
Mateusz Kamuda: Nie muszę być na świeczniku
18.06.2017 12:00
(akt. 13.12.2018 00:03)
Rozmawiamy w czwartek, kilkanaście godzin po meczu. Emocje po pierwszym spotkaniu półfinałowym (2:2) z Lechem już opadły?
- Już wsiadając do autokaru we Wronkach, zaczęliśmy analizować mecz na chłodno. Myśleliśmy również o tym, co może wydarzyć się w drugim spotkaniu, zastanawialiśmy się nad różnymi rozwiązaniami. Musimy podchodzić do tego spokojnie.
Mieliście niedosyt we Wronkach? W 87. minucie Legia wyszła na prowadzenie 2:1…
- Piłka nożna jest piękną grą i wzbudza wielkie emocje. Ten niedosyt pojawił się samoistnie. To normalne. Sztuką jest złapać dystans i myśleć spokojnie. Dzięki chłodnym obserwacjom, można więcej widzieć i inaczej reagować.
Czego zabrakło, by wygrać na terenie Lecha?
- Pojawiły się błędy indywidualne, ale nie jest to czas, żeby kogoś z tego rozliczać. Przed nami druga połowa półfinału i jestem głęboko przekonany, że ten, kto wyjdzie na boisko, będzie chciał osiągnąć sukces. Każdy z zawodników Legii zrobi wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony. Dodatkowo, takie spotkania pozwalają się rozwijać, zyskiwać doświadczenie
Miałem wrażenie, że w ostatnim kwadransie, liczyła się głównie mentalność.
- W takich spotkaniach często dużo zależy od psychologii czy mentalności. Wychodzi na jaw to, kto jest bardziej odpowiedzialny czy wyrachowany piłkarsko. Młodzi ludzie mają w sporcie więcej emocji, co widać było w pewnych sytuacjach pod koniec spotkania. Mogą pojawiać się przez to błędy, ale ważne, by wyciągać z nich wnioski. Jeśli ktoś będzie to robił, to następnym razem podejmie lepszą decyzję.
Patrząc na sytuację w końcówce spotkania, kiedy doszło do przepychanek, to piłkarze obu drużyn trochę się zagrzali. Objawiało się to w stykowych sytuacjach czy pojedynkach jeden na jednego. To jednak normalne. Skupiamy się jednak na naszej drużynie, która jest dla nas najistotniejsza. Zachowania lechitów zostawiamy sztabowi poznańskiej drużyny.
Niektórzy wspominali o prowokacjach ze strony lechitów. Bojowe nastawienie pomoże wam w przygotowaniu drużyny do niedzielnego rewanżu?
- Odprawa przed meczem w Ząbkach zrobiła nam się praktycznie sama. Można podziękować kolegom z Poznania. Aspekt mentalny u naszych zawodników został dodatkowo zabezpieczony. Nie musimy się bać o zaangażowanie piłkarzy, ale to kwestia oczywista. Jestem jednak przekonany, że nikt nie będzie pamiętał o tym, co lechici mówili w czwartek na boisku. Nasza drużyna będzie skupiana na założeniach i zadaniach, które pomogą w osiągnięciu sukcesu.
Mecze we Wronkach są dla pana inne?
- Czy ja wiem? Na pewno to inny kaliber meczów, ale staram się do nich podchodzić spokojnie. To przede wszystkim kolejny etap dla zawodników i możliwość sprawdzenia się na innym poziomie emocjonalnym. Najważniejsze, że w tych spotkaniach drużyna funkcjonuje dobrze. Wypada się z tego tylko cieszyć i temu przyklasnąć. Mogę powiedzieć, że dobrze czułem się we Wronkach biegnąć z radości do narożnika boiska po kolejnym karnym Grzegorza Aftyki. W tym przypadku, historia się powtórzyła.
Druga połowa w Ząbkach jest dwa was handicapem?
- Różnie można na to spojrzeć. Istotna jest między innymi o regeneracji po podróży, ale kluczowa i tak będzie po prostu dyspozycja dnia. Rok temu pierwsze mecze zarówno w półfinale jak i finale graliśmy u siebie. Dwa lata temu z kolei z Górnikiem Zabrze w półfinale zmierzyliśmy się najpierw na wyjeździe. Na Śląsku było 1:1, ale wynik przy Łazienkowskiej sprawił, że z optymizmem podchodziliśmy do konfrontacji decydujących o mistrzostwie. Nie można generalizować.
Myślicie o kalkulacji przed niedzielą? Remisy 0:0 czy 1:1 dają wam awans…
- Mówimy tu o osiąganie konkretnego wyniku, ale nie wyobrażam sobie, by wychodząc na mecz, nasi zawodnicy nie mieli w głowach zwycięstwa. Jesteśmy Legią Warszawa, która zawsze ma walczyć o wygraną. Przeciwnicy grają przeciwko nam na maksymalnych obrotach, jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nasi zawodnicy wychodzą na boisko, by pokonać każdego rywala. Nie jest ważne czy mówimy o Lechu, Progresie, SMS-ie czy innych zespołach, z którymi mamy przyjemność się konfrontować.
Co będzie najważniejsze w niedzielę?
- (Chwila ciszy). Najważniejsze będzie zagranie dobrego meczu. Jeśli zrealizujemy swoje założenia, a każdy będzie odpowiedzialny za swój kawałek ogródka, to będę spokojny o rezultat.
Spodziewacie się, że Lech ześle kilku piłkarzy z rezerw, które już o nic nie walczą?
- Może tak być, ale nie zastanawiamy się nad tym, to drugorzędne sprawy Mamy bardzo dobrych zawodników, którzy utożsamiają się z Legią i dadzą z siebie wszystko. Chcemy zagrać, jak najlepiej przystało. Jest trochę, jak w boksie. Każda z drużyn dostała po dwa ciosy. Inaczej wyjdzie się na drugą rundę.
Któryś z bokserów już się chwieje?
- Myślę, że stoją twardo na nogach.
Legia jest przed szansą trzeciej wygranej z rzędu w mistrzostwach Polski juniorów starszych. Myśli pan, że to szansa na przejście do historii?
- Nie skupiam się na tym. Najbardziej zależy mi na tym, żebyśmy zagrali dobry mecz. Zależy mi na dobrym pierwszym skoku, posługując się terminologią ze skoków narciarskich. Każdy kolejny będzie weryfikacją tej premierowej próby. Identycznie wygląda to w fazie finałowej. Liczą się dla nas następne spotkania, a jeśli wszystkie będą udane, to będziemy w miejscu, w którym chcemy być jako Legia Warszawa.
Czuje pan, że w sztabie szkoleniowym idealnie uzupełnia się z Piotrem Kobiereckim?
- Mądrością każdego trenera jest to, by spektrum oddziaływania na zawodników było jak największe. Gdybyśmy byli do siebie bardzo podobni, to i podobne byłyby bodźce działające na piłkarzy. Dzięki temu, że się różnimy, w odmienny sposób możemy trafiać do zawodników.
Można was trochę porównać z duetem z pierwszego zespołu. Pana widać w roli trenera Aleksandara Vukovicia. To pan głośniej krzyczy i żywiej reaguje.
- Staram się właśnie wyciszać w trakcie meczów (śmiech). Przyjęło się, że udzielam głośnych uwag, ale to ze względu, że mam donośny głos. Często kieruje je do naszych zawodników, by ich motywować. Można ich w ten sposób, pobudzić czy pochwalić za dobre działania na placu gry. Podobnie było w trakcie spotkania we Wronkach. Nie szukałbym jednak porównań z innymi. Każdy jest sobą.
Jak dzielicie się w sztabie działaniami?
- Piotrek jest pierwszym trenerem i firmuje cały projekt swoim nazwiskiem. Staram mu się w tym pomóc. Jestem odpowiedzialny za stałe fragmenty gry czy indywidualny trening z zawodnikami. Wspieram Piotrka także w trakcie treningów i w jakimś sensie tworzę program dla graczy, by ich rozwój następował na wielu płaszczyznach.
Pana wymienia się jako jednego z pierwszych trenerów, którzy wprowadzali trening indywidualny w Legii.
- Na pewno nie jestem odkrywcą, ani cudotwórcę w tym temacie. Trenerzy od zawsze starali się trafiać do jednostek, by poprzez to budować kolektyw. Dobrze się czuję w rozmowach indywidualnych z piłkarzami, można wtedy nawiązać nic porozumienia. To niezbędne. Bez tego nie da się inspirować do rozwoju czy pobudzać do jeszcze większej pracy. Na zawodników można oddziaływać różnie. Jedni trenerzy lepiej oddziałują na grupę, a inni na jednostki. W treningu indywidualnym, jest jeszcze wiele pola do popisu. Futbol się rozwija, zadania są coraz bardziej szczegółowe, a wymagania coraz większe. Trening piłkarski będzie moim zdaniem szedł w kierunku profilowości i zindywidualizowania. Z wybitnych postaci tworzone są drużyny.
Przeciętna osoba stwierdzi, że trening indywidualny to oddawanie stu strzałów na bramkę, kiedy trener patrzy czy zawodnik dobrze to robi.
- Sztuką jest właśnie dostrzec szczegóły – ustawienie nogi postawnej, rąk, kąt pochylenia tułowia itp. W dużej mierze, proste formy są zdecydowanie lepsze. Futbol jest złożony, a technika piłkarska określana jest jako otwarta, trzeba reagować na wiele czynników. Boisko może być nierówne, inaczej przystrzyżone, zroszone lub nie… Kozioł piłki za każdym razem będzie inny, tak samo, jak inaczej będzie prezentował się rywal wytrącający z równowagi. Oddziaływanie na zawodnika szerokie, a on przecież musi np. oddać precyzyjny strzał w górny róg bramki . Jestem bliższy ideałowi prostej formy, kształtowania powtarzalności. Zawodnik ma wiedzieć, że w danej strefie boiska ma wykonać np. dośrodkowanie i ma mieć pewność, że zrobi to dobrze, że nie zawiedzie automatyzm ruchowy.
Jak wyglądała pana droga do takiego zainteresowania treningiem indywidualnym?
- Pracując z dużą grupą zawodników, nie wszystko da się zrobić. W Legii jest większy komfort, zawodnicy mają opiekę całych sztabów. Zaczynałem pracę jako trener jednak w Polonezie Warszawa, gdzie miałem w drużynie około 25 zawodników. Byłem z nimi sam. Obszar, na którym mogłem wpływać na pojedynczą jednostkę, był ograniczony. Doceniałem możliwość spotkania mniejszymi grupami zawodników, kiedy można było porozmawiać o szczegółach czy gdy mogliśmy popracować nad konkretnymi elementami techniki użytkowej. Tak rodziło się zainteresowanie treningiem indywidualnym. Przychodząc do Legii, inspirował mnie też do tego również ówczesny koordynator, Andy Sasimowicz. Przyznawał, że w tym elemencie widzi we mnie potencjał.
Grał pan kiedyś w piłkę czy od razu pojawiła się chęć trenowania innych?
- Grałem w piłkę jak każdy chłopak na podwórku w latach dziewięćdziesiątych. Nie doszedłem do zawodowegopoziomu, ale w obrębie podstawowych elementów technicznych, piłka raczej mi nie przeszkadzała. Skończyło się jednak tak, że w piłkę zawodowo nie grałem, a studiowałem na Politechnice i Akademii Wychowania Fizycznego (śmiech).
Lubi pan być w cieniu?
- Rolą współpracownika jest to, że jeśli na coś się godzimy, to trzeba wykonywać swoją pracę najlepiej, jak się potrafi. Współpracuję drugi rok Piotrkiem Kobiereckim i myślę, że wiele od siebie nauczyliśmy. Należy mu się wsparcie. Projekt „Legia w CLJ” jest na jego barkach. On ponosi większą odpowiedzialność, drugi trener w razie niepowodzenia dostanie co najwyżej rykoszetem. Z drugiej strony, kiedy pojawia się sukces, asystent jest w cieniu. Nie zastanawiam się jednak nad tym. Najważniejsza jest teraz praca i zadanie, które przed nami.
Masz ambicje, by w przyszłości spróbować samodzielnej pracy?
- Asystowanie Piotrkowi jest moją premierową pracą w roli drugiego szkoleniowca. Wcześniej zawsze byłem trenerem prowadzącym. To nie jest kwestia ambicji, widzę dla siebie miejsce w piłce. Uważam, że każdy z nas jako trener, ma swoje cele, atuty i wady. Nie skupiam się jednak na zaspokojeniu swojego „ego”. Nie muszę być teraz na świeczniku, by czuć ambicjonalne spełnienie.
A łatwo jest panować nad „ego” piłkarzy? Każdy z nich ma inny charakter.
- Mówiliśmy o uzupełnianiu się z Piotrem. Dzięki temu, że jesteśmy inni, łatwiej nam trafiać do różnych grup zawodników. To nasz niewątpliwy atut.
Rewanżowe spotkanie Legii z Lechem w CLJ odbędzie się w niedzielę 18 czerwca o godzinie 16:00 na stadionie w Ząbkach. Zapraszamy do wspierania młodych legionistów. Wstęp jest darmowy. #OstrzymyZąbkiNaFinał.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.