
Radosław Majecki: Cel na ten sezon? Debiut w "jedynce"
26.12.2016 21:00
(akt. 04.01.2019 12:37)
- W piłkę zacząłem grać od samego początku, jak wykonywałem pierwsze kroki będąc małym dzieckiem. Towarzyszy mi przez całe życie. Myślę, że to jest to, co potrafię robić najlepiej.
Futbol to w twoim domu tradycja?
- Wiem, że moja mama była czynna w sporcie. Podobnie z moim bratem, który biegał, a także grał w piłkę. Poza tym nikt w rodzinie nie ciągnął jakoś specjalnie w tym kierunku.
Pochodzisz ze Starachowic, lecz pierwsze kroki z piłką stawiałeś w Arce Pawłów.
- Można powiedzieć, że było to przetarcie przed poważniejszym futbolem. Jak wspominam ten czas? Sporo życzliwych osób pomogło mi tam praktycznie we wszystkich sprawach, dzięki czemu mogłem rozwijać się w komfortowych warunkach. Dziękuję im za to. Mimo że było kilka kilometrów na treningi, mama mnie zawsze podwoziła. Z transportem problemu nie było (śmiech).
Gdy trafiłeś do KSZO Ostrowiec Świętokrzyski również mama była niezastąpiona?
- Mama zawsze jest niezastąpiona. Ale jeśli chodzi o czasy w KSZO to przeprowadziłem się i zamieszkałem w internacie i tylko na dłuższe weekendy wracałem z powrotem do rodzinnego domu.
Wiedziałeś wtedy, że marzenia o byciu piłkarzem zaczynają się spełniać?
- Wiadomo, że był to krok w przód. Pojawiło się światełko w tunelu i ten cień szansy... Nie ma w tym jednak nic wyjątkowego. Każdy chłopak marzy o byciu wielkim piłkarzem w przyszłości. Jedni już skończyli z piłką, drudzy poszli dalej... Jeśli chodzi o mnie - zawsze zawieszałem sobie wysoko poprzeczkę.
Twoje miejsce na boisku od zawsze było między słupkami?
- Zawsze. Pamiętam to jak dziś, że od pierwszego treningu zakładałem rękawice i broniłem dostępu do bramki.
O miejsce w składzie rywalizowałeś z Maciejem Bąblem, który później trafił do Legii. Jak w kilku zdaniach opisałbyś go?
- Rywalizacja to trochę określenie na wyrost. Maciek jest starszy, bronił w starszych rocznikach. Działało to na takiej zasadzie, że gdy "Bąbelek" przesuwał się wyżej w hierarchii, to ja wtedy wskakiwałem na jego miejsce. Chodziliśmy razem do szkoły, lecz wspólnych treningów nie było zbyt wiele.
Pisaliście do siebie, gdy okazało się, że twój transfer na Łazienkowską jest na ostatniej prostej?
- Tak, oczywiście. Pisałem do niego, aby dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy. Pytałem się o to czy podoba mu się w stolicy, czy jest zadowolony, a także czego będę w stanie się tutaj nauczyć.
Kiedy pierwszy raz usłyszałeś o zainteresowaniu Legii?
- Kluczowym momentem był turniej, który odbywał się w Warszawie i przyjechałem tutaj razem z drużyną KSZO. Wówczas szkoleniowiec powiedział mi, że zagram sparing w Legii. Można powiedzieć, że była to forma testów. Wystąpiłem w grze kontrolnej, lecz potem nastąpił rok przerwy, gdzie nikt się do mnie nie odzywał. Po mistrzostwach Polski kadr wojewódzkich okazało się jednak, że działacze "Wojskowych" dalej wykazują mną zainteresowanie. Ja również byłem przygotowany na ten ruch. Nie odmawia się zresztą takim zespołom.
Jak zareagowała rodzina, najbliżsi?
- Było to dla nich duże zaskoczenie. Każdy patrzył na to wszystko przez pryzmat tego, iż nie będzie mnie w domu i będę musiał samodzielnie sobie radzić. Wszyscy wierzyli we mnie od początku. Na pewno nikt z tego powodu nie płakał, choć mogę się domyślać, iż mama miała z tym wszystkim trudniej.
Nie bałeś się tego wyjazdu?
- Wiadomo, że obawy były cały czas. Rodzina, duża odległość od domu... Czułem jednak wsparcie od Maćka Bąbla, innych kolegów, trenerów, którzy mi pomagali, także sądzę, iż do tej pory daję sobie radę.
Jaką największą barierę udało ci się pokonać?
- Tęsknotę za domem. Wcześniej bardziej ciągnęło mnie do rodziny i przez pewien czas mi to przeszkadzało. Rozłąka początkowo okazała się trudna, ale teraz nie mam problemu, gdy przyjeżdżam tylko na święta czy wakacje. Zwłaszcza w tym roku, z uwagi na finały CLJ i konieczność wyleczenia kontuzji ręki, z którą broniłem końcówkę sezonu, przerwa letnia praktycznie mi się rozmyła. Wyszło z tego raptem kilkadziesiąt godzin.
A jak wygląda twoja sytuacja w szkole? Jesteś pilnym uczniem?
- Tak. Próbuję systematycznie nadrabiać lekcje, aby w głowie nie siedziały mi różne zaliczenia czy zagrożenia. Staram się na bieżąco chodzić do szkoły, więc wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Rodzice dali mi jednak wolną rękę. Pozwolili mi robić mi to, co umiem i lubię najbardziej. Starali i starają mi się pomagać przez cały czas, za co im serdecznie dziękuję.
W Legii stopniowo przebijałeś się przez kolejne szczeble. W poprzednim sezonie na jesieni grywałeś sporo w Centralnej Lidze Juniorów, aby wiosną praktycznie na stałe zagościć w drugiej drużynie. Ten przeskok między juniorem a seniorem jest rzeczywiście tak duży?
- Tak. Zarówno jeśli chodzi o walkę, szybkość gry, sytuacje jakie zdąży wykreować przeciwnik... Mówili mi wcześniej o tym przeskoku, ale jak oglądałem skróty spotkań trzecioligowych nie bardzo to czułem. Weryfikacja nastąpiła dość szybko, ponieważ z pozycji boiska różnica jest kolosalna.
W styczniu pojechałeś z pierwszą drużyną Legii na obóz przygotowawczy, gdzie mogłeś zaprezentować swoje umiejętności. Nie było momentu sodówki?
- Obozy poniekąd przygotowywały do tego większego, seniorskiego futbolu. Postawiłem na naukę. Sodówka? Nie, nie pojawiła się. Dużo rozmawiałem z trenerami, bramkarzami, przez co mogłem sporo się dowiedzieć i w efekcie zostałem w "jedynce". Zresztą taki już jestem, że najwięcej wymagam od siebie. Po przeprowadzce do Warszawy dałem sobie kilka dni, aby zorientować się jak wygląda układ sił wśród bramkarzy. A przecież musiałem najpierw wywalczyć pierwszy plac w swoim roczniku... Przestałem więc analizować, kiedy i gdzie mogę się przebić i czy tak właściwie jestem w klubie bramkarzem numer 7 czy 17. Zamiast tego każdy kolejny trening traktowałem jako swój ostatni. Pełne skupienie i obsesja ciągłych postępów. Latem zeszłego roku powoli przebijałem się ze swojego rocznika do drużyny CLJ, a zimą - jak wspomniałeś - zostałem już pełnoprapwnym członkiem pierwszego zespołu. Jeśli dobrze liczę, to w pół roku awans o trzy zespoły w klubowej hierarchii. Gdybym patrzył na innych, jak przez początkowe dni w Warszawie, byłbym niżej niż jestem. Wiem o tym. Ktoś powie, że rzadko zdarza się taki przeskok, ale... Jeśli czegoś teoretycznie nie da się zrobić, to musi się trafić ktoś, kto przełamie stereotypy. Tak to sobie tłumaczyłem i tym się kierowałem.
Zaczęły się porównania do Boruca czy Szczęsnego... Ciebie to jakoś rusza?
- Są to tylko i wyłącznie miłe porównania, które na pewno nie przeszkadzają. Wiadomo, że zarówno Artur, jak i Wojtek to świetni golkiperzy. Nie ukrywam, że chciałbym podążyć ich ścieżką, ale przede mną mnóstwo pracy. Od Artura jakiś czas temu dostałem koszulkę z autografem, więc kiedy już coś osiągnę, na pewno mu się odwdzięczę w podobny sposób.
Miałeś spory wkład w mistrzostwo CLJ. Po pierwszym spotkaniu nie było jednak zbyt kolorowo.
- Większość chłopaków zostało oddelegowanych do trzeciej ligi na derbowy mecz z Polonią, przez co nie mogli nam pomóc w pierwszym spotkaniu. W ich miejsce pojawili się zmiennicy. Wiadomo, konfrontacja nie układała nam się od początku. Jak sięgam pamięcią, Pogoń miała więcej klarowniejszych sytuacji. Byliśmy jednak przekonani, że odkupimy winy w rewanżu i zrehabilitujemy się.
Starcie w Szczecinie zapamiętasz chyba na całe życie, mimo pechowej interwencji przy jednej z bramek.
- Gdy obejrzy się powtórki, każdy może powiedzieć, że popełniłem błąd, ale nikt nie wie co ja w tym momencie widziałem przed sobą, w jakim kierunku leciała piłka. Aby to zrozumieć, trzeba stanąć między słupkami. Podnieść się jednak z kolan po przegranym pierwszym meczu, dodatkowo w Szczecinie do przerwy remisowaliśmy 2:2... Naprawdę, należy nam się duży szacunek.
Po którym golu wiedziałeś, że mistrzostwo nie może wam wymknąć się z rąk?
- Mimo gola Aleksandra Wańka, który gwarantował nam już tytuł, rodziło mi się nadal z tyłu głowy, że szczecinianie mogą wyprowadzić jeden groźniejszy atak. Bramka Konrada Michalaka rozwiała moje wątpliwości (śmiech). Każdy zaczął się cieszyć, wiwatować. Czasu do końcowego gwizdka było już niewiele, więc wszyscy wiedzieliśmy, że nie możemy tego wypuścić.
Niedawno zakończyliście piękną przygodą jaką była UEFA Youth League. Sześć cennych spotkań, pięć punktów... Czy po czymś takim można czuć niedosyt?
- Graliśmy piękny futbol, każdy gratulował nam solidnej postawy, lecz brakowało tych wyników. Nie wygrywaliśmy spotkań, ale na szczęście na sam koniec udało nam się odnieść zasłużone zwycięstwo. Potyczka ze Sportingiem dobrze nam się ułożyła. Szybko strzelony gol, determinacja z naszej strony, nikt nie chciał nawet na moment odpuścić.
Szkoda chyba najbardziej tego meczu z Madrycie, gdzie dwukrotnie doprowadzaliście do wyrównania, lecz w końcowym rozrachunku przegraliście. Oczy się szkliły...
- Nikt nie płakał. Co do samego spotkania - szkoda tej porażki. Real nie zlekceważył nas, a mimo wszystko potrafiliśmy się im przeciwstawić i grać jak równy z równym.
Czego nauczyła was gra w tych prestiżowych rozgrywkach?
- Przede wszystkim - przez piękny futbol nie zawsze zdobywa się trzy punkty. Każdy stawia na wynik, bo po prostu jest on najważniejszy. Liczy się skuteczność, dlatego trzeba wykorzystać szanse, jakie ma się w danym meczu. Mnie powoli doprowadzało to do szału, że wrażenie artystyczne zupełnie nie przekładały się na efekt końcowy. Wiem, że chłopaki mieli podobne odczucia.
Komu przydzieliłbyś nagrodę MVP za całą fazę grupową i dlaczego?
(Chwila ciszy).
A sobie byś wręczył taką statuetkę?
- Nie. Popełniłem zbyt wiele błędów w tych rozgrywkach, żeby przyznawać mi jakąkolwiek nagrodę. Wpuściłem zbyt dużo goli. Na pewno sporym zaskoczeniem była dobra gra debiutanta - Mateusza Praszelika w ostatnim spotkaniu. Wiadomo - to on otworzył wynik meczu, mógł cieszyć się z gola, czego mu z całego serca gratuluję. Myślę, że na takie wyróżnienie zasłużył Sebastian Szymański. Dla mnie jednak nikt nie schodził poniżej pewnego poziomu, wszyscy dali z siebie sto procent. Każdy dawał radę. Bartek Urbański, Adrian Małachowski kreowali naszą grę. Obrońcy skupili się na defensywie, napastnicy na strzelaniu. Każdy wywiązywał się ze swoich zadań.
Wierzysz, że to doświadczenie zaprocentuje w przyszłości i juniorzy z Legii będą lepiej postrzegani w Polsce i nie tylko?
- Oczywiście. Ta sytuacja już uległa diametralnej zmianie. Pokazała to nasza gra w UYL. Możemy rywalizować z powodzeniem z topowymi akademiami na świecie, a nawet wygrywać, co udokumentowaliśmy wygraną ze Sportingiem.
Masz jakieś swoje rytuały przedmeczowe, które lubisz stosować?
- Zawsze przed spotkaniem modlę się o to, żeby mi się nic nie stało. Dodatkowo, na boisko wchodzę prawą nogą.
Trenujesz z pierwszą drużyną pod okiem Krzysztofa Dowhania. Dobrze się ze sobą rozumiecie?
- Rozumiemy się teraz ze sobą praktycznie bez słów. Wiem, czego oczekuje ode mnie trener i staram się to wykonywać jak najlepiej potrafię. Od początku nasza współpraca funkcjonowała bardzo dobrze, przy czym oczywistym było, iż to trener stawia warunki, a ja się do nich dostosowuję.
Trener częściej chwali czy wytyka ci błędy?
- Koryguje złe ustawienie, pozycje i mówi, co mogłem zrobić lepiej w danej sytuacji. Pochwał jednak nie brakuje. Najlepszym sposobem na podniesienie umiejętności jest jednak ciężka praca i koncentracja, aby ta głowa w pewnym momencie nie odleciała. Trzeba nie robić głupich rzeczy, tylko skupić się na swoich obowiązkach.
Czego brakuje ci jeszcze do poziomu Arkadiusza Malarza i Radosława Cierzniaka? Czy nie brakuje?
- Obaj potrafią wytrzymać tę najwyższą presję, są bardziej doświadczeni ode mnie. Wiadomo - nie można im niczego zarzucić. Zarówno jeśli chodzi o ligowe spotkania, jak i sparingi. Są najlepszymi bramkarzami w Ekstraklasie. To co obaj wyprawiają na treningach... Naprawdę jest się od kogo uczyć.
A Jacek Magiera? Miałeś z nim już może jakieś indywidualne rozmowy? Jest to chyba jednak przeciwieństwo Besnika Hasiego.
- Pewnie, że tak. Trener Hasi nigdy nie zabrał mnie na jakąś rozmowę. Z kolei za kadencji Jacka Magiery już miałem dość dużo spotkań, niekoniecznie tych dobrych (śmiech). Komunikacja między nami jest świetna, bardzo go lubię. Wszyscy zawodnicy mówią, że ma dobre podejście - zarówno do starszych, ale i do młodszych piłkarzy i potrafi to zrównoważyć. Trener Magiera też grał tutaj w piłkę, też był młody i też mu bardzo zależało. Tonuje jednak nastroje mówiąc żeby za bardzo się nie podpalać.
Kto ma największe umiejętności w zespole?
- Vadis Odjija-Ofoe. Potrafi kreować grę w środku pola, umie przytrzymać piłkę, przyspieszyć w odpowiednim momencie. Wie, kiedy to robić. Ma taki "luz" boiskowy. To nie jest sztuczne, ani udawane. Ma to "coś".
Masz 17 lat, błyskawicznie się rozwijasz. Z drugiej strony mieszkasz w Warszawie. Wielkie miasto, restauracje, dyskoteki, dziewczyny... Lubisz czasami odreagować, pobawić się?
- Nie samym futbolem człowiek żyje. Głowa jest najważniejsza i czasami potrzeba rozerwania się od tego wszystkiego, odpoczynku... Lubię się spotykać z przyjaciółmi, porozmawiać, pójść na obiad czy kolacje. Z kolei jeśli chodzi o zabawę połączoną z alkoholem - to odpada.
A nie miałeś kiedyś gorszego momentu, kiedy nie chciało ci się iść na trening?
- Nie, że "nie chciało się", tylko "nie sprawiał frajdy". Ostatnio miałem taki moment, który trwał dwa tygodnie. Na treningach za bardzo mi nie szło. Byłem tym sfrustrowany, bo sposób w jaki gram, wymaga dużęj pewności siebie. Najważniejsze, że ten najtrudniejszy okres już jest za mną. To był taki pojedynek, który musiałem stoczyć sam ze sobą i go nie przegrać (śmiech).
Zrobiłeś w życiu coś głupiego, czego do teraz żałujesz?
- Żałuję pewnej sytuacji, która wydarzyła się całkiem niedawno. Jest mi głupio z tego powodu do dziś, ale nikt nie jest nieomylny.
Chodzi o zdjęcie z puszką piwa, które ukazało się na „Weszło”?
- Dokładnie tak.
Miałeś jakieś konsekwencje w klubie?
- Wyrzucenie z treningu, niemiła rozmowa z trenerem. Jak na razie pozostała jednak "szyderka" ze strony starszych zawodników, choć chyba wciąż nie złapałem dystansu do tej całej sytuacji. Nigdy nie sprawiałem żadnych problemów wychowawczych, a wszystko co mam i co będę mieć, to efekt poświęcenia się piłce. Tymczasem tutaj na "dzień dobry" przedstawiłem się jak przyszły zmarnowany talent. Jak ktoś, kim zdecydowanie nie jestem.
Przejdźmy do odżywiania. Wszystko zależy od ciebie, czy masz rozpisaną dietę przez specjalistę?
- Nie mam żadnej rozpiski, co nie znaczy, że śpię w Mc'Donalds (śmiech). Wojtek Zep, dietetyk próbuje wpoić mi do głowy, abym przytył. Jestem z nim w stałym kontakcie, jeśli chodzi o to, co i kiedy mogę jeść, jakie są najlepsze posiłki przed meczem. Mieszkam sam, nie ma kto mi gotować, a kucharzem zbyt dobrym jeszcze nie jestem (śmiech). Daję sobie jednak z tym radę i to dla mnie żaden kłopot.
Jaką osobą jest na co dzień Radosław Majecki?
- Uśmiechniętą, pogodną, z poczuciem humoru oraz bezpośrednią.
A czego nie wybaczasz?
- Kłamstwa i tego, że ktoś nie daje z siebie maksimum możliwości.
W klubie wiążą z tobą wielką przyszłość i zarazem boją się, że mogę ciebie stracić. Pojawiają się jakieś oferty, zapytania z innych drużyn polskich i zagranicznych?
- Tak. Słyszę o różnych ofertach, ale tak je właśnie traktujemy. Są, to są. Te najlepsze dopiero przyjdą, gdy przekonam do siebie trenera Magierę.
Jak propozycja by cię skusiła, to od razu będziesz naciskał na wyjazd?
- Jeśli jakaś propozycja byłaby nie do odrzucenia i byłaby dla mnie satysfakcjonująca, to dlaczego nie? Nie boję się wyjazdu, ale chodzi o mój rozwój, a nie wycieczkę.
Twoje podejście do zawodu zmienia się wraz z wiekiem?
- Tak, odczuwam to cały czas. Wcześniej byłem chłopakiem, który przychodził na treningi, starał się, ale nie wiązało się to z większymi marzeniami. Wiadomo - myślałem, o tym, żeby być piłkarzem, ale teraz ta sytuacja się zmieniła. Traktuję maksymalnie poważnie ten sport i wiąże go z przyszłością.
Jaki jest twój główny cel w tym sezonie?
- Na pewno chciałbym zadebiutować w pierwszej drużynie Legii i pomagać chłopakom w zdobyciu mistrzostwa.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.