
Jan Ziółkowski: Jestem najlepszym obrońcą młodego pokolenia w Polsce
09.04.2025 18:40
(akt. 09.04.2025 21:55)
Zadebiutowałeś w Legii w maju ubiegłego roku, ale do teraz nie udzieliłeś żadnego dłuższego wywiadu. Jednocześnie brylowałeś podczas kulis ze zgrupowania i nie miałeś problemów z kamerą. Nie lubisz wywiadów, nie masz zaufania do dziennikarzy?
- Wychodzę z założenia, że najpierw powinienem pokazać się na boisku, nabrać doświadczenia, rozwinąć się. To najważniejsze dla młodego zawodnika wchodzącego do drużyny. Na zgrupowaniach to inna sytuacja, inna forma, można sobie pożartować, a ja lubię kamerę i dobrze się przed nią czuję. Ale by udzielić wywiadu, to co innego, trzeba mieć już o czym opowiedzieć i dobrze przekazać co się myśli. Teraz rzecznik prasowy rozmawiał ze mną o tym, że może już czas na pierwszy wywiad. Powiedziałem: OK. Nie dlatego, że tyle zaszło w moim życiu, ale dlatego, że dojrzewam jako zawodnik i to część mojej pracy.
Jesteś wychowankiem Wichra Kobyłka, ale piłkarsko kształtowałeś się w Polonii Warszawa. Do Legii trafiłeś mając 17 lat. Nie miałeś z tego powodu żadnych krzywych akcji? Czy od kibiców Polonii, że odchodzisz do Legii czy też w Legii, że przyszedł gość z Polonii?
- Nie miałem żadnych nieprzyjemności od Polonii, nigdy nie odczułem nic negatywnego, pewnie też dlatego, że to mała grupa kibiców – tu nie mam na myśli nic złego. Gdy tam byłem, to nie przestałem być kibicem Legii – chciałbym to zaznaczyć. Jestem nim od dziecka, miałem nawet karnet, a wcześniej chodziłem na Żyletę – to się działo, gdy miałem 10-14 lat. W młodszych latach bywałem przy specjalnych okazjach, np. gdy miałem urodziny. Nie byłem może fanatykiem, ale na stadion chodziłem. Gdy byłem w Kobyłce, to chciałem zostać piłkarzem, marzyłem o tym od dziecka. Miałem 14 lat i musiałem podjąć kolejne kroki. Multum jest takich piłkarzy, którzy mają coś w sobie, ale w danym momencie jeszcze nie są na takim poziomie, żeby trafić na Łazienkowską, to jest największy klub w Polsce. Któregoś dnia graliśmy sparing z Polonią i na nim mnie wypatrzył mnie trener. Zaproszono mnie na rozmowy, Polonia zawsze grała na poziomie juniorskim o wysokie cele.
- Miałem wybór: albo zostaję w Wichrze, gdzie raczej nie mam żadnej szansy na wybicie się, albo idę do Polonii, która jest na poziomie centralnym. Między tymi klubami jest przepaść. Obecnie nie ma żadnego piłkarza, który był ze mną w Kobyłce, i teraz grałby choćby w III lidze. Podjąłem więc decyzję, że muszę iść do przodu ze swoją karierą, a innych opcji wówczas nie było. Miałem 14 lat i chciałem się rozwijać, grać na wyższym poziomie i się sprawdzić. Trener Michał Libich dał mi taką szansę, za co jestem mu wdzięczny. Zacząłem regularnie grać, miałem dobry sezon. Odezwała się Legia i powiedziałem od razu, że idę na Łazienkowską i nie ma innej opcji. Wiem jaki to klub, od dziecka śledziłem jego losy, kibicowałem. Ale bym mógł wtedy zrobić taki krok, najpierw musiałem zrobić inny, czyli przejść do Polonii. Jednego bez drugiego by nie było
Wspomniałeś o przeskoku z Wichra do Polonii, ale z Konwiktorskiej do Legia Training Center też był spory.
- Nawet ogromny. W Polonii byłem liderem w swoim zespole, a tutaj jednym z wielu. Od razu dołączyłem do zespołu CLJ, ale szybko zostałem przeniesiony do drugiego zespołu. Przeskok był wielki i nie mam na myśli umiejętności. Tam byłem kapitanem i nagle musiałem nieznany wejść do seniorskiej szatni, jako młody chłopak, który miał dopiero co miał 17. urodziny. Miałem bardzo słabe pierwsze dwa tygodnie, wszystko było dla mnie nowe. Potem już poszło tak, jak powinno, zaaklimatyzowałem się.

W rezerwach wyglądałeś na tyle dobrze, że szybko trafiłeś do szerokiej kadry pierwszego zespołu.
- Tak było, w wakacje zacząłem pracować z dwójką, a już w grudniu zagrałem pierwszy sparing w jedynce z Ruchem Chorzów. Wtedy też zacząłem treningi w pierwszym zespole. Po chwili pojechałem z drużyną na zimowy obóz do Turcji. Trenerem był wówczas Kosta Runjaić. I od tego momentu zostałem. Wiadomo, że na początku byłem trochę na granicy pierwszego i drugiego zespołu, trenowałem w jedynce, potem grałem w dwójce. Moja ścieżka, biorąc pod uwagę przygotowanie do gry w Polsce czy teraz w Europie, była dobrze wytyczona. Gdy już dostałem szansę, byłem gotowy na to, żeby grać w Ekstraklasie. Gdy do klubu przyszedł trener Goncalo Feio, zadebiutowałem. Inna sprawa, że nie mam pewności, czy wcześniej byłem na sto procent gotowy. Ale za trenera Feio też nie miałem tej wiedzy, to wyszło w praktyce. Debiutowałem podczas meczu z Radomiakiem, ale w pierwszym składzie po raz pierwszy zagrałem na Warcie Poznań, bo w zespole pojawiły się kartki i zawodnicy musieli pauzować. W poniedziałek trener wziął mnie na bok i mówi - masz być gotowy, będziesz grał. We wtorek i środę miałem dwa słabe treningi. Trener mógł zmienić zdanie, pomyśleć – młody nie da rady. Ale nie było czegoś takiego, trener poznał mnie jako człowieka i wiedział, że jak wyjdę na murawę, to będę się starał. I po tych słabych treningach podszedł do mnie i mówi, że nic się nie zmieniło, że na pewno zagram i mam to dowieźć na właściwym poziomie. I był mecz, w którym zagwarantowaliśmy sobie puchary w tym sezonie. Wyszedłem w pierwszym składzie, zagraliśmy na zero z tyłu, opinie o mojej grze były dobre.
Widziałem twoje początki w jedynce i powiem ci, że miałem jedno skojarzenie. Pamiętam, jak w 2006 roku przyjechał do Legii na pierwsze zgrupowanie w Mrągowie, za trenera Dariusza Wdowczyka, Artur Jędrzejczyk. Warunki fizyczne znakomite, świetny w powietrzu, wygadany, z poczuciem humoru, z dystansem. Na wielu płaszczyznach jesteś do niego podobny. Mówił ci ktoś o tym?
- Tak, już słyszałem takie porównania. Dla mnie to fajne, to komplement i kwestia docenienia pod kątem przyszłości. Uważam, że to jest świetny piłkarz i zrobił fantastyczną karierę. Ja oczywiście jestem sobą i chcę iść swoją ścieżką. Ale jak są dobre cechy, które są wspólne z piłkarzem, którego oglądałem za dzieciaka na Euro, widziałem, jak stawia się Cristiano Ronaldo, to takie porównania zawsze są miłe. Tym bardziej, że „Jędza” to dobry przykład do naśladowania.
Wspomniałeś o początkach w pierwszym zespole i trenerze Koście Runjaiciu. Jak wspominasz współpracę z niemieckim szkoleniowcem?
- Kosta Runjaić wziął mnie do pierwszej drużyny, dał mi szansę trenować z zespołem, grałem w sparingach – i to było fajne, było dla mnie dużym krokiem do przodu. Musiałem zapracować na swoje szanse, nabrać pewności siebie. Wspomnień nie mam ani dobrych, ani złych. Na pewno byłem wtedy innym piłkarzem niż dziś, ale wystarczyło, że przyszedł nowy trener i okazało się, że jednak jestem gotowy na grę… Wcześniej nie byłem...
Po zmianie trenera szybko zadebiutowałeś z Radomiakiem, ale w pierwszym składzie zagrałeś w Poznaniu z Wartą. To który mecz jest dla ciebie ważniejszy i bardziej symboliczny?
- Pomiędzy był mecz z Lechem wygrany 2:1. Rozgrzewałem się już od piątej minuty, ale ostatecznie nie wszedłem na boisko. Na pewno ze względu na okoliczności będę już zawsze pamiętał mecz z Wartą i on był dla mnie ważny jako symbolem pewnego przełomu. Byłem wtedy potrzebny, trener mnie budował przed meczem mentalnie. Wiedziałem, że zagram, że muszę dobrze zagrać, żeby postawić pierwszy krok w swojej karierze. Taki, by dać sygnał innym, że ten młody może grać w Legii, że nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jestem bardzo wdzięczny, że trener mi wtedy zaufał, a ja w tym meczu w odpowiedni sposób odpłaciłem za to zaufanie. A przecież po tym jak słabo wyglądałam w tygodniu, trener miał inne opcje, mógł pozmieniać coś tak, żeby kogoś przesunąć na środek obrony, kogoś na wahadło i dla mnie by byłoby miejsca. A jednak mi zaufał i tego mu nigdy nie zapomnę.
- Natomiast debiutu z Radomiakiem nawet nie czułem, wszedłem, gdy dostaliśmy czerwoną kartkę, graliśmy w dziesiątkę. Gdy tak się układa mecz i wchodzisz w 84. minucie, to wiele już nie możesz zrobić. Fajne było zapoznanie się z kibicami, z atmosferą, nawet jeśli wszedłem przy niekorzystnym wyniku.

W obecnym sezonie grasz częściej. W sumie zagrałeś w 22 meczach. Dużo czy mało?
- Tak naprawdę to jest mój pierwszy sezon w seniorskiej piłce. Mam tych minut w samej Legii teraz około 1200. Chyba 10 meczów w pierwszym składzie, reszta z ławki. Do tego dochodzi około 500 minut w reprezentacji Polski do lat 20. Oczywiście chciałbym, żeby tych minut było więcej, chciałbym grać w pierwszym składzie w każdym meczu. Taki mam charakter, że zawsze jestem wkurzony, jak nie gram, ale to chyba normalne dla kogoś, kto ma ambicje. Ale czy tych meczów mam mało? Nie powiedziałbym. Jestem młodzieżowcem, który ma najwięcej rozegranych minut w Legii. Czuję się zawodnikiem, który jest ważną częścią zespołu, że jestem w rotacji. Nie jest tak, że tylko wchodzę na boisko. Są mecze, w których gram, a gdy potrzebny jest ktoś o innej charakterystyce, to gra ktoś inny. Podsumowując chciałbym, żeby tych meczów było więcej, ale sam chcę sobie na to zapracować. Nie jestem niezadowolony z liczby minut na boisku, ale chciałbym, żeby było ich więcej.
Pytam dlatego, że miałem wrażenie w okresie wrzesień – listopad, że byłeś niezadowolony.
- Oczywiście, że byłem niezadowolony z tego, że nie gram, ale doceniam klasę piłkarzy grających na mojej pozycji. W tym okresie, gdy grałem mniej, mieliśmy serię dziesięciu meczów bez porażki. Zaczęło się od Jagiellonii Białystok, zmieniliśmy formację na czterech obrońców, więc jeden środkowy obrońca wypadł i Pankov z Kapuadim prezentowali świetny poziom. Jedyne co mogłem zrobić, to pracować i czekać na swoją szansę. Wchodziłem czasem na zmiany, dostałem szansę gry z Baćką Topolą, czy z Cracovią. Zawsze byłem w kadrze meczowej i byłem gotowy, żeby wejść w razie potrzeby na boisko. Ale chłopaki prezentowali dobry poziom, nie było więc powodów do zmian. To jest moim zdaniem dwóch najlepszych środkowych obrońców w tej lidze, Więc to nie jest tak, że jak nie gram, to znaczy, że Ziółkowski jest słaby czy średni, tylko na swojej pozycji ma dwóch najlepszych obrońców ligi. A do tego jeszcze w odwodzie są Barcia czy Jędrzejczyk.
Czyli konkurencja jest duża?
- Tak, ale co ważne jest zdrowa rywalizacja. A takiej nigdy się nie bałem, bo gdy jesteś gorszy w takiej rywalizacji, to trzeba iść na trening, zapieprzać za dwóch i pokazać, że jesteś lepszy od tego, na którego postawił trener. Szkoleniowiec zdecyduje na podstawie tego, co widzi na treningu, ale ja muszę pokazać się tak, by dać mu do myślenia, dać tak mocne argumenty, by trener przy wyborze nie miał żadnych złudzeń.
Ale byłeś na tyle wkurzony, że zimą myślałeś poważnie o zmianie klubu? Pojawił się między innymi oferta z Cemonense – Włosi dawali 2 mln euro plus bonusy.
- Trzeba to rozdzielić na dwie kwestie – jest ta ogólna, gdzie zasuwam na treningach, gra ktoś inny, ja muszę dawać z siebie więcej, trwa rywalizacja. Ale jest i druga kwestia indywidualna: czy się rozwijam, czy gram. Rozmawiałem więc w klubie o tym, że jakie są dalsze etapy, jakie podejmujemy rozwiązania. Jak mówiłem jestem ambitny, chcę zrobić karierę i skończyć w najlepszych ligach Europy, grać w najlepszych klubach. Dlatego nie chcę marnować czasu, nie chcę mieć okresów, w których nie gram, choć jestem zdrowy. Rozmawialiśmy więc o tym, były też różne zainteresowania z innych klubów. Na końcu miałem rozmowę z trenerem, powiedział mi, jak to widzi. Wyjaśnił, że ze względu na to, że to jest też mój pierwszy sezon, on będzie dostosowywał moje minuty i mecze do taktyki i przeciwnika. Miałem w sobie taką sportową chęć pokazania, że zasługuję na to, by grać więcej. Przepracowałem dobrze obóz, byłem przewidziany do gry z Koroną, ale złapałem anginę i nie mogłem wyjść na boisko. Ogólnie jednak w tej rundzie łapie więcej minut niż jesienią.

Kiedyś Czesław Michniewicz powiedział, że młodemu na stoperze najtrudniej dać szansę gry. Tłumaczył to tak, że na skrzydle jak ktoś popełni błąd, to tam ktoś inny go asekuruje. Ofensywna pomoc to samo, boki obrony podobnie. A stoper jest jak saper. Więc to, że grasz, to chyba wiele znaczy?
- W życiu nie powiedziałem, że nie! Ale nie zgadzam się z takim ogólnym myśleniem, że jak młody, to popełni błąd tylko dlatego, bo jest za mało doświadczony. Mam mnóstwo przykładów, że doświadczeni zawodnicy też robią błędy. To zależy od piłkarza, jego formy, od dnia. OK, popełniam błędy - w tym roku z Molde czy nawet w niedzielę z Górnikiem - przy pierwszej bramce powinienem zachować się lepiej. Z Molde błąd przy bramce wynikał z błędu technicznego. Po prostu i takie rzeczy się zdarzają. I pewnie jeszcze się zdarzą w mojej karierze – nie wiem, ile razy, może kilkadziesiąt. Gdzieś źle podam piłkę i zrobi się z tego akcja rywala - to się zdarza na każdym poziomie. Piłka nożna to jest gra błędów, błędy techniczne są częścią gry. O wiele gorsze są błędy taktyczne i z Górnikiem w prostej sytuacji, kiedy powinienem opóźniać chciałem zaryzykować, a Furukawa to wykorzystał. W drugiej połowie skorygowałem to, już wiedziałem, że nie mogę iść na raz, tylko wyczekiwałem. Uważam, że mam taką łatwość do przestawiania po błędzie, jakby nic się nie stało, nie rozpamiętuję, ale wyciągam wnioski. Są trenerzy, którzy obawiają się stawiania na młodych. Goncalo Feio ocenia sprawiedliwie. Po prostu. Kto zasługuje, tak gra i tyle.
Radovan Pankov po błędzie jaki ci się przydarzył powiedział, że jesteś w grze obronnej lepszy od niego, że jesteś jak zwierzę… Doceniłeś wsparcie? Faktycznie czujesz się fizycznie jak zwierzę?
- Fizycznie tak, nie mówię celowo siłowo, bo tu mam jeszcze dużo pracy do zrobienia. Ale innymi aspektami, jak stanie na nogach, niższe używanie bioder, koryguje siłowe niedostatki. Pod względem fizycznym, czyli jeśli chodzi o tempo doskoku do rywala, szybkość, zwrotność, to czuję się dobrze. Jak patrzę na statystyki na poziomie ekstraklasowym, to jestem w nich na samej górze. Jak fizycznie czuję się w stu procentach przygotowany, to jestem skuteczny w pojedynkach, nie przegrywam ich – nieważne przeciwnikami są skrzydłowi czy napastnicy.
- A co do tych słów wsparcia, to dla mnie było super, mega to odczułem. Nie spodziewałem się takiego wsparcia, przecież przegraliśmy 2:3 w tym meczu, nie było wiadomo co będzie w rewanżu. A wyszedł Rasza, nie dostał nawet pytania o mnie, tylko sam z siebie tak wypalił. A przecież gra na mojej pozycji i tak naprawdę nic nie musiał mówić, mógł zostawić młodego. A jednak powiedział to co powiedział, ma za to mój ogromny szacunek. Ogólnie mamy dobrą atmosferę pomiędzy sobą, taką koleżeńską, wszyscy środkowi obrońcy. Ale słowa Pankova bardzo doceniam, dzięki temu też odbiór mojej osoby po tym meczu był lepszy.
Czasem najłatwiej jest tylko spojrzeć i powiedzieć, ten robi błąd, ten jest słaby. A jak się spojrzy na całokształt tego meczu, to już widać nieco inaczej. Zrobiłem błąd, ale w drugiej połowie czy pod koniec pierwszej miałem 5 czy 6 interwencji przerywających kontry. Dzięki temu, że Radovan coś takiego powiedział, ktoś inny zwrócił na to uwagę. Po jego słowach wiem, że mam w zespole kogoś, na kogo mogę liczyć i kto mnie wspiera.

Zagrałeś w tym sezonie w pięciu meczach Ligi Konferencji, w obu starciach z Molde. Łapiesz doświadczenie na poziomie europejskim. Jak opisałbyś tę przygodę w pucharach?
- To świetne doświadczenie. Jako dzieciak marzyłem, żeby grać w europejskich pucharach. Wtedy była Liga Mistrzów i Liga Europy, teraz jest Liga Konferencji. Zawsze chciałem mierzyć się z najlepszymi drużynami. I za chwilę mamy mecz z Chelsea, w którym nie zagram – pauzuję za żółte kartki. Ale mam nadzieję, że na rewanż będę dostępny. Zobaczymy, jak to się potoczy. Ale to świetne doświadczenie i fajny moment dla piłkarza by grać co trzy dni. To jest to, co się chce. Gra raz w tygodniu - nie tędy droga.
Trochę inna dyscyplina sportu, jak to mówią.
- Mentalnie na pewno, bo łatwiej się przygotować do meczów, gdy masz mecze co tydzień. Wtedy nie masz tylu rotacji w składzie, można grać cały sezon jedną jedenastką - chyba, że są kartki czy kontuzje. Ale zmęczony raczej nikt nie jest, bo nie ma natłoku meczów. My nawet jak mamy tydzień między meczami, jest środa, a ja czuję, że czegoś mi brakuje, następnego meczu. Jako piłkarz chcesz grać jak najwięcej liczby meczów. Czasami jesteś zmęczony mniej czy bardziej, ale chcesz grać co trzy dni!
Nie żałujesz, że już teraz trafiliście na Chelsea? Rywal najmocniejszy w stawce i faworyt do wygrania rozgrywek.
- Z Chelsea zagramy o marzenia. Oczywiście to jest świetny zespół i trzeba mieć w sobie wiele pokory. Przed nami dwumecz, u siebie z najlepszymi zespołami potrafimy wygrywać spotkania. Aston Villa, Betis czy Leicester są tego przykładem. Nasi fani robią świetną robotę, te oprawy na Żylecie - coś wspaniałego, a ogłuszający doping jest też na innych sektorach. Wszystko jest więc sprawą otwartą. Jeśli w czwartek będziemy mieć dobry wynik, na Stamford Bridge wszystko może się wydarzyć. A nawet jeśli przy Łazienkowskiej będzie gorzej, to pojedziemy tam, żeby wrócić z jak najlepszym wynikiem. Pamiętając, że to Chelsea, wielki klub, faworyt całych rozgrywek od pierwszej kolejki.
Dzięki temu, że grasz występujesz w europejskich pucharach, stajesz się łakomym kąskiem na rynku transferowym. Miałeś już jakieś rozmowy z Legią w kwestii nowej umowy? Obecna wygasa za rok.
- Niedawno dopiero co przedłużyłem umowę, ale mam pewne zapisy w kontrakcie, które mogą spowodować przedłużenie obecnego kontraktu o dwa sezony. Jestem w dobrych relacjach z klubem, wszystko jest przejrzyste. Zobaczymy jak będę się czuł, czy to będzie czas by zrobić kolejny krok. Na pewno będziemy o tym rozmawiać. I to też nie jest tak, że miałem oferty z zagranicy, na które się nie zdecydowałem i chciałem odejść. Raz klub się dogadał w sprawach finansowych, innym razem ja jakoś specjalnie nie naciskałem. To nie jest tak, że przyjdzie jakaś oferta i muszę iść, bo ktoś się zgłosił. Wszystko trzeba na spokojnie, logicznie przemyśleć.

A masz jakiś plan, w którym przewidujesz, że w wieku 24-25 lat musisz już grać w dobrej, zagranicznej lidze?
- To wszystko zależy od tego, jak się będzie układało życie. Jeśli będziemy grali w Lidze Europy, z perspektywą na grę w Lidze Mistrzów - Ekstraklasa awansowała na 15 miejsce w rankingu, a to da nam dwa zespoły w eliminacjach tych rozgrywek, to nie będę musiał się spieszyć z odejściem. Na pewno nie odejdę z Legii, zanim nie zdobędę trofeum. Chcę się zapisać w bogatej historii klubu i mieć na swoim koncie trofeum. Mam nadzieję, że uda się w tym roku w Pucharze Polski.
- Ale z drugiej strony wszystko co powiem, to teoria. Może okazać się, że teraz będę miał świetną rundę, a po niej ktoś się zgłosi ze świetnym planem na mnie. A może być tak, że porozmawiamy wewnątrz i zdecydujemy, że zostanę jeszcze na dwa sezony. Wszystko jest dynamiczne, wszystko się szybko zmienia. Może być tak, że za pół roku coś się wydarzy albo tak, że ciekawa oferta wpłynie dopiero za pięć lat, jak będziemy wygrywać mistrzostwo i grać w Lidze Mistrzów. Co będzie, to będzie.
Wielu piłkarzy Legii nie tyle mówi pozytywnie o Gonçalo Feio, ale od razu uderza w takie tony, że to najlepszy szkoleniowiec z jakim pracowali. A to z ust piłkarzy będących po 30-tce, którzy mieli wielu trenerów, trochę znaczy. To zapytam cię tylko czy też chwalisz sobie współpracę z trenerem, a jeśli tak, to co poprawiłeś w swojej grze w ostatnich miesiącach dzięki niemu?
- Od zawodników Legii po trzydziestce to są duże słowa, bo współpracowali z wieloma trenerami. Ja mógłbym dorzucić, że to zdecydowanie najlepszy trener jakiego miałem pod względem wiedzy i świadomości piłkarskiej, rozwoju indywidualnego, ale też z wieloma nie miałem okazji współpracować. Moje słowa nie znaczą tyle co słowa np. Pawła Wszołka.
- Zrobiłem dzięki trenerowi ogromny postęp, bardzo się rozwinąłem, przede wszystkim z piłką przy nodze. Nadal mam jeszcze multum rzeczy do poprawy – głównie, jeśli chodzi o bycie obrońcą w ofensywie, jeśli chodzi o wyprowadzenie i podania. Te aspekty piłkarskiego fachu wymagają ode mnie więcej niż potrafię teraz, Zrobiłem progres, jeśli chodzi o zrozumienie taktyczne i indywidualnej taktyki zespołowej. Lubię takie rzeczy wiedzieć, trener naprawdę dobrze to przekazuje i ma dużą wiedzę na ten temat. Czuję się lepszym zawodnikiem niż byłem rok temu, pół roku temu. Mam nadzieję, że podobne zdanie mają kibice.
A nad czym musisz najwięcej pracować?
- Na pewno sporo pracy przede mną przy ofensywnych aspektach gry, jeśli chodzi o wyprowadzanie piłki, większy spokój i częstsze granie do przodu. W defensywie czuję się naprawdę mocny. Rzecz, na którą muszę zwrócić szczególną uwagę, to interwencja na raz. Czasem muszę z takimi wejściami przystopować. Rozmawiałam o tym z trenerami. Są zawodnicy w obronie mniej mobilni, więc są bardziej z tyłu, ale są i bardziej mobilni – ja do nich należę i nawet jak mam przeciwnika obok, dajmy na to skrzydłowego i on wypuści sobie piłkę daleko, to ja wiem, że go dogonię, bo jestem szybszy po prostu. Nie muszę więc iść na raz, ale czasem tak lubię, bo jestem tak pewny, że odbiorę piłkę. Ale to czasem złudne. Gdy trafia dobry przeciwnik, to może to wykorzystać. Dlatego muszę ograniczyć lub wyeliminować chęć zbyt szybkiego odbioru piłki. Czasem lepiej spokojnie poczekać na ruch rywala i dopiero wtedy iść za nim. To jest w defensywie rzecz, która jest u mnie do poprawy.
Oprócz pomocy i nauki od trenera i całego sztabu, podpatrujesz też kolegów. Ostatnio widziałem na treningu, jak „Jędza” ci podpowiadał Jasiu zrób krok do przodu, Jasiu, przesuń się w tę stronę itd. Czerpiesz garściami od tych bardziej doświadczonych kolegów?
- Tak, staram się to robić, ale to są takie komunikaty treningowe czy meczowe. Są na pewno pomocne, lubię grać, gdy bramkarz daje krótkie komunikaty, bo widzi więcej i wie, jak obrońca powinien by ustawiony. Czasem masz złą perspektywę, lub jesteś skupiony na piłce i nie widzisz, że ktoś ci wybiega zza pleców. Ale jak ktoś krzyknie, to zobaczysz. Ja też sporo mówię i nie mam problemu z tym, żeby podpowiadać starszym zawodnikom – bo takie proste komunikaty przydają się każdemu. Na pewno te dobre cechy podpatruję i biorę do siebie - nawet podświadomie.

Jeszcze podsumowując ten sezon, który wkracza w decydującą fazę. Najpierw o pozytywach. Puchar Polski to najprostsza, jeśli nie jedyna droga do europejskich pucharów w przyszłym sezonie. Rozjechaliście Ruch w Chorzowie, ale finał na Narodowym to będzie trochę inna bajka. Przede wszystkim inny ciężar gatunkowy tego meczu.
- Finał to jest tylko jeden mecz, w teorii wszystko może się wydarzyć. Ale my w rozgrywkach pucharowych dojeżdżamy i dobrze przygotujemy się na to spotkanie. Oczywiście wiemy, jak ważny to będzie mecz w kontekście tego i przyszłego sezonu. Duża część zawodników ma doświadczenie w takich sytuacjach. Mam nadzieję, że wygramy. Mocno w to wierzę.
Nie jest tak, że mecze pod presją to dla Legii chleb powszedni, zaś rywala może ta presja przygnieść?
- Pod względem gry pod presją mamy pewnie największe doświadczenie. Wiemy, ile mamy mistrzostw i zdobytych pucharów. Pogoń czeka na swoje sukcesy, wszyscy będą mieli dużą motywację, żeby to zmienić i zapomnieć o tym, jak przegrali rok temu - w ostatniej akcji stracili gola dającego rywalowi dogrywkę. Na pewno ta świadomość będzie napędzała Pogoń. Mamy u siebie i doświadczonych zawodników, i tych wchodzących do gry na wysokim poziomie, którzy mają w CV wygrane finały. Z Rakowem dwa lata temu, mecz w finale Pucharu Polski niemal w całości graliśmy w dziesięciu i po ciężkim meczu wygraliśmy w karnych. Poza tym ta presja… Jestem takim piłkarzem, który nie odczuwa presji, nie myślę o tym co może się wydarzyć, nie wystraszę się stadionu z 55 tysiącami kibiców. Lubię takie rzeczy. Nawet jeśli zagram słabiej, to nie dlatego, że byłem zdenerwowany, miałem spętane nogi, tylko dlatego że miałem gorszy dzień. Ale każdy jest inny, ktoś może odczuwać większą presję, a ktoś inny nie czuje jej wcale.
Z tych negatywnych rzeczy – wyniki w lidze. Przed sezonem wszyscy - od najwyżej postawionych ludzi w klubie po trenera, wszyscy mówili, że priorytetem jest mistrzostwo, że to jest główny cel. No i już wiemy, że nie udało się go zrealizować. Z twojej perspektywy czego zabrakło? Poza tym, że punktów oczywiście.
- Na pewno konsekwencji. Wyjazdowe mecze to był klucz do tego, aby być na górze tabeli. Przecież teraz wygraliśmy pierwszy mecz na wyjeździe z Górnikiem od rundy jesiennej. To pokazuje skalę problemu, naszej słabej formy wyjazdowej.
- Na pewno wpływ na wyniki w lidze miał fakt, że gramy co trzy dni, we wszystkich rozgrywkach. I nawet nie chodzi o aspekty fizyczne, ale mentalne. Weźmy za przykład mecz z Rakowem, który graliśmy po sukcesie z Molde. Przegraliśmy 2:3, choć do przerwy było 0:2. Chodzi mi o to, że osiągasz wielki sukces, przechodzisz do ćwierćfinału Ligi Konferencji i masz w głowie taką górę emocjonalną. Za dwa dni grasz ważny mecz w Częstochowie i twój układ nerwowy musi się zresetować, zacząć od zera, a to nie jest takie łatwe i trzeba się tego nauczyć. Pracujemy nad tym dużo ze sztabem, który dba o takie rzeczy. Każdy z nas musi opanować grę na wysokim poziomie co trzy dni i nie mówię tego by coś tłumaczyć. Tylko chciałem zwrócić uwagę tym, którzy w sporcie nie są, że to nie jest takie proste i że to jest proces, którego wszyscy muszą dążyć.
- Ale nie tłumaczę naszych ligowych wyników. Prezentowaliśmy się poniżej oczekiwań. Walczymy cały czas o jak najwyższą lokatę na przyszły sezon. Jeśli w niedzielę wygramy z Jagiellonią to będziemy mieć do niej tylko 5 punktów straty i pojawi się jeszcze szansa, żeby załapać się na podium. Ale trzeba to zrobić, a nie o tym gadać. Podsumowując, mamy finał Pucharu Polski, osiągnęliśmy dużo w Lidze Konferencji, ale w lidze zawiedliśmy.
Kibice często zarzucają wam, że wybieracie sobie mecze i te w Europie traktujecie inaczej, niż te w lidze.
- Nie, tak naprawdę nie jest tak, że sobie wybieramy mecze. Jeśli ktoś inaczej wygląda na boisku, to często jest to działanie podświadome. To nie jest tak, że ktoś widzi terminarz i myśli - w Europie będę grał na sto procent, a w lidze na pół gwizdka. To tak nie działa, wiem po sobie. Na każdy mecz wychodzę na sto procent i nie ma innej opcji. Kacper Tobiasz wybronił nam mecz z Molde, zagrał fantastycznie. W Częstochowie też bronił dobrze, ale raz źle odbił piłkę, ale nie dlatego, że tak sobie założył, że mecz z Rakowem będzie na luzie. Tak po prostu wyszło, on po meczu z Molde w Warszawie naprawdę miał duży pokład emocji w sobie. Po tym golu miał kilka interwencji najwyższych lotów, utrzymywał nas w grze. Błąd w obronie może naprawić bramkarz, jego błędu już zwykle nikt nie jest w stanie naprawić – jest jak saper.

Było o presji to jeszcze słowo o krytyce. Kiedyś wszystkiemu winny był Rosołek, teraz za wszystko dostaje się Gualowi.
- Sytuacja z Rosim to była gruba przesada. Pamiętam, że Legia przegrywała 0:1, on wchodził na boisko na 7 minut przed końcem, skończyło się 0:1 i wszyscy jechali po nim i obwiniali go za porażkę. To było niesmaczne po prostu. Nie czytam większości tekstów w sieci, więc nie wiem czy teraz podobnie jest z Gualem, choć krytykę jego gry zauważyłem. Bardzo cenię go jako piłkarza, uważam go za bardzo dobrego zawodnika. Liczby ma fajne w tym sezonie, jest najlepszym strzelcem zespołu. Niestety rzeczywistość jest jaka jest i nie zmienimy tego. Trzeba być gotowym na to, że będzie się krytykowanym, nawet niesłusznie. Trzeba mieć twardą głowę, bo inaczej trudno to wytrzymać. Oczywiście krytyka jest wskazana, ale jak jest konstruktywna. Wtedy można ją wziąć do siebie i starać się poprawić. Łatwo odczuć, kiedy ktoś po prostu krytykuje czy hejtuje, żeby hejtować, a kiedy ktoś chce przekazać coś mądrego. Marc na pewno na tak duże słowa krytyki nie zasługuje.
Jeszcze dwa słowa o kadrze. Dostajesz jakieś sygnały o w kontekście Euro U-21, które już latem?
Nie dostałem żadnych sygnałów, Jestem gotowy, żeby zagrać na Euro i potwierdzić, że jestem najlepszym obrońcą młodego pokolenia w Polsce.
Wiem, że do tego droga daleka, ale pierwsza reprezentacja Polski ma kłopoty na pozycji stopera. Wiem, że jesteś bardzo ambitny. Ile czasu sobie dajesz na debiut w pierwszej reprezentacji Polski?
- Wszystko przyjdzie z czasem. Wiem, że jeśli będę robił wszystko, żeby prezentować się odpowiednio i być dobrym, to powołanie przyjdzie. Kiedy to będzie? Nie wiem. Mam nadzieję, że jak najszybciej. Ale ram czasowych nie mogę podać. Wiem, że jak dostanę szansę, to trzeba będzie ją wykorzystać i tyle. To właśnie kwestia dostania szansy. A czy się sprawdzisz i będą kolejne powołania – to już zależy od ciebie, wszystko w twoich nogach.

Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.