
Marijan Antolović: Byłem fair wobec Legii
25.12.2013 09:00
(akt. 09.12.2018 00:41)
Przez trzy lata byłeś formalnie zawodnikiem Legii, a w ostatnim czasie rozwiązałeś umowę ze stołecznym czasie. Czujesz się w tej chwili wolnym człowiekiem?
- Po rozwiązaniu kontraktu czuję się zdecydowanie lepiej. Wreszcie będę mógł odpocząć i w spokoju poszukać nowego klubu. Żeby nie było - nie uważałem się za niewolnika Legii. Oczywiście, nie wyszło mi w Polsce tak, jak sobie wyobrażałem przed przyjazdem, ale taka jest piłka nożna. Widocznie tak musiało się stać.
Parafrazując twoje słynne już słowa, można powiedzieć, że Legia straciła na tobie miliony.
- Dobrze, że o tym mówisz, bo chciałbym się odnieść do tamtej oryginalnej wypowiedzi, która już obrosła legendą. Te słowa zostały wyrwane z kontekstu, bo rozmowa toczyła się o bramkarzach, którzy odeszli już z Legii za dobre pieniądze, jak Boruc czy Fabiański. Nie twierdziłem, że dokładnie tak będzie, a powiedziałem, że mam nadzieję, że tak się stanie. To chyba nie było nic złego, ale tytuł był już trochę bardziej krzykliwy niż to co powiedziałem. Wyszło trochę głupio, a wyprostować się tego nie dało przez trzy lata. No cóż, stołeczny klub na mnie nie zarobił. Wszyscy po trochu przy tym zawinili, także ja.
Możesz coś powiedzieć o warunkach rozstania z Legią? Do końca kontraktu zostawało ci pół roku…
- Nie będę się wypowiadał na ten temat, bo umowa rozwiązania umowy zawiera w sobie klauzulę zakazu rozmawiania na temat warunków rozstania.
A kto zapoczątkował rozwiązanie umowy? Ktoś do ciebie przyszedł czy to ty skierowałeś swe kroki do zarządu Legii?
- W tym temacie pojawiało się w mediach sporo nieprawdy. Tak naprawdę o rozwiązaniu kontraktu rozmawiałem z Legią już w czerwcu, kiedy wróciłem z wypożyczenia do Żeljeżnicara Sarajewo. Szczerze mówiąc, liczyłem nawet trochę na kolejną szansę w Warszawie, ale szybko się okazało, że nic z tego nie będzie. W tamtym momencie nie miałem żadnej oferty z innej drużyny i zaproponowałem szefostwu żebyśmy rozstali się za porozumieniem stron – oczekiwałem tylko wypłacenia sześciu pensji, czyli połowy tego co dostałbym wypełniając umowę do końca.
- Szczerze mówiąc to zgodziłbym się na rozwiązanie umowy nawet gdyby zaproponowano mi pięć pensji. To chyba uczciwy układ, ale kontroferta Legii nie była nawet bliska moim oczekiwaniom. Nie będę już nawet rozwijał tematu zaległości, które pojawiały się w trakcie mojego pobytu na wypożyczeniu w Żeljeżnicarze, do którego warszawski klub się dopłacał. Ostatecznie jesień spędziłem w Polsce i dopiero teraz dogadaliśmy się w kwestii rozstania. Przy Łazienkowskiej nikomu nie zależało na moim pozostaniu, a ja mogę sobie teraz spokojnie poszukać nowego pracodawcy.
Zarzucano ci, że nie chcesz odejść z Legii, że masz kontrakt życia i będziesz chciał go wypełnić.
- Ludzie nie zdają sobie sprawy, że piłkarz w klubie najzwyczajniej w świecie pracuje. Miałem kontrakt, który ktoś ze mną podpisał. Nie było tak, że prosiłem się o transfer do Polski – to Legia była zdeterminowana, żeby mnie pozyskać. 1,5 roku temu chciałem odejść z Warszawy, mogłem bez większych kłopotów zmienić klub, bo miałem propozycje, ale od szefostwa Legii usłyszałem, że wydano na mnie solidne pieniądze i muszę tu zostać. Kiedy sytuacja robi się odwrotna, kiedy ktoś chce się mnie pozbyć, to wtedy już często tak łatwo nie jest.
- Skoro latem miałem umowę, ale nie miałem perspektywy znalezienia nowego klubu, to co? Miałem po prostu odpuścić pieniądze i sobie wyjechać? No nie, to tak nie działa. Czułem się fair, bo w lipcu proponowałem po prostu podział pół na pół – wszyscy tracili, ale mimo wszystko to był chyba niezły układ. Blisko mojego odejścia było w sierpniu, miałem nawet zabukowany bilet i byłem zdecydowany na testy w innym klubie, ale niestety sprawa w ostatniej chwili upadła. Sam nie wiem dlaczego.
Była jakaś różnica między władzami Legii? Wcześniej był Piotr Zygo i Paweł Kosmala, a przez ostatni rok sternikiem stołecznego klubu był Bogusław Leśnodorski.
- Z żadnym z panów nie miałem żadnego kontaktu. Kiedy podpisywałem umowę to obecni byli przy tym Leszek Miklas oraz Marek Jóźwiak.
- Sam stąd nie odejdzie. Słyszałem, że wcześniej grał w siatkówkę plażową. Wychodziło mu to nawet lepiej, niż gra w piłkę – tak mówił o tobie prezes Bogusław Leśnodorski w rozmowie z Gazetą Wyborczą na chwilę przed rozwiązaniem kontraktu. Jak odbierałeś takie słowa?
- Nie wiem co kierowało prezesem kiedy to mówił. Nigdy nie rozmawiałem z tym człowiekiem, nie wiem też skąd dowiedział się, że grałem kiedyś w siatkówkę. Swoją drogą to prawda, ale co to ma do rzeczy? Jeśli Leśnodorski uważa, że się zna to ok, niech tak sobie mówi, ale mnie jego opinia nie interesuje. Ten gość działa w piłce od roku i niech lepiej pozna to środowisko od wewnątrz. Dla mnie ważniejsze jest zdanie ekspertów, takich jak trener Krzysztof Dowhań.
Po kontuzji Dusana Kuciaka w zaskakujący sposób wróciłeś do pierwszego zespołu Legii. Wprawdzie skończyło się na samych treningach, ale było to niespodziewane.
- Sam nie wiem dlaczego taki ruch został wykonany. Czułem, że nic z tego nie będzie, bo tak czy siak nie mieściłem się w polityce klubu. Byłem przeznaczony do odejścia i wiedziałem, że nawet jakbym fantastycznie bronił na zajęciach, to i tak nie pojawiłbym się na murawie. Jestem jednak wdzięczny trenerom, że mogłem ćwiczyć z pierwszym zespołem. Zdecydowanie lepiej jest trenować z „jedynką”, niż z rezerwami na sztucznej trawie. Dzięki temu jestem w lepszej formie fizycznej i za to dziękuję szkoleniowcom.
Jak się trenuje z myślą o tym, że i tak się nigdzie nie zagra, a jeśli już, to przy bardzo dobrych wiatrach uda się wybiec na trzecioligowe boiska?
- Przed tym sezonem byłem przygotowany na taki los. Na treningach w rezerwach dawałem z siebie wszystko. Wiedząc, że możesz wywalczyć sobie miejsce na boiskum, zapał do ćwiczeń zawsze jest większy. Ja akurat nie byłem bliski niczego, nie mogłem niczego zmienić, ale udało się, przeżyłem.
- Dobrze współpracowało mi się z trenerami Banasikiem i Muszyńskim. Naprawdę starałem się na treningach oraz na zgrupowaniu - to było w moim interesie. W razie jakiejś oferty byłem gotowy fizycznie. Miło ćwiczyło się razem z tymi młodymi chłopakami.
Kibice widzieli spisek w tym, że Marek Jóźwiak po odejściu z Legii został twoim menedżerem.
- Marek nie miał związku z moim transferem do Legii, bo przyszedłem tutaj przez innych menedżerów. Jóźwiak nie robił w tym wypadku żadnych szwindli, bo chciał mnie trener Dowhań, który oglądał mnie nawet na żywo w Chorwacji. Mało poważne jest mówienie o tym, że ten zakup był jakimś oszustwem. Po prostu mi się tu nie udało. Równie dobrze za pół roku można będzie powiedzieć, że nowi gracze, którzy nie poradzili sobie w stolicy, również trafili tutaj przez jakieś nie do końca jasne interesy.
- Jóźwiak został moim agentem w maju tego roku – zadzwonił do mnie i zapytał czy chciałbym z nim współpracować. Pomyślałem sobie, że Marek zna moją sytuację przy Łazienkowskiej, ma trochę kontaktów i może pomóc mi znaleźć nowy klub. Do niego ludzie również mieli pretensje, że trafiłem do Warszawy, a jego plusem w tej sytuacji byłoby ewentualne wytransferowanie mnie z Legii. W chwili obecnej już ze sobą nie współpracujemy, obaj nie mieliśmy większych korzyści z tej współpracy.
Masz żal do kogoś w Legii?
- Absolutnie nie. Nie mam żalu do Macieja Skorży, ale jego decyzja o odsunięciu mnie od składu po kilku meczach była bardzo dziwna. Ściągnięto mnie tu za duże pieniądze, od razu zrobiono ze mnie pierwszego bramkarza i równie szybko zrzucono mnie na pozycję numer trzy. Oczywiście szkoleniowiec miał takie prawo. Na początku pobytu przy Łazienkowskiej popełniałem wiele błędów. Myślę, że wtedy byłoby lepiej gdybym tak od razu nie stanął między słupkami. Uważałem, że to bycie tym z numerem jeden jest w moim zasięgu. Teraz też myślę, że poradziłbym sobie w ekstraklasie, ale po takiej reklamie jaką mi zrobiono, trudno byłoby teraz dostać szansę w innym polskim klubie.
Wytłumacz jak to jest, że teoretycznie najlepszy bramkarz ligi chorwackiej i bośniackiej w Polsce nie dał rady niczego osiągnąć?
- Staram to sobie również wytłumaczyć. Na początku wysoko sobie zawiesiłem sobie poprzeczkę. Jakbym inaczej to rozegrał, to byłoby lepiej. Przy transferze zrobiono wielki szum, presja jaka spoczywała na mnie i na drużynie była ogromna, tym bardziej, że był to pierwszy sezon na nowym stadionie. Dodatkowo w ostatnich latach Legia miała świetnych bramkarzy i wchodziłem między słupki z nieciekawej pozycji. Wydaję mi się, że około pół miliona wydane na golkipera, to niezłe pieniądze i musiałem rozpocząć sezon jako zawodnik wyjściowego składu. Mówię, na razie nie wiem jak to wszystko wyjaśnić. Może czas to rozwiąże.
Ty, tak jak i cała drużyna, nie rozpoczynaliście sezonu dobrze, bo już we Francji zdarzały ci się błędy, a potem przyszedł jeszcze sparing z Arsenalem...
- Z Arsenalem zagrałem najgorszy mecz w barwach Legii. We Francji także zaliczyłem kilka wpadek, ale dokładałem do tego dobre interwencje. Trudno oceniać samego siebie. Na pewno mogłem się lepiej zachować w kilku sytuacjach, ale te trzy lata to dla mnie wielkie życiowe oraz piłkarskie doświadczenie i liczę, że wyciągnę z tego wnioski i korzyści. Wracając do bronienia - wiadomo, że po wpadkach ludzie będą się potem doszukiwać błędów u ciebie nawet, jeśli zachowasz się tak jak powinieneś. Byłem świadom, że tak może się stać i tak było.
Po treningach ze Skabą i Machnowskim czułeś się od nich gorszy albo lepszy?
- Tuż po przyjściu do Legii potrzebowałem czasu na przyzwyczajenie się do zajęć trenera Dowhania. Nie było od początku tak, jak sobie wyobrażałem. Sumując jednak wszystko - nie czułem się słabszy od Wojciecha Skaby i Kostii Machnowskiego. Na treningach wyglądałem nieźle, a w meczach było różnie – zdarzyło się kilka wpadek, ale moim zdaniem prezentowałem też dobre interwencje.
Krzysztof Dowhań to również dla ciebie świetny fachowiec?
- Oczywiście, że tak. Wydaję mi się, że jeśli spojrzeć na całą moją przygodę z Legią to największą rzeczą jaką zyskałem były właśnie treningi z Krzysztofem Dowhaniem. To świetny szkoleniowiec i bardzo dobry człowiek - jedna z fajniejszych osób, które poznałem w Polsce.
W trakcie przygody z Legią byłeś dwa razy wypożyczony do Bośni. Najpierw grałeś w Boracu Banja Luka, a następnie w Żeljeżnicarze Sarajewo. To był dla ciebie dobry okres, bo regularnie grałeś i to nieźle.
- Nie grałem tam źle, ale mojej sytuacji w Legii to zupełnie nie poprawiało. Moimi występami w Bośni nikt w klubie się nie interesował. Na ogół jeśli się kogoś wypożycza, to następnie takiego gracza się monitoruje, a w tym wypadku nie zwracano uwagi nto to, co ja tam robię. Raczej odsuwano dalej problem, który ze mną powstał. Nikt z Łazienkowskiej nie dzwonił, ani w żaden sposób się nie odzywał. Chodziło o to żeby wypożyczyć, nie myślano co będzie dalej i czy jest jakiś sportowy cel takiego krótkoterminowego transferu.
Różnica między ligą polską, a bośniacką była duża?
- Nie oszukujmy się – liga bośniacka była słabsza od polskiej. Warunki finansowe i organizacyjne nie są tam najlepsze, ale z tego kraju wywodzi się sporo talentów. Mimo, że nie ma tam ładnych stadionów i zbyt mocnych rozgrywek, to właśnie Bośnia, a nie Polska jedzie na mistrzostwa świata. Żeljeżnicar w tamtych realiach jest wielkim klubem i można znaleźć analogię do Legii, która ma jednak więcej kibiców. Na pewno takie wypożyczenie mi się przydało.
Kiedy grałeś w Boracu, kibice zaczęli w was rzucać kamieniami.
- Była taka sytuacja. Mówi się, że w Polsce są problemy z kibicami, ale w porównaniu z fanami w Bośni to tutaj są jedynie żarty (śmiech).
Występując w Żeljeznicarze przewijał się w mediach temat Dinama Zagrzeb, największego klubu w Chorwacji. Jak z tym było tak naprawdę?
- Faktycznie jakieś sygnały się pojawiały. Ktoś z Dinama dzwonił w mojej sprawie do Żeljeżnicara, ale ostatecznie zdecydowano się pozyskać innego bramkarza. Trener chorwackiej ekipy chciał doświadczonego zawodnika i wybór padł na Pablo Migliore, który trafił na stadion Maksimir z San Lorenzo. Po miesiącu okazało się, że Argentyńczyk nie zaaklimatyzował się i od razu wrócił do swojego kraju, znalazł zatrudnienie w Argentinos Juniors. Zamiast niego, na szybko wypożyczono z Genku Grzegorza Sandomierskiego.
Zastanawiasz się czasem, co by było gdybyś nie trafił do Legii? Inne oferty chyba też miałeś, choćby z francuskiego Rennes.
- Kilka klubów się mną interesowało, ale Legię wybrałem przede wszystkim dlatego, że była konkretna i zdecydowana. Nie wiadomo co by się stało, gdybym tu nie trafił. Może zostałbym jeszcze w Cibalii? Gdybym w 2010 roku znał przyszłość, to na pewno nie rozmawialibyśmy w tym miejscu. Straciłem trzy lata i obecnie startuję od zera. Będę musiał zacząć z pułapu, z którego zaczynałem i od nowa piąć się wyżej, aż na szczyt.
- W 2010 roku pojawiał się choćby temat Rennes, któremu polecił mnie obecny trener bramkarzy Chelsea - on wtedy we francuskim klubie wychował Petra Cecha. Założenie było takie, że podąże podobną drogą do czeskiego golkipera.
Kiedy Marko Suler odchodził z Legii stwierdził, że przy Łazienkowskiej nie ma drużyny i nikt nawet się za nim nie wstawił. Nie było kogoś kto wziąłby go w obronę. Z tobą było identycznie?
- Moja sprawa była trochę inna. Nie oczekiwałem też od nikogo, że się za mną wstawi. To taka praca, w której każdy dba o siebie. Wcześniej wyrzucono Iwańskiego, Wawrzyniaka czy też Kneżevicia. Ja się z decyzją trenera pogodziłem, choć do dzisiaj nie wiem jaki był tak naprawdę powód, czy chodziło tylko o dyspozycję sportową... Wtedy działy się różne rzeczy, książkę mógłbym o tym napisać, ale w tej chwili nie ma po co wracać do tamtych sytuacji.
- W tym sezonie spędziłem z pierwszą drużyną trzy miesiące. Szanse na to żebym zagrał wynosiły minus jeden procent. Inaczej wspólnotę w drużynie odczuwa ktoś, kto jest blisko składu, a inaczej ktoś w takiej sytuacji jak ja. Chłopaków stać na więcej niż trzy punkty w fazie grupowej Ligi Europy. Myślę, że legioniści sobie poradzą, bo mają potencjał. Nie widzę żadnej drużyny, która może chociażby postraszyć stołeczny zespół.
Mam wrażenie, że poza treningami z trenerem Dowhaniem, innym wielkim plusem pobytu w Legii było to, że poznałeś swoją partnerkę Natalię, która wtedy pracowała przy Łazienkowskiej.
- Dokładnie tak. Zdecydowanie to był wielki plus. Nikt nie powie, że z Legii wziąłem tylko pieniądze (śmiech). Natalia jest dla mnie wielkim oparciem i bardzo mnie wspierała w trudnych chwilach, za co jestem jej bardzo wdzięczny. To świetna i kochana dziewczyna.
Jak w ogóle będziesz wspominał Polskę?
- To bardzo fajny kraj. Legia i piłka to nie całe życie. Przeżyłem tu wiele fajnych chwil, a to że zbyt wysoko zawiesiłem sobie poprzeczkę? Zostaje piłkarski żal, ale poznałem tu wielu znajomych i z tego się cieszę. Gdyby piłkarz z Chorwacji zapytał mnie o zdanie na temat warszawskiego klubu, to na pewno bym go polecił. To, że mi się nie udało, nie znaczy, że komuś innemu się nie powiedzie. Łazienkowska to jest miejsce, w którym można się pokazać i spokojnie pracować.
- Warszawa to niezłe miasto do życia. Zwiedziłem stolicę, byłem w miejscach, które dało się odwiedzić. O Polsce wiem więcej, niż wszyscy myślą. Niskie temperatury też były znośne. Pamiętam tylko jedną zimę, w której śnieg był do kolan i trudno się ćwiczyło, ale w tym roku biały puch spadł zaledwie raz i do tej pory było całkiem przyjemnie – przynajmniej nie ma kłopotów z wylotem...
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.