
Krzysztof Dębek: Rezerwy to poligon dla graczy z "jedynki"
27.12.2017 17:35
(akt. 02.12.2018 11:42)
Za rezerwami dziwna runda. Momentami Legia II grała najlepiej od dawna. Jednocześnie zdarzały się kompromitujące wyniki, jak porażka w Wikielcu.
- Mieliśmy bardzo dobre mecze. Tak było w Sulejówku, Ostródzie oraz przeciwko Ursusowi. Prezentowaliśmy wysoki poziom. Pojawiły się też jednak niezbyt miłe wpadki, które są jednak wielką nauką na przyszłość.
Z czego wynikały te wpadki?
- Druga drużyna jest od tego, by grali w niej zawodnicy najbardziej potrzebujący czasu spędzonego na boisku w danym tygodniu. W wielu meczach wystąpiliśmy w składzie, w którym próżno było szukać chemii i zrozumienia z mikrocyklu treningowego. To jednak nasz cel. Jesteśmy od tego, by pomagać pierwszemu zespołowi. Żeby jednak nie było wątpliwości - biorę odpowiedzialność za projekt, którym jest Legia II. Nazwisko Dębek jest nierozerwalne z wynikami tego zespołu.
Patrząc na ostatnie lata, ta runda przyniosła najmniej punktów. Dwa lata temu po jesieni było 30 „oczek”, w zeszłym roku trzydzieści, a teraz…
- A teraz mamy 27 punktów. To pokłosie naszej nierówności. Nigdy nam się nie zdarzało, że mieliśmy przed sobą w tabeli drużyny, które ogrywaliśmy. Kiedy mówimy tylko o punktach, to naszym kłopotem były spotkania z rywalami z dołu tabeli. Dwa razy remisowaliśmy, a raz przegraliśmy z ekipami, które okupują ostatnie lokaty…
To była także runda mocno naznaczona zawodnikami schodzącymi z pierwszej drużyny.
- To prawda. Nie da się ukryć, że rezerwy rozgrywają na ogół najlepsze mecze, gdy na boisku pojawia się skład, który przepracował ze sobą więcej czasu, trenuje wspólnie regularnie. Myśląc o tym na spokojnie, wydaje się, że to pewna… nieprawidłowość. Aż dziw, że bywały takie momenty, gdy mogliśmy grać głównie swoim składem. Rezerw, a z nimi trzecia liga, to jednak poligon dla graczy schodzących z „jedynki”. Jesteśmy podporządkowani pod najważniejszą drużynę w klubie, której mamy pomagać. W kolejnych tygodniach odbędą się także rozmowy, które ostatecznie stwierdzą, jaki jest cel rezerw w Legii.
Na pewno rezerwy nie były jesienią „przyjazne” dla młodzieży.
- Zdecydowanie. Pojawili się starsi gracze: Wełnicki, Turzyniecki, Nishi, Majewski. Do tego wielu graczy schodziło z pierwszego zespołu. Młodzież grała mniej, choć miała swoje momenty, w których mogła udowodnić swoją przydatność. To runda wielu doświadczeń z dorosłą piłką i wierzę, że wiosna będzie dla nich lepsza. Ostatnie miesiące zaprocentują. Ci, którzy nie grali, dostawali szansę występów w Centralnej Lidze Juniorów.
Co z nimi zrobić wiosną?
- Wiele powie przerwa zimowa. Mogą pojawić się ruchy, przed nami również wspomniane rozmowy z dyrekcją. Możliwe, że niektórzy zostaną wypożyczeni, wtedy postawimy na kolejnych. Kilku graczy z drużyny z CLJ trenowało z nami już ostatnio. Pietrzyk, Olejarka czy Karbownik polecieli z nami ostatnio do Leicester na ostatni mecz Premier League International Cup. Pod koniec rundy ćwiczyliśmy w grupie czternastu graczy, a bywa, że jest ich dziesięciu czy dwunastu. To wystarczająca grupa, gdy patrzy się na schodzących z „jedynki”, choć w kwestii treningu może być lepiej. Dlatego wiosną postawimy na większą grupę.
Czternastu zawodników z pola? Da się pracować nad schematami? Kojarzy się to bardziej z zajęciami grupowymi nad danym aspektem gry.
- Znów dochodzimy do celu drugiej drużyny. To ludzie, którzy pracują nad umiejętnościami indywidualnymi. Kiedy przychodzi mecz, jest wystarczająco, bo grono uzupełniają piłkarze „jedynki”, a wielka grupa nie musi siedzieć na trybunach. Tak jak jednak mówię, powiększymy grupę, by pojawiła się większa rywalizacja. Na treningach stawiamy na indywidualizację treningu, co jest potrzebne. Radzimy sobie, nikt nie odnosi z tego powodu straty. Nie gramy w trakcie zajęć 11 na 11, ale wszystkie założenia jesteśmy w stanie realizować.
Wspomniał pan o bardziej doświadczonych graczach. Cel, na pierwszy rzut oka, Turzynieckiego, Wełnickiego, Nishiego i Majewskiego jest chyba jasny - pomóc w osiąganiu lepszych wyników. Druga kwestia - mieli także być oparciem dla młodszych? Pomóc w ich rozwoju? Jak można ocenić ich pierwszą rundę w Legii?
- Jestem bardzo zadowolony z ich postawy. To ludzie, którzy w trakcie swoich karier piłkarskich wiele widzieli. Młodzież mogła przy nich dowiedzieć się co się dzieje poza naszym obiektem, gdzie nie brakuje niczego. To cenne doświadczenia dla młodszych, których koledzy odeszli latem z klubu i już się z tym mierzyli, a niektórzy nie byli w stanie regularnie grać w pierwszej czy drugiej lidze.
Doświadczeni gracze, cała ta grupa, ale też Robert Bartczak, byli w stanie dawać jakość na boisku. Łukasz Turzyniecki po kilkunastu tygodniach wywalczył sobie zaufanie trenera pierwszego zespołu. Zagrał w Pucharze Polski, regularnie trenuje z „jedynką” i pokazał, że można! Niektórzy dalej walczą o taką szansę. Cały ruch był bardzo przemyślany i dobry dla zespołu. Była jednak spora rozpiętość wiekowa, co dokładało cegiełkę do nierówności na placu gry. Młodzież korzystała na grze z takimi graczami. Myślę, że dla Żyry czy Bondarenki wspólna gra w duecie z Wełnickim była okazją do nauki. Ciekawe wnioski można było również wyciągnąć obserwując Nishiego. Majewski strzelił dziewięć goli, choć mógł mieć na koncie więcej bramek, bo okazji nie brakowało. Od Bartczaka każdy może się uczyć etosu pracy, to niesamowicie harujący gracz. Wierzę w niego, bo bardzo nad sobą pracuje. Był w pierwszej lidze, wrócił, ale dalej walczy i chce zrealizować swoje marzenia. Życzyłbym sobie, by każdy miał takie umiejętności techniczne, jak „Barry”.
Krytyka - mam na myśli tę internetową, w mediach społecznościowych - ostatnich miesięcy rezerw robi na panu wrażenie?
- Każdy może napisać w internecie, co tylko chce. Specyfiką polskiego internetu jest fakt, że najwięcej reakcji pojawia się po porażkach, wtopach, sytuacjach, które nie są udane. To się tyczy wszystkich drużyn czy ludzi. W naszym kontekście nikt nie pamięta o doskonałej grze w niektórych meczach, przykładowym spotkaniu z Ursusem. Nie czytam komentarzy, już od dawna. Dorosłem do tego, by znać swoją wartość (uśmiech). Jest wielu kibiców, którzy mają swoje zdanie, ale też chcą rozmawiać, wysłuchać. A są ludzie, którzy po prostu klepią w klawiaturę.
Młodym piłkarzom, mówimy czasem o graczach, którzy chodzą jeszcze do szkoły, potrzebny jest jakiś parasol ochronny ze strony trenerów?
- Żyjemy w cyfrowym świecie, w którym łatwo każdą myśl przelać do mediów społecznościowych, komentarzy. Naszym zadaniem, całego sztabu, jest sprawować pieczę nad wszystkim, co się dzieje, całym inwentarzem. Inna sprawa, że kibic ma zawsze rację, bo piłka nożna ma być rozrywką. Jeśli oczekiwałbym całkowitego spokoju, to musiałbym się wziąć za sprzedać marchewek, gdzie mógłbym co najwyżej usłyszeć, że wcisnąłem komuś zepsute marchewki. Chcę jednak pracować w futbolu i na takie rzeczy jak krytyka czy złe opinie trzeba być gotowym. Wiadomo, byłoby super, gdyby każdy przychodził, był w fantastycznym humorze i zawsze miał pozytywne nastawienie. To jednak usypia. Trudniejsze sytuacje trzeba rozwiązywać, szukać nowych pomysłów.
Ostatnia runda pozwoliła się rozwinąć?
- Za nami, za mną, ciekawa runda, ale patrząc na wyniki, nie powinna się zdarzyć. Na pewno nie będzie już dla mnie takiego meczu, przed którym będę czuł wygraną. To nauczka z Wikielca. Bolesna, wielka, ale pożyteczna. Mieliśmy do GKS-u szacunek, ale nie spodziewałem się, że tak to się skończy.
Zupełnie inną kwestią, którą specjalnie zostawiam na koniec, jest Premier League International Cup. Trzy mecze w Anglii były dla was trochę jak promyczek słońca nad wiecznie zachmurzonym Londynem.
- Zdecydowanie, bo mówimy o spotkaniach, które same w sobie wyzwalały dodatkowe pokłady energii i motywacji. Mobilizacja była maksymalna. W Sunderlandzie zremisowaliśmy, tracąc bramkę w końcówce, a mieliśmy nawet lepsze szanse. Świetne sytuacje mieliśmy także z Herthą Berlin, ale zabrakło skuteczności, a Niemcy byli w stanie dwa razy trafić do siatki. Szansę pokazania dostali młodsi, bo graliśmy bez Żyry, Turzynieckiego i Monety. Podobnie było na koniec z Leicester, kiedy stanęło na wyniku 2:2. Takie spotkania dają zawodnikom bardzo wiele. To casus konfrontacji z Youth League z ostatniego sezonu, ale też takich meczów, jak z Breidablik i Ajaksem (UYL) w obecnych rozgrywkach. Gra z rywalami z innych krajów niesamowicie rozwija i daje potężny zastrzyk doświadczeń.
Jeden mecz z rywalem z innego kraju jest wart więcej niż pięć w trzeciej lidze?
- Takie spotkania dają wielkie doświadczenie i zdecydowanie można zgodzić się z tezą pytania. Na boisku rywalizujemy z lepszymi drużynami, w których grają doskonali piłkarze. Mówimy o innej kulturze gry. W trzeciej lidze wiele drużyn stawia autobus i liczy na pojedyncze akcje. W Premier League International Cup mogliśmy smakować prawdziwej rywalizacji i walki z drużynami chcącymi grać w piłkę.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.