
Mateusz Szwed: Kiedyś byłem drewniany
27.05.2018 16:50
(akt. 02.12.2018 11:26)
O co szczególnie starasz się dbać?
- Najbardziej zwracam teraz uwagę na odżywianie. Jest to detal, który niezwykle pomaga. Witaminy, suplementacja – biorę je trzy miesiące, przez co czuję się o wiele lepiej pod względem fizycznym i samopoczucia. Zmieniłem nastawienie i dbam o ten aspekt.
O białko również?
- Momentami tak. Po treningach zawsze się przydaje.
Rzeczywiście żywienie ma wpływ na twoje poczynania na boisku?
- Trochę ma. Jak dobrze zjadłem, dysponowałem większą ilością sił i energii. Z lepszym nastawieniem wówczas wchodzę w spotkanie.
Naleśniki zatem wykreśliłeś z jadłospisu?
- Czasami muszą być. Zawierają zresztą białko, nie? (śmiech). Ograniczam je, ale raz na jakiś czas wszystkiego można spróbować.
Wracając do pierwszego pytania. Myślałem, że wskażesz na własne auto, które codziennie myjesz.
- Bez przesady (śmiech). Może jestem zbyt pedantyczny, ale aż tak nie dbam o samochód. Lubię jak mam porządek oraz ład zarówno w aucie, jak w mieszkaniu. Przyjemnie widzi się, gdy wszystko jest ładnie poukładane i na swoim miejscu.
A jak jest harmider to jak wtedy reagujesz?
- Irytuję się. Dzisiaj wszedłem do pokoju, dopadła mnie złość i wyszedłem z mieszkania (śmiech). Wymieniono nam mierniki w łazience. Kacper Pietrzyk, mój współlokator, chyba nie posprzątał. Zrobiłem tył zwrot i nie patrzyłem więcej na bałagan.
Na buty również przykładasz trochę uwagi. W meczu kadry przykucnąłeś i zacząłeś je wiązać, gdy szła szybka akcja.
- (Śmiech). „Łączy nas piłka” zrobiła z tej akcji wątek humorystyczny, ale zdarzyło się. Myślałem, że koledzy zobaczą i poczekają na mnie. Okazało się, że gdybym wystartował do tej piłki, mógłbym mieć stuprocentową sytuację. Obrońca z Portugalii się bowiem obciął, a ja byłem zajęty czymś innym.
W poprzednich latach regularnie grałeś w reprezentacji. Czujesz złość?
- Nie. Oczywiście, pojawia się lekkie niezadowolenie, ale trener kadry jest w stałym kontakcie z naszym szkoleniowcem, obserwuje. Nie zaprzątam sobie głowy powołaniami. Skupiam się na swojej pracy, jeżeli wycisnę z siebie maksimum, prędzej czy później trafię do reprezentacji. Będzie to będzie, nie to nie. Zajmuję się sobą.
Gdybyś to ty był selekcjonerem, powołałbyś siebie?
- Oczywiście, że tak.
Czym górujesz nad resztą?
- Moją przewagą są wrodzone zdolności motoryczne. Od małego zawsze każdy mówił, że muszę nad tym bazować. Dbam o nią na boisku, siłowni. Co więcej, pielęgnuję także koordynację, ponieważ jestem bardziej gibki i szybszy. Dodatkowo, dobrze odnajduję się w taktyce. Widać, że trenerzy, czym idziemy do przodu, tym bardziej zwracają na nią uwagę.
Wyjście do prostopadłych zagrań chyba też cię wyróżnia.
- Zgadza się. Gdy grałem na szpicy, mogłem wykonywać więcej takich ruchów. Mam sporo miejsca także na skrzydle, gdzie mogę się wykazać. Robię to spontanicznie, lecz wiem, że dobrze mi to wychodzi. Wspomniałbym o mentalności – każdy jest w innym okresie dojrzewania, a w tym aspekcie znajduję się poziom wyżej.
Od kogo najwięcej się tutaj nauczyłeś?
- Od trenera Kamudy. Odbyłem z nim dużo zajęć, dzięki czemu poprawiłem technikę o jakieś dwie półki. Kiedyś byłem kompletnie drewniany, teraz jestem mniej drewniany. Czasami futbolówka odskakiwała mi na pięć metrów, obecnie nie ma to miejsca. Pół roku doskonalenia przyjęcia i techniki wiele mi dały. Efekty były bardzo widoczne, co skutkowało większą pewnością siebie.
W trakcie młodzieżowej Ligi Mistrzów mogłem podpatrywać kolegów, którzy byli w danym momencie wyżej ode mnie. Szczególnie jak Sebastian Szymański grał razem z nami. Co ważne, „Seba” nie wywyższał się. Wręcz przeciwnie – wchodził ostatni i zbierał piłki. Można brać z niego przykład. Jest wielu piłkarzy, którym powinienem podziękować, bo przez nich stałem się lepszym człowiekiem.
Szymański to przykład zawodnika, na którym warto się wzorować?
- Na pewno, zwłaszcza pod względem mentalności. Szybko trafił do „jedynki”, a w głowie aż tak bardzo się mu nie poprzestawiało. Zawsze pomoże, można z nim pogadać, myśli o wszystkich – nawet jak schodzi piętro niżej.
Na wszystkie wskazówki, płynące z ławki, reagujesz pozytywnie?
- Czasami się oberwie, czasami otrzymam pochwały. Częściej pojawiają się te pierwsze, ale najwyraźniej taka moja rola w drużynie. Nie wkurzam się, z trenerem Kobiereckim mam dobry kontakt. Wiele mnie nauczył, bardziej ze spraw taktycznych czy detali. Treningi indywidualne pozytywnie na nas oddziałują. Nie tylko mi, ale każdemu z zespole. Wracają do pytania – na krytykę nie reaguję negatywnie. Przyzwyczaiłem się do tego. Wiem, że jak trener ma do mnie pretensje, to nie wymyślił sobie czegoś. Staram się wówczas korygować błąd.
Obecnie pełnię obowiązki kapitana pod nieobecność kontuzjowanego Michała Króla. Gdy widzę, że ktoś nie daje z siebie stu procent na murawie, czasami podejdę i go ochrzanię. Staram się trzymać zespół w ryzach, ale równocześnie zbieram baty jako całość.
Opaska jest dla ciebie szczególna?
- Jest to wyróżnienie, a czy szczególna? W pewnym sensie na pewno tak. Myślę jednak, że bardziej czuję odpowiedzialność za drużynę. W momentach kryzysowych muszę podnieść zespół na duchu. Wiem, że chłopaki to widzą, ufają mi. Tak samo jest ze szkoleniowcem.
Ona powoduje motywację do zdwojonego wysiłku?
- To jeden z czynników. Dziewczyna jest motywacją, opaska, zespół i cele również napędzają. Bez nich, nie mamy do czego dążyć. Jak postawimy sobie jakiś cel długo i krótkofalowy, aby szybko łapać pewność siebie i podbudowywać się. Chcę być lepszy każdego dnia.
A poza boiskiem pojawiają się jakieś wspólne imprezy?
- Nie. Nie preferuję dyskotek. Nie jestem osobą, która lubi się bawić. Skupiam się na pracy. Myślę, że czas będzie sprawiedliwy i w przyszłości mi to odpłaci.
Kto podnosi ciebie na duchu?
- Jak jest źle, dziewczyna zawsze potrafi dodać mi pozytywnej energii. Nie ukrywam, że po przegranych meczach chodzę pod czarną chmurką. Taki już jestem, że długo rozpamiętuje porażki, szczególnie jak zagram bardzo słabo. Wtedy „jadę” po sobie i do gry wkracza dziewczyna (śmiech). Podbudowuje mnie, znajdzie sposób, aby poprawić humor i moje nastawienie. Po kilku godzinach czuję się swobodniej i skupiam się na przyszłości.
Do tej pory rozegraliście 28 spotkań w Centralnej Lidze Juniorów. Z ilu byłeś zadowolony?
- W stu procentach zadowolony nie byłem z żadnego. Zawsze czegoś brakowało. Po spotkaniu maltretuję siebie, mówię, że mogłem wydusić z siebie więcej. Jestem zły, gdy po meczu zostaną mi resztki sił, bo powinienem wyczerpać je na boisku. W 75 procent potyczek w tym sezonie spisałem się całkiem przyzwoicie, natomiast z jednej konfrontacji powinienem być uradowany. W meczu z Wisłą Kraków wyszedłem na murawę, bardzo pomogłem drużynie, strzeliłem gola po indywidualnej akcji i grało nam się znacznie łatwiej. Oczywiście, zdarzyło się kilka słabszych starć, jednak było ich mniej niż tych lepszych. Chwilę siebie pognębiłem, ale mijał maksymalnie dzień i wracałem do normy.
Takie maltretowanie jest dobre?
- Uważam, że nie, lecz mi to pomaga. Gdy czasami nieco „odfrunę” i ktoś mnie ochrzani czy sprawdzi na ziemię, patrzę na wszystko od nowa. Mówię do siebie: „Nic jeszcze nie osiągnąłeś, zagrałeś tyle słabych spotkań. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz”. Zaczynam od zera i jestem podwójnie zmotywowany. Nie na sto procent, a sto pięćdziesiąt.
Wspomniałeś wcześniej o celach. Utrzymanie w lidze, które na początku sezonu było sprawą nadrzędną, zostało zrealizowane.
- Trener Kobierecki woli dochodzić do wszystkiego krok po kroku, jeżeli chodzi o zespół. Na początku zależy mu na zdobyciu trzech punktów, potem sześciu i dziewięciu. Następnie chce zapewnić sobie utrzymanie, walkę o awans do fazy pucharowej, później zdobyć pewną promocję do najlepszych czwórki w kraju i wyjść z grupy z pierwszego miejsca.
Szkoleniowiec, przez ostatni pół roku, tłukł nam do głów, że o utrzymanie – i tym bardziej awans – będzie niezmiernie trudno. Wiadomo, w szatni pojawiały się jakieś śmiechy, ale czas pokazał, że faktycznie – w każdym meczu trzeba było wychodzić w pełni skoncentrowanym. Każde spotkanie był walką o coś. Trener wpoił nam taką mentalność, że – mimo awansu – graliśmy tak, jakbyśmy go jeszcze nie mieli. Nikt nie odpuszcza, zasuwamy przez 90 minut. Zazwyczaj było jednak odwrotnie, że po pewnym awansie, robiły się „frytki”.
„Frytki”?
- Tak, forma rozluźnienia. Każdy myśli, że jest po wszystkim i nikomu nie zależy na tym, żeby zwyciężyć w następnym starciu. Podchodzisz do meczu, żeby tylko się odbył.
Prowadzicie różnicą czterech, pięciu goli i nagle trener mówi, że jest 0:0. Jak odbieracie takie zdanie?
- Sam zresztą krzyczę tak na murawie do kolegów (śmiech). Zazwyczaj trener boi się, że jako zespół bardzo się rozluźnimy, odpuścimy… Nam takie zachowanie, jako Legii Warszawa, nie przystoi. Przykładowo wygrywasz do przerwy 5:0 i w drugiej połowie do głosu dochodzą przeciwnicy, który wcześniej nie istniał. Rywal wówczas kreuje okazje, my dajemy mu „prezenty”, które wykorzystuje. Źle świadczy to o nas, że nie jesteśmy skoncentrowani i lekceważymy drużynę przeciwną. Cały czas powinniśmy być skupieni do samego końca. Czasami to szwankuje, ale musimy tego od siebie wymagać.
Sezon się kończy, przed wami ostatnie potyczki. Jesteście „zajechani”?
- Pojawia się lekkie przemęczenie – zarówno mentalne jak i fizyczne. Szczególnie, gdy mieliśmy maraton w postaci turniejów i spotkań co trzy dni. Wtedy organizm wycieńczał się. Teraz jesteśmy jednak w normalnym mikrocyklu treningowym, można się spokojnie przygotowywać do kolejnych spotkań. Przed nami ostatnie mecze, czujemy zmęczenie, ale trzeba się do niego przyzwyczaić, wręcz polubić.
To najtrudniejszy sezon dla ciebie odkąd tutaj jesteś?
- Chyba nie. Uważam, że wcześniejszy był nieco trudniejszy. Byłem dwa lata młodszy od chłopaków. Zazwyczaj jest tak, że najmłodszy obrywa (śmiech). Gdy zawodnik wchodzi do zespołu, musi dać z siebie dwa razy tyle niż stali bywalcy, którym szkoleniowiec ufa. Trzeba cały czas wymagać od siebie i potwierdzać swoją wartość. W Legii za każdym razem trzeba komuś udowadniać, że ty zasługujesz na miejsce w składzie, a nie ktoś inny.
Przyzwyczaiłeś się do gry na boku obrony?
- Powiem tak – może nie jestem szczęśliwy z tego powodu, ale taka była potrzeba w drużynie. Okazało się, że nie miał kto biegać na prawej stronie defensywny. Trener powiedział, że woli postawić tam kogoś w miarę odpowiedzialnego na tej pozycji. Początkowo starałem się tylko wybijać piłki, natomiast z biegiem czasu czyniłem postępy. Zacząłem rozumieć zadania, poruszanie się – szczególnie, żeby nie łamać linii. Reasumując – jestem daleko od bramki przeciwnika, a lubię strzelać gole. Będę tam grał pewnie do momentu, dopóki Michał Król się nie wyleczy. Pojawiały się słabsze potyczki na boku obrony, ale jestem zadowolony ze swoich występów.
Zawsze coś z tego wyciągnę. Jeszcze dwa lata temu nie wiedziałem, co to znaczy obrona i nie pomagałem kolegom. Teraz poprawiłem się w tym elemencie i myślę, że sztab szkoleniowy to zauważy.
Nastawiasz się, że w półfinałach też będziesz grał bliżej swojej bramki?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem jakie decyzje podejmie trener, sztab i klub. Nie zaprzątam sobie tym głowy. Chcę, żeby Michał Król szybko doszedł do zdrowia, bo jest ważną postacią w naszej drużynie. Napędza nas mentalnie, jest dobrym kolegą i świetnym człowiekiem. Nie skupiam się na tym czy będę grał tam w fazie pucharowej.
Starasz się trzymać całą szatnię, spajać ją?
- Dokładnie. Zależy mi na integracji młodszych ze starszymi, żeby każdy miał swoje miejsce w zespole. W ostatnich miesiącach szatnia świetnie funkcjonuje. Nic tylko pracować.
Wyniki same napędzają.
- Oczywiście. Zwycięstwa budują atmosferę, oby tak dalej. Wierzę, że tak zostanie do ostatniego meczu w sezonie. Budujemy się wynikami, potem atmosferą w treningach, w meczach, w szatni. Sztab szkoleniowy wie, kiedy może pozwolić nam na luz oraz pracę. To fajne, bo nie można non stop chodzić spięty.
Podobno specyficznie witasz się z kolegami z młodszego rocznika.
- Normalnie, nic nadzwyczajnego (śmiech). Gdy widzę chłopaka, który dopiero wchodzi do drużyny i rosną mu skrzydła, jak mi kiedyś, staram się mu pomóc. Szepnę wówczas dwa, trzy żołnierskie słowa, a szatni reaguje śmiechem. Koledzy to rozumieją, znają mnie, wiedzą jaki jestem. Nie mają do mnie pretensji, nie obrażają się tylko przyjmują pewne rzeczy do wiadomości. Czasami robię to dla żartów, czasami na poważnie. Taki już jestem.
Zapracowałeś sobie poniekąd na taką pozycję.
- Poniekąd tak. Zarówno na boisku, jak i poza nim. Każdy może na mnie liczyć. Zawsze mogę udzielić rady, nie odwrócę się od nikogo. Chłopaki też to czują i ufają mi.
Trener nakreślił wam plany na półfinały?
- Jeszcze nie. Na razie zależy nam na skończeniu rundy zasadniczej bez porażki. Chcemy napisać własną kartę w historii w Centralnej Lidze Juniorów. Później będziemy myśleć o fazie pucharowej. Jaki może być cel? Jasne, że awans.
Patrzycie na kogo potencjalnie możecie trafić w grupie zachodniej?
- Nie. Ja osobiście nie patrzę, kto bije się o awans.
Lech, Śląsk i Pogoń.
- Okej. Kto przyjedzie do Warszawy, z tymi zagramy i ich ogramy. Jest mi to obojętne, z kim będziemy się mierzyć. Skupiam się na sobie i swojej drużynie. Gdy będziemy już wiedzieć, na kogo trafimy, przyjdzie dokładniejsza analiza.
Co za wami przemawia?
- Mnie osobiście jest ciągle mało. Zdobyłem z Legią Nike Premier Cup, rok temu sięgnąłem po mistrzostwo Polski juniorów starszych, ale czego nie powtórzyć tego za kilka tygodni? Jeżeli uda nam się znowu zwyciężyć, będzie można powiedzieć, że w przeciągu paru ostatnich lat zdeklasowaliśmy tę ligę. To nas napędza. Łatwo jest zdobyć puchar, ale trudniej go obronić. Jeśli ta sztuka znowu nam się uda, będzie mega.
Wierzysz, że rewanżowy półfinał odbędzie się na głównej płycie?
- Tak. Liczę, że w tym roku tak się stanie. Wychodzisz na stadion przy Łazienkowskiej i towarzyszą ci nieco inne emocje. Niezależnie, ilu kibiców przyszłoby nas dopingować. Nie mówię, że w Ząbkach w meczach z Lechem czy Pogonią było źle. Wyjdziemy i zrobimy swoje – niezależnie, gdzie zagramy.
Wcześniej mierzyliście się przy Łazienkowskiej z Breidablik i Ajaksem. Oba spotkania nie porwały publiczności. Stres was trochę zjadł?
- Nie można oceniać ogólnie całego zespołu. Być może niektórym towarzyszyła lekka trema. Ja osobiście nie czułem większego stresu. Swobodniej czułem się jednak z Ajaksem, niż Breidablikiem. Może stres się pojawił, ale napędzał mnie on do zdwojonego wysiłku.
Stres towarzyszy ci czasami w życiu?
- Jak każdemu. Czasami stresuję się szkołą, trochę piłką. Gdy idzie źle to wiem, że nie jesteśmy maszynami. Zdarza się, że w pewnym momencie coś nie funkcjonuje. Największy stres przeżywam chyba z dziewczyną. Nikt nie jest idealny, pojawią się kłótnie. Szczególnie na samym początku, gdzie trudno było do siebie dotrzeć.
Mam też ciarki na plecach, gdy słyszę "koguty" za sobą (śmiech). Wówczas serce bije nieco szybciej niż zazwyczaj. Przekraczam prędkość, ale tak, żeby mnie nie łapali (śmiech).
Czegoś się jeszcze obawiasz?
- Pająków. Gdy je widzę, reaguję jak dziewczynka. Dosłownie. Wstyd się przyznać, ale tak było i jest. W młodzieńczych latach towarzyszyła mi tęsknota za rodzicami. Wyrosłem z tego po pewnym czasie i pokonałem ten lęk. Wiadomo, czasami chcę wrócić do domu, porozmawiać z rodzicami i nieco wyluzować. Kiedyś była to moja pięta Achillesowa. Blokowało mnie to do tego stopnia, że bałem się wyjeżdżać z drużyną. Teraz jest w porządku, nie jeżdżę nigdzie bez dziewczyny (śmiech).
Nawet na zgrupowania?
- Tutaj jest akurat mały wyjątek (śmiech). Gdy zdarzały się jednak dłuższe obozy podczas kadry Polski, pojawiała się tęsknota.
Jak się czujesz, gdy wracasz do rodzinnego miasta? Jak król?
- Myślę, że nie (śmiech). Przyjeżdżam do Chełma na jeden, maksimum trzy dni. Staram się wtedy spędzić czas z najbliższą rodziną. Odwiedzić ich, popytać o sprawy bieżące. Porozmawiać także z młodszą siostrą, która bardzo za mną tęskni i wydzwania do mnie z pytaniem, kiedy do niej przyjadę. Wtedy, nie ukrywam, chce się wrócić na chwilę i nie myśleć o tym tempie, które towarzyszy mi w Warszawie. Sam to jednak wybrałem.
Dobrze wybrałeś?
- Oczywiście. Z perspektywy czasu na pewno tak. Jak będzie dalej – okaże się. Wszystko zależy ode mnie.
Co możesz obiecać, jeśli sięgniecie po mistrzostwo?
- Mogę przefarbować się na blond – ciemny lub jasny. Możesz sam nałożyć mi farbę i ją wmasować (śmiech). Na razie do finału jednak daleka droga.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.