Wnioski, spostrzeżenia

Kilka spostrzeżeń po meczu z Koroną - Pretensje można mieć głównie do siebie

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

04.02.2025 11:10

(akt. 04.02.2025 11:23)

Piłkarze Legii Warszawa zremisowali 1:1 z Koroną Kielce w pierwszym meczu o stawkę w rundzie wiosennej i mocno oddalili od siebie walkę o mistrzostwo Polski. I choć sędzia Jarosław Przybył zawody prowadził słabo, to pretensje drużyna może mieć głównie do siebie. Czas na kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Skład wcale nie zaskoczył - Trener Goncalo Feio posłał do boju w meczu z Koroną Kielce jedenastkę, która nie była optymalna. Jednak wcale nie była zaskoczeniem, a po meczu pojawiło się wiele takich głosów. Już podczas zgrupowania nie było pewne czy Ruben Vinagre będzie zdolny do gry przez 90 minut w pierwszym meczu. A na dodatek w ostatnim tygodniu poprzedzającym mecz ćwiczył z bólem. Podczas przygotowań testowano kilka rozwiązań związanych z lewą obroną. Testowani byli Steve Kapuadi, Viktor Karolak i właśnie Ryoya Morishita. Kapuadi wydawał się na bok obrony nieco zbyt mało zwrotny, w na pojedynek z Koroną też zbyt wolny biorąc pod uwagę szybkość Wiktora Długosza. Viktor Karolak radził sobie raz lepiej raz gorzej, lepsze momenty przeplatał z gorszymi. Najsolidniejszym rozwiązaniem, choć kosztem siły ofensywnej, wydawał się Japończyk. I to rozwiązanie było testowane w drugiej połowie sparingu ze Stalą Mielec, także w trakcie drugiej tercji meczu z Górnikiem Łęczna. Za każdym razem w takim przypadku na lewym skrzydle był Kacper Chodyna, zaś na prawym Wahan Biczachczjan. Nie mógł na boku obrony zagrać Sergio Barcia, gdyż jest za wolny, ma atuty do gry na środku defensywy ewentualnie jako „szóstka”. Z pewnością rozwiązanie z „Morim” na boku obrony jest tymczasowe, do momentu aż w pełni sił będzie Vinagre.

Z kolei brak obecności w pierwszej jedenastce Juergena Elitima lekkim zaskoczeniem był, ale też nie tak dużym. Kolumbijczyk jest po kontuzji i rehabilitacji, po pół roku bez gry w piłkę. Wraca do formy, ale nie jest jeszcze w takiej dyspozycji jak wiosną ubiegłego roku, przed urazem. Wydawało się, że meczami będzie dochodził do odpowiedniej dyspozycji, trenerzy w starciu z Koroną zdecydowali inaczej, ale nie było to coś, co szokowało. Choć wydaje się, że „Eli” w kolejnych meczach będzie grał więcej.

Bramkarz jest jak saper — Zaskoczeniem nie była też obecność między słupkami Gabriela Kobylaka. Informowaliśmy podczas obozu, że wyglądał bardzo dobrze, był w gazie. Miał przewagę nad Kacprem Tobiaszem, gdyż cały czas był w treningu, podczas gdy „Tobi” miał złamaną kość dłoni i jeszcze podczas zgrupowania miał kilka treningów bez łapania piłki. Ostatniego dnia obozu w Hiszpanii Kobylaka dopadła grypa i trzymała ponad tydzień — to była jedyna niepewność co do jego obecności w pierwszym składzie. Ostatecznie wyszedł w „podstawie”. Niestety popełnił fatalny, trudny do wytłumaczenia błąd. Sytuacja wydawała się pod kontrolą. Radovan Pankov wycofał piłkę, podał do Kobylaka i od razu wybiegł na pozycję, na prawą stronę. „Kobi” mógł mu zagrać piłkę zwrotną, mógł podać na lewo do Steva Kapuadiego, mógł wybić piłkę daleko do przodu na walkę w powietrzu, mógł też po prostu wybić futbolówkę w trybuny, które jak wiadomo, gola nie strzelą. Wybrał najgorzej jak mógł, podał do Rafała Augustyniaka, choć widział, że ten ma na plecach przyklejonego rywala. Widział to, nie miał presji czasu, nie musiał podejmować natychmiastowej decyzji, a jednak wybrał źle. Skutki były opłakane, po chwili wyjmował piłkę z siatki po strzale Dalmau. Szkoda, bo poza tą sytuacją bronił dobrze. W 18. minucie wybronił sytuację Wiktora Długosza, gdy ten wykorzystał błąd Kapuadiego. Po czerwonej kartce i rzucie wolnym wykonanym przez Marcela Pięczka, piłkę w murze odbił Wojciech Urbański i zmylił Kobylaka, ale ten zdołał się pozbierać, zmienić kierunek i odbić piłkę do boku. Tuż po przerwie odbił klatką piersiową piłkę po soczystym strzale Długosza. W 59. minucie odbił strzał Mariusza Fornalczyka z bliskiej odległości. W 70 minucie obronił strzał Dalmau po nieudanej pułapce ofsajdowej. Ta wyliczanka pokazuje, że Kobylak coś Legii w tym meczu wybronił. Ale co z tego, skoro wszyscy zapamiętają przede wszystkim ten jeden błąd, który skutkował stratą gola. Szkoda.

Kumulacja niefrasobliwości i nieszczęść — Od początku spotkania Legia w grze defensywnej była dość niefrasobliwa, zachowała się nerwowo, popełniała błędy w niewymuszonych sytuacjach. Pierwsze fatalne zagranie, jeszcze bez konsekwencji, miało miejsce w 6. minucie. Wahan Biczachczjan wycofał piłkę wprost pod nogi rywala. Na szczęście Bartosz Kapustka naprawił ten błąd. W 18. minucie „Wahi” znów źle podał piłkę, wprost pod nogi Wiktora Długosza, który ruszył z kontrą, nie dał się dogonić Kapuadiemu i uderzył na bramkę — obronił Kobylak. Minutę później Wojciech Urbański na swojej połowie stracił piłkę na rzecz Wiktora Długosza i Korona ruszyła z kontrą, ale udało się ją zatrzymać przed polem karnym. W 23. minucie Dalmau zagrał piłkę do Długosza, ścigał się z nim Ryoya Morishita, ale to rywal wygrał walkę o pozycję, wypuścił sobie piłkę tak, że Japończyk w nią nie trafił. Dotknął za to rywala — było lekkie pchnięcie, był kontakt z kostką. Nawet jeśli gracz Korony dodał wiele od siebie w tej sytuacji, to „Mori dał” sędziemu pretekst. Arbiter pokazał czerwoną kartkę i w sumie nie można mieć do niego za to wielkich pretensji. Gra w osłabieniu, przy wyniku 0:1, wydawało się, że gorzej być nie może, że limit niefrasobliwości i nieszczęść został wyczerpany, ale nic z tych rzeczy. Po chwili piłkę w polu karnym stracił Bartosz Kapustka, znów zakotłowało się w polu bramkowym Legii. Już po tym jak Kapuadi wyrównał stan meczu, w polu karnym faulowani byli najpierw Gual, potem Wszołek. Żadnego z tych przewinień nie dostrzegł sędzia Przybył, na szczęście z pomocą tym razem jednak przyszedł VAR i koniec końców rzut karny był. Wydawało się, że Legia dopnie swego i jeszcze przed przerwą wyjdzie z niekorzystnej sytuacji i będzie prowadzić. Ale nic z tych rzeczy. Rafał Augustyniak, który podczas przygotowań najpewniej wykonywał jedenastki, trafił w słupek.  Tuż po przerwie „August” mógł się zrehabilitować — w dobry sposób odebrał piłkę w okolicach pola karnego i dograł w szesnastkę do Wahana Biczachczjana, ale ten źle przyjął sobie piłkę, a przez to oddał strzał w nogę bramkarza, który skrócił kąt wychodząc z bramki. Po tej sytuacji o kolejne okazje było trudniej, ale nadal ich nie brakowało. Żaden z zespołów nie utrzymywał się długo przy piłce, trwała wymiana ciosów, ale nikt skutecznego nie zadał. Po meczu nikt zadowolony nie był, ale Legia pretensje może mieć przede wszystkim do siebie.

Legia powinna wygrać nawet w osłabieniu — Legia miała w tym meczu sporo szans, by mecz wygrać. Już w drugiej minucie Kacper Chodyna uderzył po rzucie rożnym z lewej nogi, ale bramkarz dobrze interweniował. W 10. minucie Steve Kapuadi świetnie zagrał za linię obrony do Wojciecha Urbańskiego, ten nawinął rywala w polu karnym i uderzył lewą nogą, ale niestety wprost w golkipera gości. Pięć minut później Kapuadi dograł w pole karne na głowę Wahana Biczachczjana, ten uderzył obok bramki. Szansę po świetnym zgraniu piłki przez Marka Guala miał Bartosz Kapustka, ale nieznacznie się pomylił. Już po tym jak Legia straciła gola po fatalnym błędzie, po tym jak boisko musiał opuścić Ryoya Morishita, drużyna grając w osłabieniu miała wiele sytuacji, by wygrać spotkanie. W 40 minucie Biczachczjan źle wykonał rzut wolny, dograł piłkę w pole karne na głowę Dalmau, ten jednak zamiast wybić futbolówkę zgrał ją w miejsce, gdzie byli Rafał Augustyniak i Steve Kapuadi. Ten drugi okazał się szybszy, sprytniejszy i wpakował piłkę do siatki. W doliczonym czasie gry legioniści mieli rzut karny, ale niestety „August” trafił w słupek. Po przerwie kapitalnej okazji nie wykorzystał „Wahi”.  W 53. minucie w dobrej sytuacji był Chodyna, ale strzelił wprost w bramkarza. W 75. minucie na bramkę uderzył Gual, ale piłka odbiła się od kolana blokującego strzał piłkarza i wyszła na rzut rożny. Pięć minut później Hiszpan idealnie obsłużył podaniem Claude Goncalvesa, ale ten przekładając rywala nieco się pogubił i skończyło się na zamieszaniu w polu karnym. Jeszcze Radovan Pankov próbował zza pola karnego, ale piłkę po jego strzale wyłapał Rafał Mamla. Legia mogła i powinna strzelić więcej niż jednego gola, ale była nieskuteczna.

Brak gracza ofensywnego mającego łatwość do strzelania goli — Już podczas przygotowań było widać, że Legia tworzy sobie wiele sytuacji bramkowych, kreuje sobie okazje, ale ma problem z zamienieniem tych sytuacji na gola. Podkreślaliśmy, że w pewnym momencie może być problem, że przyjdzie mecz, w którym przez to zespół straci punkty. Nie sądziliśmy jednak, że stanie się to już w pierwszym spotkaniu z Koroną Kielce. Niestety w zespole brakuje zawodnika, który ma łatwość w zdobywaniu bramek. Takim graczem nie jest Marc Gual, który potrzebuje wielu okazji, by umieścić piłkę w siatce. Również w linii pomocy brakuje piłkarza, który raz za razem zdobywałby bramki. Kiedy przy stanie 0:1 kibic Legii zadawał sobie pytanie, kto może odwrócić losy spotkania, odpowiedź wcale nie była oczywista. Od listopada, jeśli nie wcześniej, wiadomo było, że drużyna potrzebuje bramkostrzelnego piłkarza, który gwarantuje dwucyfrową liczbę goli w sezonie. Do dziś nikt taki się nie pojawił i to jest największa bolączka trenera, pionu sportowego i całego klubu. Bez pojawiania się takiego gracza, już zaraz, zespół może skończyć sezon nie tylko bez mistrzostwa Polski, które w niedzielę mocno się oddaliło, ale i bez triumfu w Pucharze Polski.

Polecamy

Komentarze (33)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.