News: Rzut Beretem: Kac po Ursusie

Rzut Beretem: Ja, urbanista

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

05.11.2013 16:30

(akt. 04.01.2019 13:16)

Gdzieś w tym czarno-białym piłkarskim świecie, tak szczelnie domkniętym przez madritistów i anti-madritistów, jestem ja. Urbanista. Nie chodzi mi tutaj o ślepe zapatrzenie w warsztat Jana Urbana czy gloryfikowanie jego pracy. Po prostu lubię ludzi, którzy nie zmieniają się pod wpływem osiąganych wyników - ani przesadnie nie "rosną", ani też nie przepraszają, że żyją. Urban po zdobyciu mistrzostwa Polski to wciąż ten sam człowiek, który trenując biedną jak mysz kościelna Polonię Bytom, chciał przed meczem z Legią podjąć Skorżę sypaną kawą, tyle że akurat klub ciął koszty i na śmietankę, niestety, zabrakło. Czasem jest tak, że gdy kogoś poznasz, czujesz, że ma to "coś". Ja, będąc piłkarzem, poszedłbym za takim trenerem na wojnę. Pewnie nawet uwierzyłbym, że naprawdę umiem grać.

Bycie urbanistą ma z madritistą czy anti-madritistą jedną cechę wspólną. Tak jak tamci nie ustają w narzekaniach na swoje kluby, w tych niekończących się dyskusjach, co i gdzie należałoby zmienić, żeby utrzeć nosa największemu rywalowi, tak ja kombinuję, czego brakuje Legii. Mam pełną świadomość, że stukanie w klawiaturę - zrzędząc, narzekając, a nawet jątrząc - jest o wiele prostsze, bo nie ręczę za to posadą. Nie ja odpowiadam za podejmowanie decyzji strategicznych, długofalowych, ale również codziennych, zdawałoby się mniej ważnych. No właśnie, zdawałoby się. U nas zawsze najwięcej determinacji wkładamy w piękne plany, w zaglądanie do mądrzejszych od siebie. Niestety, na realizację nie starcza już sił, a przede wszystkim chęci. Jesteśmy niekwestionowanymi mistrzami świata w gadaniu, tylko robić nie ma komu.


I właśnie dlatego bardzo cenię Urbana. On umie słuchać i lubi słuchać, lecz największą frajdę sprawia mu konkretna robota, ta codzienna. Raczej nie jest taktycznym geniuszem, co czasami da się zauważyć, gdy Legii przychodzi się mierzyć z futbolową Europą. Jeżeli zaś chodzi o skauting, pewnie i tu znajdą się lepsi. Zresztą akurat w tym konkretnym elemencie równych sobie nie miał kierownik Ireneusz Zawadzki, człowiek z najlepszym okiem, jaki pracował przy Łazienkowskiej w "nowożytnych" czasach. Z dobrego źródła wiem, że Urban często pytał go o opinię. Kierownika - podkreślam, choć w tym przypadku należałoby napisać: pana kierownika.


Jednego natomiast jestem pewien: nie ma lepszego trenera dla drużyny co rusz przebudowywanej, od której oczekuje się, że po mistrzostwo sięgać będzie seryjnie.


Urban nie traci kontaktu z ziemią. Ma świadomość własnych niedoskonałości, które zakrywa kluczową moim zdaniem umiejętnością. Jak mało kto potrafi bowiem ze swoich współpracowników wyciągnąć maksa. Kibu to rewelacyjny analityk, fachowiec, rozmówca i - wreszcie - wychowawca, do wielkiego futbolu przygotował Martineza z Bayernu, Azpilicuetę z Chelsea czy Monreala z Arsenalu. Człowiek trochę zbyt skromny, może więc właśnie z tego powodu idealny w roli asystenta. Do tego Cesar, wychowanek, który Urbanowi zawdzięcza nie mniej niż Furman czy Kosecki, a według cenionego fachowca Iribarrena, mowa przecież o jednym z najzdolniejszych trenerów przygotowania fizycznego w Europie. Trio silnie zhierarchizowane, ale wzajemnie się uzupełniające, prawda?


A jednak - ja, malkontent - domagam się wykorzystania potencjału Magiery, może nie tyle oddelegowanego wyłacznie do przestawiania pachołków, co zwyczajnie lekko odstawionego na boczny tor. To tylko moje wrażenie, choć gdyby przyłożyć ucho tu i tam, w tej swojej opinii na pewno nie byłbym odosobniony. Magiera, oprócz ogromnej wiedzy taktycznej, potrafi dotrzeć do psychiki zawodnika i sterować nim w taki sposób, by ten w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy. Kiedyś król Poniatowski - sorry za tę dygresję - zapraszał na słynne czwartkowe obiady, teraz z kolei można zażartować, że jak jeść, to najlepiej z panem Jackiem. Na obiedzie wysłucha, doradzi, pomoże. Coś między starszym bratem i autorytetem, sam nie wiem, do czego bliżej. I kiedy tak rozmyślam, czemu jego obowiązki są zmarginalizowane do minimum przyzwoitości, dochodzę do wniosku, że... mocniejszy Magiera to - paradoksalnie - słabszy Urban. Ryzyko podziału na zasadzie: ten woli pierwszego, a tamten bardziej ceni drugiego, na jakie żaden szkoleniowc nie jest sobie w stanie pozwolić. Nie chodzi o to, że Magiera miałby podważać decyzje Urbana, raczej o to, że sami piłkarze by ich porównywali. Najchętniej oczywiście ci, którzy siedzą na ławce. Nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiałem, jednak chyba ma to sens.


No dobra. Wspomniałem już, że bycie urbanistą to nieustające recenzowanie kolejnych decyzji trenera. Być może się nie znam i robię to zupełnie niepotrzebnie, takie jest jednak prawo obserwatora, z którego chętnie korzystam. Przyglądać się, słuchać, rozmawiać, wyciągać wnioski, a dopiero później się nimi dzielić. Nienawidzę uogólniania i drogi na skróty (tylko w piłce, a szkoda). Patrzę więc na Urbana dwojako: gdy się z nim zgadzam - jak na mitycznego trenera na lata, gdy zaś mam inne zdanie, cóż... Naiwne myślenie, którego jednak cholernie ciężko się pozbyć. Często analizując mecz lub jakąś decyzję łapię się na myśleniu: to rzeczywiście ten Urban, którego cenię, czy raczej moje jego mgliste wyobrażenie? Tak, jest coś takiego, co mogę nazwać "Moim Własnym Urbanem". MWU rozumie mnie doskonale, zawsze. Znam go jak własną kieszeń.


MWU stawia na pracę indywidualną. Rok temu, w czasie, gdy wystrzelił Furman, dbał - nie jak to się namiętnie mówi w mediach - o chłodną głowę Dominika, tylko pyk -  wędeczką go, na ławkę. Nie da się nagle wystrzelić i twardo stąpać po ziemi, jednocześnie zapewniając o tym każdego z osobna. Jedyna droga polega na uświadomieniu: słuchaj, synku, żeby grać więcej, musisz być jeszcze lepszy. Furman rzeczywiście był lepszy, grał co tydzień, zaliczył prawie wszystkie mecze, jednak z reguły wchodził z ławki. W końcu wiadomo było, że musi nadejść gorszy czas. MWU wie, że zdołować się piłkarzowi jeszcze łatwiej niż mieć chłodną głowę. I co robi trener? Tłumaczy błędy, ale wystawia go za wszelką cenę, wbrew ekspertom. Kiedyś tam - prędzej lub później - przyjdzie nagroda, czyli transfer do lepszej ligi. Legia dostanie duże pieniądze, natomiast MWU w międzyczasie musi jeszcze robić wyniki.


W tym przypadku MWU pokrywa się z prawdziwym Urbanem w stu procentach.


MWU boi się tylko pana Boga i żony. Kiedyś zasłynął 16-letnim Borysiukiem oraz dwa lata starszym Rybusem. Dotknął ich, po czym pierwszy rozdzielał podania, a drugi po kilku tygodniach strzelał gole Wiśle Kraków. Na rzeczonej Wiśle, w 2008 roku, Urban wygrał w półfinale Pucharu Ekstraklasy, rzucając kompletne rezerwy. Później dał zadebiutować 17-letniemu Żyrze, by w następnej kadencji wprowadzić Furmana z Łukasikiem. Niestety, w tym miejscu Urban prawdziwy i MWU się rozdzielają, każdy wędruje swoją drogą, choć naprawdę nie wiem, dlaczego. Jeżeli na siebie znowu wpadną, to przez przypadek. Urban, mimo natłoku meczów i dwucyfrowej liczby kontuzji, młodych nie ogląda nawet w rezerwach, a ogrywanie Kopczyńskiego ograniczył do ledwie kilku minut. Michał co prawda zdołał sprzedać Abwo ze dwa łokcie, zaliczyć jeden odbiór, tyle że... MWU dałby mu co najmniej kwadrans, żeby się wykazał, następnie więcej i więcej, aż w końcu powtórzyłby manewr z Furmanem. Poza tym wyciągnąłby z dwójki kogoś jeszcze.


MWU jest urbanistą, więc widzi różnicę między odwagą a odważnikiem. Mam nadzieję, że prawdziwy Urban też.

Polecamy

Komentarze (303)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.