z grupami należącymi do LSS-ów. Niestety z korytarzowych rozmów wynikało, że według ważnych ludzi w klubie, choć nie tego najważniejszego czyli Dariusza Mioduskiego, nie miałem cech upoważniających do zajmowania się w klubie czymś odpowiedzialnym i poważnym. Ja się z tym nie zgadzałem, a mój styl rozrywkowo-dowcipno-humorystyczny to była głównie maska jaką nosiłem. Uwielbiam żartować, ale jestem też nieprawdopodobnie poważnym człowiekiem. Jak się z kimś na coś umawiam, to musi tak być. Natomiast w klubie najprawdopodobniej mialem opinię lekkoducha. 


Co dalej z Wojciechem Hadajem?


- Gdy informacja o moim rozstaniu z Legią ujrzała światło dzienne, dostałem propozycję pracy na płaszczyźnie sportowej. Poprowadziłem już magazyn o naszym klubie w stacji radiowej „Weszło.FM”.


A gdy emocje już opadły nie pojawiła się myśl, że po 23 latach taka zmiana może wyjść na dobre?


- Teraz już zaczynam tak właśnie myśleć. Chciałbym aby w tym przypadku przysłowie „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, miało swoje zastosowanie. Wszystko na to wskazuje, że pozostanę przy sporcie, a to dla mnie najważniejsze. Dalej będę się mógł na tej płaszczyźnie spełniać i realizować. A z jakim skutkiem to zobaczymy. Grunt, że nie muszę zmieniać branży, nie będę lekarzem czy pilotem samolotu. Choć to niesamowicie ważne zajęcia, myślę że istotniejsze i o wiele bardziej odpowiedzialne niż gra w piłkę. Postaram się jeszcze o sobie kibicom przypomnieć.


- Pierwsza część zapisu rozmowy z Wojciechem Hadajem

Polecamy

Komentarze (12)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.