News: Piotr Cichocki: Rozwój jest najważniejszy

Piotr Cichocki: Rozwój jest najważniejszy

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

01.03.2017 21:22

(akt. 07.12.2018 10:53)

Jak nazywali go w Pułtusku? W jakiej dyscyplinie zajął trzecie miejsce w kraju? Jak wspomina czas w Nadnarwiance? Czy pizza po meczu to dobry pomysł? Kto pomagał mu na siłowni podczas zgrupowania? Czego brakuje mu do szczęścia, a także cała masa śmiechu. Przed Państwem - piłkarz Legii występującej w Centralnej Lidze Juniorów, Piotr Cichocki. Zapraszamy do lektury wywiadu ze skrzydłowym mistrzów Polski.

Piotrek Cichocki od małego lubił śmiać się od ucha do ucha?


- Tak. Będąc małym "brzdącem" śmiech towarzyszył mi na każdym kroku, miałem poczucie humoru.

 

Słyszałem, że grając w Nadnarwiance, nie brakowało żartów.


- Mogę tylko to potwierdzić. Zawsze z kolegami nakręcaliśmy atmosferę, co pozytywnie na nas, i całe otoczenie, wpływało.

 

Była rywalizacja na najlepsze „suchary”?

 

- Nie, raczej nikt ze sobą nie konkurował (śmiech). Wszystko było spontaniczne. Komuś coś "wpadło" do głowy i rzucał to w tłum. Niektóre żarty były jednak, naprawdę, konkretne.

 

Anegdotek, o tym klubie, chyba nie brakuje.

 

- To prawda. Swoje wejście do szatni seniorów pamiętam do dnia dzisiejszego. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim przyjęciem. Mieliśmy młody zespół, natomiast starszyzna fajnie mnie wprowadziła, czułem się przez to znacznie lepiej. Od początku byłem w drużynie i cieszy to, że ten krok nastąpił bardzo płynnie, przez co nie było zbytniego przeskoku.

 

Jak w ogóle wspominasz czas spędzony w Nadnarwiance?

 

- Mogę mówić o tej drużynie w samych superlatywach. Dużo nauczyłem się w Pułtusku, można powiedzieć, że zaczynałem tam przygodę z piłką klubową. Z każdym z chłopaków utrzymuję kontakt. Mieliśmy poukładany zespół, zarówno w juniorach, jak i w seniorach. Jeden trener prowadził mnie przez długi czas. No cóż... Świetne wspomnienia, które zapamiętam do końca życia.

 

To był taki okres w życiu, że po szkole skupiony byłeś tylko na piłce?

 

- Wiadomo, że w młodzieńczych latach starałem również skupiać się na nauce, ale sport zawsze mi towarzyszył i sprawiał ogromną frajdę.

 

Pułtuski Messi - taką miałeś podobno ksywkę. Mocna „ksywka”…

 

- Tak określił mnie pewien pan, który już niestety nie żyje. Zawsze mnie wspierał, chodził na mecze i po pewnym czasie nazwał mnie Messim. Później się to przyjęło na stałe i inni również zaczęli tak na mnie wołać.

 

Przełaje, biegi dystansowe - nie było takich myśli, żebyś pójść w kierunku lekkoatletyki?

 

- Parę lat temu, co ciekawe, skakałem w dal, także początki w lekkoatletyce mam już za sobą. Nie była to jednak wiodąca pasja w moim życiu. Bardziej ciągnęło mnie na boisko, gdzie mogłem pograć z kolegami. Futbol sprawiał mi ogromną satysfakcję. 

 

Chrapanie na zgrupowaniach było u ciebie na porządku dziennym?

 

- Zdecydowanie tak. Każdy narzekał na to, że nie może zasnąć (śmiech).


 

Pytam, bo w trakcie obozu, twoi koledzy wówczas trochę narozrabiali w hotelu, czego ty chyba nie byłeś świadomy.

 

- Akurat, gdy sztab szkoleniowy postawił do pionu większą część ośrodka, zaczynało to do mnie dochodzić i w efekcie się obudziłem. Było już jednak po wszystkim (śmiech).

 

Jak osoba Pawła Brodzkiego wpłynęła na twój rozwój w Nadnarwiance?

 

- Trenerowi Brodzkiemu zawdzięczam naprawdę wiele. Cały czas jestem z nim w kontakcie, często do mnie dzwoni, pyta się jak mi idzie. Czuję jego wsparcie. Szkoleniowiec początkowo chciał wprowadzić mnie do starszego rocznika, a wzrostem wówczas nie grzeszyłem (śmiech). Trener powiedział, że przetestuje mnie i - jak później się okazało - zostałem w tamtym zespole. Dziękuję mu za wszystko z całego serca i cieszę, że dalej utrzymujemy dobre relacje.

 

Półka ugina się od trofeów z tamtych czasów?

 

- Nie ukrywam, że trochę tych pucharów się uzbierało podczas rozmaitych turniejów, zawodów.

 

Niezły gagatek byłeś. Przed transferem do Legii praktycznie pozbawiłeś ją mistrzostwa Polski. Chyba wiesz o czym mówię.

 

- Jasne. W sezonie 2013/14 na jesieni w lidze makroregionalnej. Warszawiacy przyjechali do Pułtuska, a my nie mogliśmy doczekać się tego starcia. Gdy przyszło nam się mierzyć z lepszymi rywalami, byliśmy maksymalnie skoncentrowani i zmobilizowani. Nie popełnialiśmy zbyt wielu błędów, chociaż "Wojskowi" stworzyli sobie multum klarownych sytuacji. Udało nam się jednak przeprowadzić dwie kontry, po których padły dwa gole. Obie bramki powędrowały na moje konto, chociaż mogłem pokusić się o hat-tricka. Miło wracam do tego spotkania.

 

Przeszedłeś wszystkie szczeble w drużynie, później błyszczałeś również w seniorach i przyczyniłeś się do awansu do czwartej ligi. Cel został zatem wykonany?

 

- Można tak to określić. W pewnym momencie krążyły różne myśli związane z transferem. Faktycznie, osiągnąłem w Nadnarwiance sporo, awansowałem z seniorami do wyższej ligi i marzyło mi się zagrać w lepszym klubie. U niektórych chłopaków w późniejszym czasie chyba brakowało chęci, a ja nadal chciałem się rozwijać i wykonać krok w przód. Były sytuacje, gdzie myślałem tylko o zmianie otoczenia, skupiałem się w dużej mierze na tym. Podkreślę jednak - regularny progres i podnoszenie swoich umiejętności miało dla mnie kluczowe znaczenie.


 

Kiedy pierwszy raz usłyszałeś o zainteresowaniu ze strony Legii?

 

- Po jednym ze spotkań przeciwko Legii. Wówczas przegraliśmy 1:2, a ja zagrałem połowę meczu, ze względu na to, iż dzień wcześniej występowałem również w seniorach. Po zakończonej konfrontacji podszedł do mnie ówczesny trener Kamil Socha, zaprosił na krótką rozmowę do gabinetu, później na testy i tak to wszystko się zaczęło.

 

Co czułeś?

 

- Przede wszystkim dla mnie było to spełnienie marzeń. Gdy mierzyłem się w meczach przeciwko warszawskiej drużynie, stale podpatrywałem młodych legionistów. Oczywiście -  prezentowali się lepiej, mieli sporo indywidualności, lecz po cichu liczyłem, że będę mógł założyć koszulkę z "eLką" na piersi. Zawsze kibicowałem Legii i w tamtym momencie duma mnie rozpierała. Brakuje słów, żeby to opisać. 

 

W tym transferze było wiele zalet - przede wszystkim dalszy rozwój - ale i wady. Nie bałeś się wyjazdu, presji wielkiego miasta?

 

- Miałem pewne obawy, lecz często przyjeżdżałem do stolicy ze względu na niewielką odległość od rodzinnego miasta. Poza tym mam tutaj rodzinę. Nie przestraszyłem się tej zmiany. Początkowo tęskniłem za najbliższymi, ale nie było źle.

 

Co cię zaskoczyło w samym życiu w Warszawie?

 

- Może będę oryginalny, ale tak na dobrą sprawę… chyba nic (śmiech). Byłem przygotowany na ten krok.

 

Jak wspominasz swoje początki w Legii? Czy czułeś różnicę między Nadnarwianką a nowym zespołem?

 

-  Na samym starcie dysproporcje dało się odczuć. Trudno było się oswoić przez pierwsze sześć miesięcy, bo była to dla mnie nowa sytuacja, aklimatyzacja... Warto podkreślić, że zawodnicy świetnie mnie przyjęli, pomagali mi, złapałem z nimi dobry kontakt. Było to dla mnie istotne i szybciej zadomowiłem się przy Łazienkowskiej.

 

Miałeś jednak, mimo dobrego przyjęcia przez całą ekipę, jednego, dwóch kolegów, z którymi rozumiałeś się praktycznie bez słów?

 

- Bliżej trzymałem się na pewno z przyjaciółmi z bursy. Po transferze, oprócz mnie, do stolicy zawitało także kilku nowych graczy. Aktualnie, od wakacji, dzielę mieszkanie z Wiktorem Sobczykiem, z którym wcześniej przebywałem właśnie w internacie.

 

Nigdy nie odleciałeś?

 

- Nie. Bez ustanku staram się zachować chłodną głowę i nie myśleć o dalszejprzyszłości. Skupiam się na sobie i na pracy. Rozwój jest kolosalnie ważny.


 

Nie ciągnie cię czasami na imprezy ze znajomymi, dyskoteki?

 

- Lubię sobie wyjść gdzieś z kolegami... Uważam, że to całkiem normalne. Chyba każdy może się zrelaksować w wolnym czasie. W trakcie sezonu jednak staram się to ograniczać, aby nie wpływało to na moją grę.

 

Ale na zakończenie sezonu... (śmiech).

 

- Jeszcze jak się coś osiągnie, to już w ogóle bajka (śmiech).

 

Prawo jazdy już zrobione?


- Tak. We wrześniu zdałem.

 

Czyli rozumiem, że nie masz problemów z poruszaniem się po Warszawie?

 

- Akurat samochodu jeszcze nie mam, bo - bądźmy szczerzy - trochę się to mi obecnie nie opłaca. Szybciej autobusem dojadę na Legię, aniżeli własnym autem.

 

Trening, szkoła, trening, sen - taka karuzela czasami cię nie nudzi?

 

- Jest to monotonne, ale zawsze staram się wyciągnąć zarówno z treningu, jak i ze szkoły, jak najwięcej. Nie oszukujmy się - nie uczę się zbyt wiele w domu, dlatego ze skupieniem słucham nauczycieli i próbuję zapamiętać wszystko, co się da, aby nie mieć później problemów.

 

Odpoczynek jest równie ważny jak praca?


- Tak, zdecydowanie. Koledzy śmieją się ze mnie, bo praktycznie zawsze pierwszy zasypiałem. Gdy mieszkałem jeszcze w bursie, to po treningach chłopaki mówili, że na modlitwy nie chodziłem (śmiech).

 

Domyślam się, że jednak tego czasu wolnego za wiele nie ma.

 

- Szczególnie, gdy zbliża się okres przygotowawczy. Przykładowo teraz codziennie mamy po dwa treningi, do tego dochodzi szkoła i grafik szybko się zapełnia. Wówczas dwie, trzy luźniejsze godziny to maksimum.

 

Klub wpływa na was jakoś poza piłką? Macie jakieś zakazy?

 

- W kontraktach każdy ma zapisane jakieś przestrogi, na które musi uważać. Wykluczona jest przede wszystkim jazda na nartach, oczywiście, aby uniknąć kontuzji. Legia na pewno oddziałuje na nas również poza Łazienkowską. Chce jak najlepiej nas wychować, pomaga nam, abyśmy później mieli trochę łatwiej.

 

A kary finansowe za spóźnienia? Takie coś ma miejsce?

 

- To jest dosyć ciekawa w kwestia, ponieważ w szatni z chłopakami ustalamy sobie ewentualne kary, za tego typu rzeczy. W młodszych rocznikach tego chyba nie ma, ale z wyłączeniem nas, druga drużyna także stworzyła sobie taki regulamin. Oprócz spóźnień, trzeba zwrócić baczną uwagę na telefon, aby przykładowo nie zadzwonił w trakcie odprawy.


 

Twój portfel kiedyś ucierpiał z jakiegoś powodu?

 

- Szczerze mówiąc - nie pamiętam. Chyba dwukrotnie przyszedłem do szatni nieco po czasie. Ogólnie staram się być piętnaście minut przed planowaną zbiórką, aby mieć spokój, nie denerwować się tym i nie cierpieć finansowo (śmiech).

 

A jak sytuacja wygląda u reszty?

 

- Sporo osób ma w zwyczaju się spóźnić czy zapomnieć o czymś. Mówiąc kolokwialnie - lubią zapłacić.

 

Mateusz Praszelik?

 

- Mateusz dał popis, który został w dobitny sposób uwieczniony w materiale związanym z młodzieżową Ligą Mistrzów (śmiech). (Praszelik musiał wtedy zaśpiewać piosenkę przy wszystkich kolegach, w trakcie posiłku - red.).

 

Czasami w szatni wkrada się jeszcze "Cichy" z Pułtuska? Sprawiasz psikusy?

 

- Można powiedzieć, że trochę z tego wyrosłem. Jestem teraz starszym zawodnikiem w Centralnej Lidze Juniorów, przez co zależy mi na budowaniu atmosfery w drużynie, rozmowie z każdym zawodnikiem. Nie jest tak, że z kimś mi nie po drodze, wręcz przeciwnie - wszystkich lubię i staram się nawiązywać z kontakt z każdym z osobna.

 

Śmiech to zdrowie. Poza tym dobrze działa na mięśnie brzucha. Domyślam się, że ta partia jest u ciebie wyjątkowo solidnie rozbudowana.

 

- Ostatnio na obozie było trochę śmiechu z tego powodu. Jako, że dwa tygodnie temu doznałem kontuzji barku, nie mogę wykonywać niektórych ćwiczeń na siłowni. Przyłączyłem się zatem do trenera Mateusza Kamudy, który pomagał mi w drugim tygodniu zgrupowania. Teraz też cały czas pracuję, aby zwiększyć zakres swoich możliwości. Nie ukrywam jednak, że jakoś nigdy nie poświęcałem zbyt wielkiej wagi do sylwetki i nie chodziłem na dodatkowe zajęcia. Mam to w genach.

 

Masz rozpisaną dietę czy odżywiasz się na własną rękę?

 

- Nie mam żadnej rozpiski. Staram się odżywiać zdrowo, lecz nie przesadzam z tym i raz na jakiś czas pozwolę sobie na wyjście poza margines.

 

Pizza po meczu?


- Jak najbardziej. Jest to w pewnym sensie trend w topowych klubach. Uważam, że pizza po zakończonym spotkaniu dobrze na nas wpływa i potrafi w mgnieniu oka dostarczyć dużej dawki kalorii.

 

Zakłady w drużynie mają miejsce?

 

- Tak, zwłaszcza, gdy sezon zbliża się ku końcowi i jest więcej luzu. Wtedy odbywa się sporo gierek, gdzie walczymy między innymi o Powerade'a. Po treningu zostajemy czasami z bramkarzami, rywalizujemy, kto jak strzeli. Zawsze jakiś zakładzik wjedzie.

 

Na zgrupowaniach chyba też, bo niektórzy łysi przez przypadek się nie stają.

 

- Jeszcze przed samym zgrupowaniem padały pierwsze deklaracje typu: "Jak on się obetnie, to ja zrobię to samo". Karuzela ruszyła. Ostatnio dwie osoby wpadły pod kosiarkę (śmiech). Trochę śmiechu było.



 

Na ciebie również przyjdzie pora?

 

- Trudne pytanie. Gdy czasami czuję dyskomfort mając nieco dłuższe włosy, to idę do fryzjera i się obcinam. Niedawno wybrałem się właśnie do salonu, chociaż praktycznie wszystko już odrosło. Lubię jednak czasami chodzić w krótkich włosach. 

 

Zarzucasz sobie coś indywidualnie za jesień?

 

- Uważam, że pierwsza część sezonu dla mnie nie była ani zła, ani specjalnie dobra. Oczywiście na murawie spędziłem więcej czasu, aniżeli na jesieni w poprzednim sezonie czy po wejściu do Legii. Była to runda, w której rozegrałem ponad pięćset minut , lecz zostałem w blokach startowych na początku rozgrywek. Plany na pewno pokrzyżowały problemy mięśniowe, które wykluczyły mnie na miesiąc. Później miałem drobne problemy z motoryką, co trzeba było nadrabiać.

 

Co jest najgorsze w trakcie kontuzji?


- Powrót na boisko i obserwowanie kolegów z boku. Czasami samemu chce się wejść i pomóc  drużynie.

 

Mam wrażenie, że czasami w danym meczu brakowało takiej iskry z twojej strony. Nie schodziłeś poniżej pewnego pułapu, ale trenerzy na pewno oczekują więcej.

 

- Ubiegłą wiosnę, w porównaniu do ostatniej jesieni, miałem diametralnie inną. Oczekiwania według mojej osoby rosną i nadal będą. Dodatkowo zawieszam sobie wysoko poprzeczkę.

 

Które osiągnięcie z 2016 roku wpłynęło na ciebie najbardziej?

 

- Mistrzostwo Polski. To jest sukces, którego nigdy nie osiągnąłem. Podkreślę jednak, że uprawiając za młodu lekkoatletykę, o której już wspominałem, udało mi się zająć trzecie miejsce w kraju. Oprócz tytułu, dużym sukcesem była gra w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Fajna przygoda i cenne doświadczenie na przyszłe lata.

 

Motywujesz się wyjątkowo na największych rywali?

 

- Nie. Nie zmieniam podejścia w zależności od rywala. Chcę w każdym spotkaniu dać z siebie maksimum. Czy jest to zespół z niższej ligi czy większy rywal - nie ma to znaczenia. Wiadomo, że wszyscy chcieliby jak najczęściej rywalizować z topowymi ekipami, aby zawsze coś podłapać i podnosić swoje umiejętności. Motywuje się tak samo i nie ma dla mnie różnicy z kim gram.  

 

Dużo wyniosłeś z potyczek z Realem i Sportingiem?

 

- W Lizbonie dobrze wszedłem w mecz, mogłem nawet zaliczyć asystę, swobodnie czułem się na murawie. Z kolei w starciu z Hiszpanami w Ząbkach pogoda, mówiąc delikatnie, nie dopisała - mróz na pewno nie pomagał. Gdy jednak zameldowałem się na murawie moim celem było wprowadzić świeżość, jakość i rozruszać atak. W jednej z sytuacji mogłem co prawda zachować się lepiej, ale i tak wiele wyciągnąłem z obu potyczek. Mogliśmy mierzyć się z solidnymi markami europejskimi, które pod względem technicznym robiły różnicę na placu. My za to trzymaliśmy się razem i walczyliśmy do samego końca. Każdy był zmotywowany, nie chował głowy i nie czekał na najniższy wymiar kary. Pokazaliśmy, że jesteśmy jednością.

 

Co jest obecnie dla ciebie największą motywacją?


- Rozwój. Zależy mi na tym, aby cały czas wykonywać kolejne kroki w przód.

 

Podczas sparingów byłeś ostatnio testowany na prawej obronie. Czy to oznacza, że wiosną docelową pozycją "Cichego" będzie bok defensywy?


- Nie rozmawiałem o tym z trenerem (śmiech). Co ciekawe, jeszcze przed transferem, zagrałem przeciwko... Legii na prawej stronie obrony. Przy Łazienkowskiej wówczas przegraliśmy 0:2, ale czułem się dobrze na boisku. Pozycja mi odpowiada, ale sądzę, że byłem tam ustawiany ze względu na kontuzję Oskara Wojtysiaka, który nie miał nominalnego zmiennika. Nie narzekam, podoba mi się (śmiech). 

 

Defensywa na dłuższą metę by ci odpowiadała? Metamorfoza w stylu Bereszyńskiego czy Piszczka może być ciekawa.


- Jasne, że tak (śmiech). Chciałbym osiągnąć takie sukcesy jak ci dwaj zawodnicy.

 

Masz w ogóle jakiś wzór na świecie na swojej pozycji? Skupmy się tym razem na skrzydle.

 

- Nie, chociaż od małego lubiłem podpatrywać grę Jakuba Błaszczykowskiego. Jest to niezwykle waleczny piłkarz, który daje z siebie sto procent i taka postawa zaowocowała ogromnym szacunkiem zarówno wśród kibiców, jak i samych zawodników.

 

Wiosna w CLJ będzie dla was trudniejsza?

 

- Może być łatwiejsza. Chłopaki z rocznika '99, nieźle weszli w zespół, zaaklimatyzowali się. Początkowo pogubiliśmy kilka punktów, lecz z każdym meczem łapaliśmy wiatru w żagle. To skutkowało świetną zwycięską serią, która cały czas trwa (dwanaście wygranych z rzędu - przyp. red.). Powinno być zatem w porządku, ale nie można spoczywać na laurach, mimo niezłej passy.  Trzeba dalej wygrywać kolejne potyczki, aby zapewnić sobie awans do półfinałów...i obronić trofeum sprzed roku.

 

Kogo z młodszych kolegów mógłbyś podpomować za pierwszą rundę?

 

- Na wyróżnienie zasługuje Michał Góral, poniekąd odkrycie jesieni. Zdobył sporo bramek, które przyczyniły się do zgromadzenia pokaźnej liczby punktów. Oskar Wojtysiak również był wartością dodaną. Dużo jakości dał Bartosz Olszewski, dopóki na lewej obronie nie zastąpił go Maciej Ostrowski. Każdy zawodnik spisał się naprawdę solidnie, dołożył kawał cegiełki i to pozwoliło na śrubowanie statystyk.

 

Gdybyś miał magiczną moc, to wziąłbyś jakąś umiejętność od kolegi z drużyny. Praktycznie każdy, kto słyszał to pytanie, odpowiadał - szybkość "Cichego" (śmiech).

 

- To akurat mam (śmiech). Co by mi się przydało? Więcej spokoju, opanowania na murawie, z czego znany jest Bartłomiej Urbański czy Adrian Małachowski. Ponadto przydałby mi się drybling Miłosza Szczepańskiego, a także wykończenie Michała Górala.


 

Kto będzie waszym głównym rywalem w walce o półfinały?

 

- Wskazałbym jednoznacznie na SMS Łódź, z którym w rundzie jesiennej odnieśliśmy jedyną jak do tej pory porażkę. Do walki o najwyższe cele z pewnością włączą się Jagiellonia oraz Progres Kraków. Te trzy ekipy mogą liczyć się do końca, ale to łodzianie będą naszym największym przeciwnikiem.

 

Stać cię na to, aby wiosną być czołową postacią w zespole?

 

- Dążę do tego. Jako starszy zawodnik w Centralnej Lidze Juniorów chcę być jednym z liderem drużyny i ciągnąć ten "wózek".

 

Czego brakuje ci do szczęścia?

 

- Jestem szczęśliwy (śmiech). Jeśli chodzi o cele sportowe, nie będę oryginalny. Wierzę, że sięgniemy po mistrzostwo Polski na koniec rozgrywek.

 

Jak patrzysz na Piotra Cichockiego sprzed kilku lat, bardzo się zmieniłeś?

 

- Zdecydowanie. Poprawiłem się piłkarsko, ale i życiowo. Odkąd trafiłem do Legii, muszę radzić sobie praktycznie sam. Rodzice mają niedaleko do stolicy, zresztą czasami staram się ich odwiedzać w wolnej chwili, ale pobyt w większym mieście wychowuje, usamodzielnia. Poza tym sporą różnicę widzę w elementach związanych stricte z futbolem. Przede wszystkim jestem teraz lepszy technicznie, może nawet nieco rozwinąłem się motorycznie.

 

Twoje podejście do zawodu zmieniło się wraz z wiekiem?

 

- Zawsze byłem osobą ambitną, pragnąłem robić wszystko jak najlepiej, ale w Legii zaczęło to skutkować. Być może więcej szkoleniowców skupiło się na mojej pracy. Muszę jednak zaznaczyć, że jeszcze w Nadnarwiance, u trenera Brodzkiego, bardzo się rozwinąłem i to, że "Wojskowi" zarzucili na mnie sieci, to jego zasługa.

 

A jaki ty masz indywidualnie plan na karierę?


- Nie chcę zbytnio spoglądać w przyszłość tylko skoncentrować się na tym, co jest obecnie i jak najwięcej osiągnąć w najbliższym czasie.

 

Dostajesz czasami zapytania z innych klubów?

 

- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie zaprzątam sobie tym głowy. Gdyby było mi tu źle, to szukałbym nowych wyzwań, ale czuję się tutaj świetnie i oby tak dalej.

 

W Pułtusku pewnie liczą, że popularnością przebijesz Arkadiusza Malarza.


- Trzeba się go zapytać (śmiech). Miałem możliwość nawet poruszyć z nim ten temat, jeszcze za kadencji trenera Henninga Berga, gdzie trochę mniej grał. Chodziliśmy na treningi do "jedynki", złapaliśmy kontakt i jak się widzimy wie, że jestem z Pułtuska (śmiech). Czasami się nawet o coś podpyta.


Kto wie - być może będziecie dzielić niebawem razem szatnię.

 

- Spokojnie, jeszcze trzeba na to poczekać (śmiech). 

Polecamy

Komentarze (1)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.