
Mateusz Kochalski: Chcemy "zjeść" Ajax
30.10.2017 20:57
(akt. 02.12.2018 11:51)
Gdybym stwierdził, że jesteś fanem metalu, mocno bym się pomylił?
- Lekki metal - jak najbardziej. Lubię czasami posłuchać pewnych kawałków, ale dużo zależy od mojego nastawienia w danym dniu. Bardziej preferuję rock, ale na pewno nie zamykam się na utwory metalowe. Im mam gorszy nastrój, tym odpalam sobie "mocniejszą" muzykę. Natomiast gdy jestem szczęśliwy, mam dobry humor, to wówczas mogę sobie pozwolić na spokojniejsze kawałki.
Skąd ta pasja?
- To nietypowe zainteresowanie pojawiło się jeszcze podczas mojej przygody z piłką w BKS-ie Lublin, gdy jeszcze tata podwoził mnie na treningi. Można zatem wywnioskować, że od sześciu, siedmiu lat zacząłem słuchać tego gatunku. Mój tata trzymał w domu płytę zespołu Sepultura, który można zaliczyć do trash metalu. Teraz akurat rzadko ich słucham, ale nadal trzymam w telefonie ich piosenki. Pasję zapoczątkował zatem mój tata. Wspomnianą płytę otrzymał od przyjaciela z młodzieńczych lat, który jest zapalonym miłośnikiem metalu. Spodobało mi się. Potem na Youtube natknąłem się na jeden z zespołów punk rockowych i z przyjemnością zacząłem tego słuchać.
Masz w drużynie chłopaka z podobnym gustem muzycznym?
- Niestety nie.
W szatni, jak mogę się domyślać, nie lecą metalowe czy rockowe kawałki?
- Zdecydowanie nie. U nas króluje przede wszystkim hip-hop. Nawet nie próbowałem "zapuszczać" piosenek ze swojej playlisty, bo nie ma to sensu. Do chłopaków nie trafia taka muzyka, chociaż raz, gdy paru osobom włączyłem spokojniejszy kawałek, mieli pozytywne odczucia.
Słyszałem też, że grasz na gitarze.
- Jak przyjechałem do stolicy, nieco ponad dwa lata temu, wziąłem sobie gitarę od mojej cioci, aby móc pograć w wolniejszych chwilach. Poczułem, że sprawia mi to ogromną frajdę. W mieszkaniu mam teraz gitarę elektryczną i akustyczną, także gdy mam luźniejszy dzień, mogę sobie pozwolić na "katowanie" sprzętu (śmiech).
Myślałeś o tym, żeby połączyć uprawianie sportu z muzyką?
- Miałem takie marzenia, lecz napięty harmonogram bardzo mi to utrudnia. Może teraz znalazłbym więcej wolnego czasu, lecz musiałbym to kontynuować i regularnie poświęcać się muzyce. Żeby z kimś współpracować, trzeba być osobą w miarę dyspozycyjną.
Masz przed spotkaniami gotową playlistę z konkretnymi piosenkami?
- Przed meczami lubię obejrzeć sobie filmy motywujące. Moim rytuałem jest także oglądanie materiałów o Arturze Borucu. Mam jeden konkretny film, który sprawia, że jestem pewien wszystkiego, gdy wchodzę na boisko. Czuję się luźniej, ale jednocześnie jestem nabuzowany i gotowy do zaprezentowania się z jak najlepszej strony. Przed rewanżem z Breidablik także odpaliłem sobie to wideo.
W autokarze włączasz sobie ten film?
- Tak. Raz nawet zdarzyło mi się obejrzeć dwa podobne materiały. Efekt był taki, że podziałał później na mnie jeszcze mocniej (śmiech).
Twoja głowa i zachowania po wejściu na boisku znacząco się różnią, aniżeli w szatni czy w szkole?
- Przed każdym spotkaniem trochę się stresuję. Lęk mija jednak z pierwszym gwizdkiem arbitra. Wtedy schodzi ze mnie ciężar i mogę robić wszystko.
Czym spowodowany jest ten stres przed meczami, o którym mówisz?
- Lękiem przed popełnieniem głupiego i znaczącego błędu. Każdemu zależy przecież na tym, by nie popełniać błędów na murawie. Chcę, aby ludzie zapamiętali mnie, jako człowieka z potencjałem i niezłymi umiejętnościami.
Masz tak, że pewnych wskazówek, płynących z ławki rezerwowych, nie wprowadzasz w życie, ponieważ widzisz daną sytuację nieco inaczej?
- Zależy to od kilku czynników. Gdy wiem, że zrobiłem coś źle, nie potrzebuję dodatkowego "ciosu" od innych. Czasami zdarza mi się "odburknąć" albo powiedzieć coś pod nosem trenerowi, który udzieli mi jakiejś porady. Zawsze to ja widzę lepiej większość sytuacji, ponieważ jestem przecież ich uczestnikiem. Mimo to z uwagą słucham cennych wskazówek od szkoleniowca.
Rozpamiętujesz nieudane mecze i interwencje?
- Tylko do końca tego dnia. Nie zostaje mi to w pamięci na dłużej.
Po półfinałowej konfrontacji z Lechem we Wronkach w poprzednim sezonie, szybko zasnąłeś?
- Nie, mówię to wprost. Wówczas miałem naprawdę trudny moment. Trener obdarzył mnie sporym kredytem zaufania... no i trochę nie wyszło. Uważam jednak, że nie ma idealnego bramkarza, który nie popełnia żadnych błędów. Zawsze może zdarzyć się wypadek przy pracy.
Pozycja golkipera jest najważniejsza na całym boisku?
- Kiedyś trener powiedział, że najtrudniejsza i zarazem najgorsza. Prosty przykład. Napastnik może mieć dziesięć sytuacji, wykorzysta jedną - bardzo często na wagę zwycięstwa. Z kolei golkiper wybroni dziesięć strzałów, raz wpuści piłkę do sieci i największa wina spływa właśnie na tę osobę. Jest to spora odpowiedzialność, nie ma co ukrywać. Myślę jednak, że każda pozycja jest ważna i nie ma kogoś, kto miałby łatwiej.
W stu procentach ufasz defensywie czy jednak liczysz przede wszystkim na siebie?
- Zawsze podpowiem chłopakom w obronie, dam jakieś wskazówki. Mówię, im żeby byli skoncentrowani, nawet gdy mierzymy się z teoretycznie słabszym rywalem.
Należysz do bramkarzy, którzy dużo krzyczą czy nie?
- Wydaje mi się, że sporo krzyczę. Jeszcze w Lublinie trenerzy mówili na mnie "cichy", bo się mało się odzywam. Z kolei jak trafiłem do Legii, dowiedziałem się, że za dużo pokrzykuję. Normalnie nie wiedziałem, co już mam robić (śmiech). Każdy mówi teraz, że nie słychać mnie zbytnio na boisku, a ja uważam inaczej. Sądzę, iżpodrzędne porady są przydatne, ale nie chodzi o to, żeby cały czas "nawijać".
Są też bramkarze, którzy potrafią zbesztać obrońców.
- Każdy ma inny styl. Boruc również preferował takie metody i nie bał się "ochrzaniać" kolegów z drużyny. Uważam, że czasami jest to wręcz wskazane. Jeżeli zawodnik się rozluźnia przy korzystnym wyniku, jest to dla mnie niedopuszczalne. Nawet przy okazałym rezultacie nigdy nie można odpuszczać.
Masz swojego idola bramkarskiego? Mówisz sporo o Borucu, więc siłą rzeczy wskażesz jego.
- Zdecydowanie, od zawsze. Kiedyś lubiłem podpatrywać jeszcze Edwina van der Saara, ale wtedy też bronił już "Borubar". Do dzisiaj podziwiam Artura. Chciałbym być kiedyś taki jak on. Może nawet lepszy.
W meczu z Breidablik miałeś kilka sytuacji, w których broniłeś nogami.
- Tak, raz popisałem się skuteczną interwencją.
Boruc też potrafił świetnie grać nogami, szybko wychodził z bramki tworząc presję na napastniku.
- Jeszcze niedawno, bo rok temu trenerzy zwracali mi uwagę na moje zachowania w bramce. Prawie do każdej sytuacji wychodziłem tak jak Boruc - "pajacem". Zawsze chciałem mieć to wyćwiczone do perfekcji, ale ta metoda nie zawsze przynosi pożądane efekty. Przykładowo: w starciu z Breidablik obroniłem jedną piłkę. Nasz obrońca dostał podanie za plecy i wyszedłem sam na sam z napastnikiem i miałem szykować się do "pajaca". Rywal kopnął w górę i na pewno bym tego nie obronił. Zatrzymałem się, stanąłem i odbiłem ten strzał ręką. Mimo wszystko jest to bardzo skuteczna forma bronienia.
A od Edwina co podpatrzyłeś?
- Nic konkretnego. Bardzo podobała mi się jego gra, ale Artura w akcji widziałem zdecydowanie wcześniej i częściej. Wszystko co robi, dogłębnie analizuję.
Holender jest teraz w zarządzie Ajaksu, więc mecz na pewno obejrzy.
- Gdy sparingowo mierzyliśmy się z tym klubem w Amsterdamie, szukałem wzrokiem Edwina. Może gdzieś się schował (śmiech). W rewanżu z Islandczykami wydawało mi się, że jest na trybunach - energia przyszła sama. Ta wizualizacja była dla mnie niezwykle istotna, natchnęła mnie.
Wyglądasz na osobę spokojną. Zrobiłeś w życiu coś głupiego?
- (Chwila ciszy). Na pewno były takie sytuacje. Jedną zapamiętam na długo. Wiadomo - ze wszystkiego trzeba wyciągnąć wnioski. Już to zresztą zrobiłem. Z drugiej strony nie lubię takiego poważnego życia. Oczywiście, gram w piłkę. Trochę na wyższym poziomie niż w Lublinie. Trzeba o siebie dbać i tak dalej, normalna sprawa. Nigdy nie chciałem być jednak człowiekiem poważnym, nie śmiać się w towarzystwie, zachowywać powagę. Sądzę, że czasami można sobie pozwolić na jakieś wygłupy, ale z rozsądkiem.
Jesteś osobą, która co jakiś czas zapomina bądź gubi swoje rzeczy. Co zatem ostatnio ci ubyło?
- Niedawno zgubiłem klucze do mieszkania. Okazało się jednak, że zostawiłem je w kurtce, w ortalionie, który leżał w samochodzie kolegi po meczu. Wróciłem wówczas do domu i przyjechałem do stolicy bardzo późno. Pamiętam, że wszyscy domownicy spali. Zmierzam w kierunku drzwi, patrzę po kieszeniach i mówię do siebie: "Nie ma kluczy. Co mam teraz zrobić?". Historia miała jednak pozytywne zakończenie. Pojechałem do znajomego i przenocowałem u niego.
Klucze były najwartościowszą rzeczą, którą zgubiłeś?
- Raczej tak.
A dokumenty w rodzinnym mieście?
- Racja, to poważniejsza sprawa (śmiech). Muszę jednak to sprostować - ja ich nie zgubiłem tylko ktoś mi je po prostu zabrał.
Odzyskałeś?
- Tak. Kolega odzyskał mój portfel. Nie była to do końca moja wina. Trzymają się mnie jednak takie przypadki.
Po skończonym treningu twoje życie nadal obraca się wokół piłki?
- Jestem takim człowiekiem, który gdy skończy trening, wyjedzie na wakacje bądź święta, stara się odpocząć od futbolu. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Wiadomo - w Warszawie mam znacznie więcej treningów niż jeszcze kilka lat temu. Lubię czasami odciąć się od tego, spotkać się ze znajomymi, podziałać coś w kierunku muzycznym. Wtedy też nie oglądam filmików z Arturem Borucem (śmiech).
Jakie cechy powinien mieć profesjonalny bramkarz?
- Musi być pewny siebie i swoich umiejętności. To jest najważniejsze. Niektórzy muszą nabyć tę cechę. Pamiętam, że gdy zerwałem więzadła w stawie skokowym i pauzowałem przez trzy miesiące, trudno było wrócić do rytmu meczowego i dobrej formy. Poza tym, golkiper nie może się poddawać. Przykładowo: na początku spotkania puszczasz gola i później nie możesz o tym myśleć, ponieważ jest tylko gorzej. Zauważyłem to na własnej skórze.
Te cechy, o których wspomniałeś, masz w stu procentach?
- Myślę, że tak. Można jednak nad tym stale pracować. Zweryfikujmy - na dziewięćdziesiąt procent "to" mam.
Wstydliwość a odwaga to zupełnie dwa różne światy. W bramce jesteś odważny, a w życiu nie?
- Między słupkami czuję się pewnie, z kolei poza murawą też nabrałem większej śmiałości. W młodości pojawiały się kłopoty, dlatego nabywałem to z czasem. Oczywiście, nie jestem jakimś chojrakiem. Nie chcę być na świeczniku czy pokazywać jakieś gesty do kamery w trakcie meczu po skutecznej interwencji.
Kiedyś, po przejściu do Legii, jeździłem po stolicy sam i z nikim nie rozmawiałem. Wstydziłem się wielu rzeczy. Można określić mnie samotnikiem.
Do czego było ci się tutaj najtrudniej dostosować?
- Przychodziłem z małej miejscowości i na starcie nie czułem się przy Łazienkowskiej najlepiej. Miałem nawet wahania czy wykonałem dobry ruch i czy nie zrobiłem tego za wcześnie. Intensywność treningów mnie jednak nie zaskoczyła. Liczba treningów była na pewno większa niż w Lublinie. Ludzie także byli inni. Jestem typem osoby, która nie preferuje tłoku, a w stolicy gdzie się nie ruszę, mijam setki przechodniów. Między innymi dlatego mieszkam na Młocinach, gdzie mieszkańców jest nieco mniej, nie ma takiego ruchu jak w centrum miasta, co mi odpowiada. Chociaż jak wsiadam rano do metra, to często trudno się zmieścić (śmiech).
Zadam identyczne pytanie, jak ty Mateuszowi Praszelikowi w materiale na "Łączy nas piłka". Ile czasu spędzasz na siłowni, że masz taką dużą łapę?
- Teraz trochę mniej, jednakże wracam do tego, ponieważ miałem pewną przerwę z "siłką". Gdy przez dwa lata mieszkałem w bursie czy wcześniej w rodzinnym mieście, codziennie wykonywałem kilka serii brzuszków i pompek.
Czyli nie masz żadnych rozpisanych ćwiczeń do zrobienia w domu?
- Mam plan treningów, który wykonuję na Legii. W domu także mam co robić. Są to jednak ćwiczenia rozciągające, wzmacniające stabilność. Nic siłowego.
Jesteś w stanie nauczyć się każdego zachowania w treningach i potem wprowadzić je w mecz?
- Tak, nawet kiedyś trener do mnie powiedział, że szybko uczę się nowych rzeczy i przyswajam kolejne wskazówki. Pamiętam, że w Lublinie mój szkoleniowiec, Adam Piekutowski nauczył mnie bronienia. Pan Wierzchowski nauczył mnie, jak grać nogami, natomiast w Warszawie trener Arkadiusz Białostocki pokazał, jak ustawiać się w bramce. Całej reszty nauczył mnie Maciej Kowal. Wszystkie rady i podpowiedzi wiele mi dają, przez co mogę regularnie się rozwijać.
Jesteśmy uczeni tego, jak się przygotować do każdej sytuacji. Kiedy zawodnik znajduje sie przy piłce na naszej połowie i jest odwrócony w stronę bramki, trzeba być w gotowości. Z kolei gdy to my wyprowadzamy akcję bądź nie ma większego zagrożenia, wtedy można sobie pozwolić na odrobinę luzu. David de Gea się zresztą tym cechuje.
Nie masz tak, że niektóre sytuacje wykonujesz na "spontanie" przez brak czasu?
- Raczej nie. Czasami są sytuacje trudne do zinterpretowania, ale jest ich naprawdę jak na lekarstwo. Są akcje, których nie jesteśmy w stanie wypracować wcześniej. Przykładowo: obrońca się zawaha, popełni błąd i wówczas pojawia się chwilowy stres i niepewność. Próbuję wybierać najrozsądniejsze wyjścia z opresji.
Spotkanie z Ajaksem coraz bliżej. Rewanżowy mecz z Breidablik, mimo sporej liczby fanów na stadionie, nie był spektakularny. Jak zachęciłbyś waszych sympatyków do ponownego wsparcia waszej drużyny?
- Tamto spotkanie było wypadkiem przy pracy. Wielu chłopaków nigdy nie grało na głównej płycie, ja również. Bałem się, że dopadnie mnie stres ze względu na obecność Żylety i fanów z trybuny wschodniej. Co ciekawe, to wsparcie dało mi jeszcze większego "kopa". Jestem przekonany, że w meczu z Ajaksem wyjdziemy bardziej pewni siebie i damy znacznie więcej emocji kibicom. Rozmawiamy zresztą między sobą w szatni, że chcemy ich "zjeść". Zależy nam, żeby Ajax nie istniał na boisku. Chcemy pokazać całej Europie, że potrafimy grać w piłkę. Nie obchodzi nas to, z kim się mierzymy. Jesteśmy Legią, gramy u siebie i pragniemy awansu.
Może takie mecze pokazują, że jesteś stworzony do piłki zawodowej? Część chłopaków nie zagra na wyższym poziomie, a jeżeli dobrze radzisz sobie w spotkaniach o sporą stawkę, to chyba pozytywny sygnał.
- Może tak będzie. Trzeba jednak zaczekać do samego starcia z Holendrami. Na kadrze Polski także często czułem dyskomfort, który jednak mijał z pierwszym gwizdkiem. Rewanż z Breidablik był takim przetarciem. Warto jednak podkreślić, że przed tamtą potyczką nie było takiej mobilizacji, jaka jest teraz. Każdy nie może się doczekać wtorku. Wszyscy walczą o wyjściową "jedenastkę" i wierzę, że zaprezentujemy się godnie.
Poza Ajaksem, w przeszłości mierzyłeś się z tak uznanymi markami?
- Na pewno mogę zakwalifikować do tego mecze rangi międzynarodowej, gdzie możliwość zmierzenia się z innymi reprezentacjami jest czymś niezwykłym. Pamiętam, że blisko dwa lata temu graliśmy sparing z Red Bullem Lipsk.
Jesteś przygotowany na multum okazji strzeleckich Ajaksu, który wręcz nękał w dwumeczu Hammarby?
- Zgłaszam gotowość (śmiech). Kto wie - może to my będziemy dominować i częściej zagrażać rywalom? Chcemy wyjść i zrobić swoje. Dla mnie nie ma różnicy czy gram z Ajaksem, Realem Madryt czy z MOSP-em Białystok. Zawsze trzeba być skoncentrowanym, bo nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Holendrzy jednak mają spore doświadczenie, lecz jesteśmy w stanie sporo zdziałać w dwumeczu?
Niektórzy zawodnicy mierzyli się z Holendrami w przedsezonowym sparingu. Bezbramkowy remis, który był wtedy, wziąłbyś w ciemno?
- Powiem tak - jesteśmy w stanie wygrać z Ajaksem i zaprezentować się tak, żeby w rewanżu mieć nieco więcej spokoju. Nie wydaje mi się, że będziemy grali na remis. Seniorzy to seniorzy, ale tutaj wszyscy jesteśmy na podobnym poziomie. Stać nas na wiele.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.