News: Bernhard Heusler: Nie przyszedłem tu nauczać

Bernhard Heusler: Nie przyszedłem tu nauczać

Maciej Ziółkowski

Źródło: Super Express

21.02.2018 00:25

(akt. 02.12.2018 11:35)

- Legia to klub, który ma wielki potencjał, wiele wyzwań przed sobą. Zarządzanie klubem jest jak układanie wielu puzzli. Moim zadaniem jest dołożenie cegiełki, albo pozostając w terminologii – kilku puzzli. Tak, aby powstało z tego coś z czego wszyscy będziemy bardzo zadowoleni – mówi w wywiadze dla „Super Expressu” Bernhard Heusler, nowy doradca zarządu stołecznego klubu.

Jak będzie wyglądała pańska praca? Często będzie pan bywał w Polsce?


- Ustaliliśmy, że będę tu co najmniej raz w miesiącu, przez kilka dni, bo nie wszystko da się załatwić przez telefon. Oczywiście, będziemy się „docierać”, w Warszawie będę przebywał w zależności od aktualnych potrzeb i możliwości. Praca w Legii nie jest, że tak powiem, na pełen etat, wiadomo, że mam też inne profesjonalne obowiązki, oczywiście nie w innych klubach, bo to byłoby nie do pogodzenia.

 

W sobotę oglądał pan mecz Legii ze Śląskiem Wrocław.  To była pierwsza wizyta na Łazienkowskiej?


- Tak, nigdy wcześniej nie miałem okazji, choć wiele słyszałem o atmosferze jaka panuje na tym stadionie. Miałem szczęście, bo nie zawsze trafia się na mecz, w którym tak szybko prowadzi się 3:0, a nasz zawodnik strzela hat-tricka w 10 minut (śmiech). A wie pan co mi się bardzo spodobało? Zachowanie kibiców, ale chodzi mi o drugą połowę, która – jak wiadomo – była słabsza niż pierwsza. Sezon jest długi, może gracze oszczędzali trochę siły na kolejne mecze. Obserwowałem wtedy fanów Legii – nie domagali się ślepo kolejnych goli, nie zżymali się, że poziom czy tempo meczu spadło. Cieszyli się obecnością na meczu, widać, że znają się na piłce, że wiedzą to co piłkarze: że nie zawsze da się wygrać bardzo wysoko, że trzeba odpowiednio szafować siłami… Generalnie uważam, że stadion to musi być „mikst”. Mamy gorących fanów, mamy rodziny z dziećmi i mamy VIP-ów. I każdy z nich na tym stadionie musi się czuć dobrze, jak u siebie. Tylko taka mieszanka na trybunach ma sens moim zdaniem.

 

W Basel wsławiliście się bardzo udanymi transferami, pomógł pan zarobić klubowi fortunę, w ciągu sześciu lat zwiększając przychody z transferów z 3,6 mln zł do 220 mln złotych w 2016 roku. Czy transfer Mohameda Salaha, obecnie gwiazdy Liverpoolu, był pana największym majstersztykiem? Jak go znaleźliście?

 

- Nasz dyrektor sportowy miał „cynk” z Egiptu, że jest tam bardzo ciekawy piłkarz. Ale był pewien kłopot. W kraju były potężne zamieszki, liga została zawieszona, więc nie mieliśmy możliwości, aby zobaczyć go w akcji i się upewnić. Dziś myślę, że może na tym polegało nasze szczęście, bo gdyby liga egipska grała, to na pewno skauci mocniejszych klubów szybko zwróciliby na niego uwagę. Wpadliśmy wtedy na pewien pomysł: zaproponowaliśmy kadrze U-23 Egiptu mecz sparingowy z nami. I dzięki temu mogliśmy ocenić Salaha. Zrobił bardzo dobre wrażenie, więc długo się nie zastanawialiśmy. I tu przy okazji dwa słowa o naszej filozofii: staraliśmy się pokazać naszym partnerom z Afryki czy Ameryki Południowej, że jesteśmy solidni. Że warto zacząć u nas karierę w Europie, a potem przeskoczyć do wielkiego klubu. Nigdy też nie straszyliśmy piłkarzy, że jak coś, to będą musieli zostać do końca kontraktu. Nie, nasz przekaz dla świata był prosty i czytelny: przyjdź do nas, rozwiń się, a w odpowiednim czasie nie będziemy cię blokować, pójdziesz wyżej. To bardzo nam pomagało i uważam, że kluby na takim pułapie właśnie w ten sposób powinny funkcjonować.

 

Przeprowadził pan mnóstwo transferów. Dużo było dziwnych sytuacji?


- Na pewno zrobiłem ponad 100 transferów przez te lata w Basel. A to oznacza, że negocjowałem ponad 300, bo przecież nie każde negocjacje kończą się transferem. Mieliśmy zasadę, że z ludźmi, którzy kręcą, działają na dwie strony, nie współpracujemy. Żaden menedżer nie może powiedzieć, że Basel go oszukał. Nie oszukiwaliśmy, ale też sami nie dawaliśmy się oszukać.

 

Niektórzy fani Legii pytają, czy w przyszłości zostanie pan prezesem klubu?


- Już nawet takie pytania sprawiają, że robi mi się bardzo miło. Bo przecież ludzie mnie nie znają, jestem z daleka, a mówi pan, że pytają o fotel prezesa. Sympatycznie, ale absolutnie nie mam takich ambicji. Uważam, że prezes powinien znać klub od podszewki, każdy jego kąt. Moją ambicją jest pomóc Legii, ale z boku. A co uznam za sukces? Tak jak w Basel: chodzi o to, aby zdobywać mistrzostwo kraju i regularnie grać w pucharach. Legia ma wszystko, aby to osiągnąć.

 

Całość można przeczytać w tym miejscu.

Polecamy

Komentarze (44)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.