
Piotr Rutkowski: Znamy Nikolicia, ale go nie chcieliśmy
14.07.2015 15:59
(akt. 21.12.2018 15:20)
A jako klub? Jeśli spojrzymy w raporty EY, to finansowo czy marketingowo-medialnie Legia jest przed wami.
- Finansowo pewnie zawsze tak będzie. Czy medialnie? Trudno powiedzieć. Pamiętajmy, że wszystkie media centralne są ulokowane w stolicy. Sam fakt wyższych zarobków i większych firm w Warszawie powoduje, że ich przychody są wyższe. W kwestiach budżetowych liczy się jednak końcowy wynik w bilansie. Co z tego, że ma się 150 milionów złotych rocznie przychodów, jeśli strata wynosi 50 milionów? Nie na tym to polega.
Ma pan poczucie medialnego niedosytu? Większość redakcji jest w Warszawie, Legia zawsze będzie bliżej i Legii będzie więcej.
- Wyniki medialności najczęściej są zależne od sukcesu sportowego. Poza tym, obecny układ nam pasuje. My nie chcemy wygrywać w medialności i liczbie publikacji, a obecność w prasie dla samej obecności nikogo z zarządu nie kręci. Wolimy być najlepsi na boisku.
Nie chciałby pan w klubie kogoś w stylu prezesa Leśnodorskiego, który wychodzi przed szereg i publicznie wbija rywalowi szpileczki? Ta medialność nakręca koniunkturę.
- To filozofia i kultura Legii, my jesteśmy inni. Ani lepsi, ani gorsi, po prostu inni. We wszystkim, co robimy, staramy się być autentyczni i szczerzy. To najbardziej pasuje do naszego regionu, naszych tradycji i historii. My nie odlatujemy po pierwszym sukcesie, tylko dalej realizujemy cele. Do nas styl Legii by nie pasował.
Gdzie pan widzi największe możliwości zwiększenia przychodów? Przykładowo Legia mocno stawia na pamiątki, z których rocznie zarabia ok. 10 milionów złotych, rozwija też markę odzieżową. Wy też swego czasu, jako mistrz Polski, wytaczaliście trendy z gadżetami.
- Teraz znów sprzedamy najwięcej koszulek meczowych, bo siedem i pół tysiąca sztuk do końca czerwca dało nam na pewno pierwsze miejsce w kraju. Pewnie wiąże się to też z tym, że jesteśmy mistrzem. Legia była nim w ostatnich dwóch latach, ale nasze przychody w dziale handlowym były na podobnym poziomie. A teraz my możemy wykorzystywać rezerwy. Będąc mistrzem, zainteresowanie klubem rośnie – sponsoring, większe przychody z praw telewizyjnych i więcej kibiców. Ale nawet, kiedy byliśmy na drugim, trzecim miejscu, mieliśmy najwyższą frekwencję w lidze. Jestem przekonany, że w kolejnym sezonie będzie tak samo. Nie oznacza to jednak, że ten limit już osiągnęliśmy. Mamy na pewno komfortową sytuację, że w całej Wielkopolsce jest tylko jeden klub ekstraklasowy i Wielkopolanie od pokoleń mocno identyfikują się z Lechem. Niewiele jest klubów i regionów o takim potencjale, jaki my mamy.
Prezes Leśnodorski mówi, że ten rynek kibiców jest gigantyczny ze względu na patriotyzm lokalny.
- Widzę, że prezes Leśnodorski poświęca wiele czasu na naukę nas. Rozumiem, że chce się uczyć od najlepszych?
Nowy nabytek Legii, Aleksandar Prijović, mówi, że odrzucił ofertę Lecha.
- To raczej za dużo powiedziane. My go znakomicie znamy, ale – patrząc na nasze potrzeby w zeszłym roku – potrzebowaliśmy takiego piłkarza, jak Sadajew. On zaś poszedł do Turcji i chyba nikt tej decyzji nie żałuje. Nam bardziej wówczas odpowiadał napastnik charakterny, agresywny i który pomoże drużynie odzyskać pewność siebie. Prijović nie pasował natomiast do koncepcji i pewnie nadal nie pasuje.
Nemanję Nikolicia też pewnie znacie – był na Węgrzech w tym samym czasie, co Rudnevs.
- Nie trzeba być wielkim odkrywcą, żeby znaleźć takiego napastnika, jak Nikolić, bo to król strzelców na Węgrzech od wielu lat. Oprócz Legii, myślę, że wszystkie kluby europejskie go znały, natomiast nikt nie zdecydował się na jego transfer. Sam jestem ciekaw, jak on poradzi sobie w Polsce. To będzie dla nas ważne, bo znamy go bardzo dobrze i zawsze z jakiegoś powodu go nie chcieliśmy.
Trochę podobnie jak z Henrikiem Ojamaą, tylko że jego akurat chcieliście.
- I byliśmy przekonani, że do naszych potrzeb będzie pasował. Do potrzeb Legii jednak nie pasował. Legia posłuchała wtedy nas, ale my nie szukaliśmy zawodnika dla niej, tylko dla siebie.
Mówi pan o wychowankach i nacisku na młodzież. Ale wciąż z tyłu dzwoni Krystian Bielik, który w Przeglądzie Sportowym stwierdził: „Rozmawiałem wielokrotnie z kolegami i każdy mówił, że gdyby dostał pierwszą propozycję z Legii, spakowałby się, wsiadł na rower i pojechał do Warszawy”.
- Karol Linetty się nie spakował, Tomek Kędziora – również. Dawid Kownacki, gdyby go uprowadzili, to z odjeżdżającego samochodu starałby się wyskoczyć. Wielu naszych wychowanków gra w Poznaniu, zdobyli mistrzostwo Polski, mieli na to ogromny wpływ – niezauważalny w tym kraju od wielu lat – i otwiera się przed nimi perspektywa ogromnej kariery. A, moim zdaniem, tak mówią ci, którzy mają potrzebę się tłumaczyć. Bielik to dla nas nauczka, bo źle się stało, że nam nie zaufał. Powtórzę jedno sformułowanie, ale idealnie oddające sytuację: nie wybrał ani gorszej, ani lepszej ścieżki – wybrał inną. Nie chodzi też o to, żeby kogoś przekonywać i namawiać do gry w Lechu. Jeżeli nie chce tutaj grać, to nie musi.
Uważa pan, że przejście w ekspresowym tempie do Arsenalu nie jest lepszą ścieżką?
- Uważam, że nasi wychowankowie nie są gotowi, by w wieku 16, 17 czy 18 lat wyjeżdżać za granicę i już zrobić karierę. To kwestia prawdopodobieństwa. Wymieniamy przypadki Krychowiaka czy Szczęsnego, którym się udało, ale nikt nie pamięta nazwisk setek wyjeżdżających piłkarzy, którzy za cel stawiają sobie podbicie Europy. My jesteśmy przekonani, że zawodnik, nasz wychowanek, najpierw powinien odrobić pracę domową na miejscu – uporać się z ogromną presją przy Bułgarskiej i zagrać 50 meczów w pierwszej drużynie. Dopiero wtedy może powiedzieć, że jest gotowy na kolejny krok. Przechodząc w wieku 16 lat do wielkich klubów europejskich, rywalizuje się z trzydziestoma rówieśnikami z całego świata, a i tak pierwszeństwo ma wychowanek. Moim zdaniem, to bardzo ryzykowna ścieżka. Jeden ze stu da radę i wskaże się przykład tego jednego, zapominając o reszcie.
Zapis całej rozmowy z prezesem Lecha Piotrem Rutkowskim można przeczytać na weszlo.com
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.