News: Komentarz: Szambo

List od czytelnika: Pogromcy mitów

Redakcja

Źródło: List od Czytelnika

19.12.2014 11:28

(akt. 21.12.2018 15:11)

Runda jesienna zakończyła się z przytupem, niestety, dla kibiców stołecznej Legii niezbyt przyjemnym. Niemniej jednak, ostatni w tym roku kalendarzowym mecz nie powinien przesłaniać nam obrazu, jaki powstał w trakcie mającego już półrocza. Dlatego też zapominając na chwilę o wydarzeniach w Łęcznej, pochylmy nad tym, co zakończony właśnie okres nam przyniósł. Pomyślmy, co i dlaczego udało nam się do tej pory osiągnąć - pisze w swoim tekście jeden z naszych stałych czytelników.

A faktem jest, że mamy nad czym się pochylić. W tej rundzie stołeczna ekipa przypomniała nam nam stare (ponoć dobre) czasy, kiedy pewne rzeczy były wręcz oczywiste, a awans polskiego zespołu do europejskich pucharów nie był marzeniem ściętej głowy. Co ważne zespół prowadzony przez sztab Henninga Berga nie tylko dominując w lidze, ale przede wszystkim rozgrywając doskonałą „partię” w Europie udowodnił, że kilka zapomnianych futbolowych prawd wciąż ma swoje zastosowanie. Okazało się, że pewne dogmaty, które zakurzył czas i nowoczesne, komercyjne spojrzenie na piłkę nożną, wciąż obowiązują w tym nowym, modernistycznym futbolu. Nowa era wyparła zupełnie stare myślenie zastępując go prostymi, jak się wydaje, szalenie prostymi metodami, mającymi przynieść upragniony sukces. Jednak warszawska Legia prowadzona przez norweski sztab szkoleniowy obaliła kilka z tych nowopowstałych mitów i legend, powtarzanych przez domorosłych ekspertów, mających w prostej linii wieść naszą piłkę do sukcesów.


Gdy trener nie wygrywa, należy go zwolnić – mit.


Zapomnijmy wreszcie o tym. Trener nie przychodzi do klubu, aby wygrywać. Wygrane prowadzonego przez szkoleniowca zespołu powinny być efektem włożonej przez niego pracy a nie celem samym w sobie. Trener przychodzi do drużyny, aby wdrożyć swój plan, przekazać swoją filozofię, ale by móc to zrealizować potrzebuje czasu i wsparcia. Tylko wtedy można oczekiwać, że prowadzony przez niego zespół rozwinie się w kierunku, jaki założył prowadzący drużynę fachowiec. Natomiast wygrane powinny być wypadkową włożonej pracy i rozwoju prowadzonej przez niego ekipy.


Niestety w naszym kraju od czasów gdy trener rozliczny był jedynie z ilości telefonów, jakie posiadał w notatniku, wiedza szkoleniowa nikomu w zasadzie nie była potrzebna. Od nowego opiekuna drużyny oczekuje się cudu, a efekt w postaci szybko rosnącego konta punktowego jest jedynym kryterium oceny. Nic bardziej błędnego. Owszem, można „na krótko” poprawić pewne elementy w każdym zespole, co faktycznie może zaowocować doraźną poprawą wyników, ale w dłuższej perspektywie każda w ten sposób „przestrajana” ekipa wróci do punktu pierwotnego. Czyli… potrzeby zatrudnienia kolejnego z "synów" Anatolija Kaszpirowskiego. I tok to u nas działa. Idealnym, wręcz modelowym przykładem było zwolnienie jednego z najlepszych fachowców w naszej ekstraklasie, Jana Kociana. Szybkie roszady w wykonaniu Waldemara Fornalika coś tam „eRkowcom” przyniosły, ale czy można mówić o poprawie gry zespołu, jako całości? Ja szczerze wątpię. Czy na wiosnę wypoczęta już drużyna Ruchu Chorzów zacznie przypominać tę Kocianową? Wątpię po raz kolejny. Karuzela się jednak kręci, tylko piłkarze „Niebieskich” zamiast się rozwijać, wciąż stoją w miejscu.


Przypis: Cieszy fakt, że wbrew temu, co próbowali narzucić nam niektórzy komentatorzy, zarządzający Legią nie rozstali się z norweskim sztabem po wpadkach, jakich byliśmy świadkami na początku tego sezonu. Pozwolili w ten sposób rozwinąć się myśli szkoleniowej Henninga Berga i spółki.


Aby się rozwijać potrzebujemy transferów – mit.


W zasadzie jest to kontynuacja poprzedniego mitu. Od jakiegoś czasu, być może zbiegającego się z pojawieniem się na rynku profesji – menadżer piłkarski. Panuje przeświadczenie, że progres zespołu można zanotować jedynie poprzez zakup nowych, coraz lepszych zawodników. Nowy gatunek szkoleniowca zamiast mieć kajet pełen numerów chętnych do "pomocy" osób "postronnych", posiada notatniki pełne namiarów na "znajomych" menadzerów, mogących "za półdarmo" wzmocnić aspiracje danego klubu. W efekcie każda przerwa pomiędzy sezonami to okres nie tyle wzmożonej pracy treningowej, co czas poszukiwań. Niemal wszyscy, od kibiców począwszy, na dziennikarzach kończąc, wypatrują kolejnych twarzy mających zapewnić oczekiwaną jakość zespołu. Nastały czasy, w których pre-sezon już nie określają udane i ciekawe sparingi, a ilość nowych numerów na szafkach w szatni zespołu.


Jednocześnie zanika sztuka treningu, jakby pojęcie szkolenia schodziło do głębokiego podziemia lub było zarezerwowane tylko dla ćwiczących w klubowych szkółkach juniorów. A przecież obecny gwiazdor Bayernu Monachium Robert Lewandowski nie grała na podobnym do obecnego poziomie w barwach Lecha Poznań. Szkoła, jaką przeszedł w pierwszym roku "gry" w barwach Borussii Dortmund przydaje się mu do dziś. Przy czym warto sobie przypominać jakież to przydomki odziedziczył "Lewy" po swoim debiutanckim sezonie w zespole trenera Kloppa. Na szczęście szkoleniowiec Dortmundu nic sobie z tego nie robił. Doskonale wiedział, co chce i co ważne, co może z Robertem osiągnąć.


Na szczęście Henning Berga zdaje się wyznawać filozofię starej szkoły, jakże podobną do tej, jaką w Dortmundzie preferuje wspomniany Jurgen Klopp. Indywidualizacja treningów, analiza, programy wyrównawcze, to wszystko jest podporządkowane wzrostowi umiejętności u posiadanych w zespole piłkarzy. Postęp jaki zanotowali Radović, Vrdoljak, Żyro, Kucharczyk, Broź, czy Jodłowiec jest wręcz niesamowity, a przecież nie tylko oni rozwinęli swoje piłkarskie kwalifikacje. W zasadzie progres można dostrzec u prawie każdego członka ekipy Norwega. W dodatku na początku tego sezonu spółka Paco & Sokołowski zabrali się za szlifowanie naszych młodych talentów, rozszerzając jakby zakres szkolenia legijnych kadr. W tej chwili nie trzeba nikogo przekonywać, że za takich zawodników, jakimi są obecnie wymienieni przeze mnie piłkarze, mielibyśmy zapłacić ogromne pieniądze. A wystarczyło poświęcić im nieco uwagi, uczulić na błędy, jednocześnie kładąc nacisk na zalety. Praca wykonana przez sztab szkoleniowy okazała się lepsza niż fura kasy, jaką musielibyśmy zainwestować (nie mówiąc już o tym, skąd taką kasę byśmy wzięli). Dziś bez większego ryzyka można powiedzieć, że bez wielkich zakupów staliśmy się zespołem o wiele lepszym niż dajmy na to, rok temu. Okazało się, że naszym największym wzmocnieniem było utrzymanie zeszłorocznego składu.


Wzmocnieniem zespołu mogą być tylko uznane gwiazdy – mit.


Poprawianie, jakości zespołu poprzez zatrudnianie zawodników z uznanym nazwiskiem stało się jedyną w zasadzie, obowiązującą na rynku metodą. Na palcach jednaj ręki można policzyć liczące się w Europie drużyny, które planując zakupy patrzą na własne potrzeby i specyficzne umiejętności danego gracza, a nie jego wartość marketingową. Zresztą kibice też zdają się być pewni, że "uznane nazwisko" jest lekiem na wszelkie bolączki dręczące daną ekipę. Nic bardziej mylnego. Oczywiście nie ma niż zdrożnego w kupowaniu piłkarza o uznanej renomie i wyrobionym nazwisku, którego umiejętności odpowiadają brakom, jakie posiada zespół, do którego ów zawodnik jest sprowadzany. Z tym, że na takie operacje mogą pozwolić sobie tylko i wyłącznie najbogatsi. Jednak wbrew pozorom tych "bogaczy" nie ma aż tak wielu, a i tak większość z nich kupuje nazwisko, a nie zawodnika. Cała reszta futbolowej rodziny musi sobie radzić w bardziej przyziemny sposób. Mianowicie wyszukując piłkarzy zdolnych, mających predyspozycje, oraz zalążki danych umiejętności i liczyć na to, że wynaleziony zawodnik owe predyspozycje rozwinie. Niestety Legia warszawa nie znajduje się, o czym doskonale wiemy, ani w tej drugiej, ani tym bardziej w pierwszej wspomnianej wyżej grupie. Dlatego też chcąc wzmocnić zespół, nasz pion sportowy musi doskonale zdawać sobie sprawę, jakich piłkarzy i z jakimi umiejętnościami szukamy. Lepiej kupić zawodnika, którego nikt nie zna, ale który będzie nam gwarantował pewien poziom, niż rozkapryszoną gwiazdę, której nastroje ciężko będzie przewidzieć. Świetnym przykładem wzmocnienia naszego zespołu przez piłkarzy, w zasadzie można powiedzieć niechcianych przez szeroko pojętą opinię publiczną, są nazwiska Tomasza Jodłowca, Tomasza Brzyskiego, Łukasza Brozia, czy nawet niewzbudzający niczyjego entuzjazmu Dossa Junior. Dziś bez tych zawodników ciężko wyobrazić sobie jedenastkę zespołu z Łazienkowskiej. I nawet jeśli kupowany "z tego samego klucza" Arkadiusz Piech okaże się niewypałem, to proszę zwrócić uwagę na procent sprawdzonych tego typu transferów. O tym jak to wygląda w stosunku do tych, którzy mieli zostać w Warszawie gwiazdami nikomu przypominać nie muszę.


Rotacja na dużą skalę jest zła – mit.


Sytuacji finansowej polskich klubów nie muszę nikomu przypominać. Nie od dziś wiadomo, że polska piłka jest po prostu biedna. Jednak wielu obserwatorów zupełnie ignoruje ten fakt. Wymagania odnośnie naszych drużyn zupełnie nie przystają do ich pozycji na europejskim rynku. Raz na jakiś czas udaje się któremuś z naszych klubów zaistnieć na pucharowych arenach, by znów zniknąć na długie lata. Powód jest prosty, w tej chili żaden z klubów ekstraklasy nie ma na tyle licznej i silnej kadry, by skutecznie rywalizować na dwóch frontach (wspomniany wyżej przykład Ruchu Chorzów jest tego najlepszym przykładem). Nie ma jej ani Legia, ani Lech, ani tym bardziej Ruch, czy Zawisza, żaden z tych klubów nie ma też tylu środków, aby taką kadrę nabyć drogą kupna. Dlatego też jedynym rozwiązaniem jest wychowanie zawodników, którzy już w klubie są. W tym sezonie taką drogą zdaje się iść Legia Warszawa i Lech Poznań. Oba kluby stosują dość szeroką rotację, której zadaniem jest wprowadzenie na jak najwyższy poziom, jak najszerszej rzeszy posiadanych w kadrze zawodników. Co ciekawe, za tę właśnie drogę, oba kluby zbierają cięgi od rodzimych komentatorów. A wszystko, dlatego, że jak to przy nauce bywa, całemu procesowi przyświeca hasło" "jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz". No i przewraca się raz jeden, raz drugi, wykorzystując system rozgrywek ligowych do swoistych eksperymentów, które w dalszym rozrachunku mają przynieść wymierne korzyści. Niestety, w kraju, w którym liczy się tylko "tu i teraz", takie postępowanie zamiast pochwał, ściąga na oba kluby niesamowitą falę krytyki. I to zarówno od swoich fanów (co w sumie jest zrozumiałe, bo który kibic lubi wygrywać), ale co gorsza przygany słychać też od renomowanych zdawałoby się ekspertów. A przecież innej drogi nie ma, czasem, aby zrobić krok do przodu, trzeba najpierw zrobić krok w tył. Szczególnie, że Ekstraklasa stworzyła do tego warunki, ustalając taki, a nie inny regulamin rozgrywek.


Autor: Monrooe

Polecamy

Komentarze (37)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.