
Bartosz Olszewski: Jesteśmy faworytami finałów
24.06.2017 00:30
(akt. 07.12.2018 10:15)
Dużo trenujesz na siłowni?
- Staram się jak najmniej tam zaglądać. Oczywiście, zdarza się, że poćwiczę razem z resztą drużyny w ramach zajęć. Poza tym, gdy mam więcej wolnego czasu, raz czy dwa w tygodniu, dodatkowo trenuję, ale są to sporadyczne momenty.
Pytam, bo we Wronkach nie patyczkowałeś się z zawodnikami Lecha, co zresztą zauważyło sporo osób w internecie.
- To mogłeś spytać bardziej o boks, aniżeli o siłownię (śmiech). Pod koniec meczu doszło do przepychanki... Czasu nie cofnę, ale nie żałuję tego, co zrobiłem.
Spięcia z Markiem Mrozem należały do tych z gatunku nieprzyjemnych?
- Na boisku faktycznie gracz "Kolejorza" sprzeczał się ze mną, wyzywał mnie, lecz starałem się nie zwracać na to uwagi.
Często działasz pod wpływem emocji?
- Z tego, co mówią trenerzy i koledzy z klubu - często (śmiech). Ja z kolei tego tak nie zauważam. Gdy jednak spojrzymy na ostatnie mecze z Lechem... Trudno się nie zgodzić z innymi.
W młodzieńczych latach zdarzało się poszarpać z kimś na boisku?
- Pamiętam pewną sytuację sprzed dwóch lat, gdy mierzyliśmy się ze Zniczem Pruszków. Wówczas na murawie nie było mi po drodze z Jankiem Imiołkiem. Doszło do szarpaniny, łapaliśmy się za szyje i finalnie zostałem ukarany czerwoną kartką.
To, co z kolei zrobiliście w dogrywce w Ząbkach, nie przewidziałby chyba nawet Hitchcock.
- Przy wyniku 1:2, sytuacja nie było komfortowa. Dodatkowo, po naszym wyrównaniu, straciliśmy jednego zawodnika i niektórzy mogli zwątpić w to, czy po raz trzeci z rzędu znajdziemy się w wielkim finale. Wierzyłem jednak w awans do ostatnich sekund i tak też się stało. Mądrze radziliśmy sobie w defensywie, staraliśmy się również wychodzić z groźnymi kontrami, które miały nieco zdezorientować przyjezdnych. Doping kibiców zgromadzonych na stadionie także był arcyważny i dodawał nam otuchy.
Podsumowując dwumecz z "Kolejorzem": spodziewałeś się więcej ze strony Lecha?
- Przed meczem byłem trochę zestresowany, bo wiedziałem, na co ich stać. Sytuacja diametralnie zmieniła się po usłyszeniu pierwszego gwizdka. To my okazaliśmy się lepsi, byliśmy stroną dominującą i udowodniliśmy to w obu konfrontacjach.
Pojawiały się głosy, że wygraliście tylko dzięki doświadczeniu, a wyjściowa "jedenastka" przeciwników w ponad połowie składała się z graczy z rocznika '00.
- Wiedzieliśmy o tym, że lechici w rundzie zasadniczej nieźle radzili sobie, grając w większości zawodnikami młodszymi. Ale to tylko i wyłącznie ich sprawa. Mogli przecież "zrzucić" z rezerw jeszcze paru bardziej doświadczonych piłkarzy. Stawką był przecież finał.
Trudniejsza była w pewnych momentach walka z przeciwnikiem czy z samym sobą?
- Walka z samym sobą zaczęła się toczyć w Ząbkach, gdy murawę, z powodu dwóch żółtych kartek opuścił Kamil Orlik. Później magazyn energii, po naszej stronie, zaczął topnieć. Było trudno, ale najważniejsze, że znaleźliśmy się w finale.
Parę lat temu, grając jeszcze w OSIR Wigry Suwałki, czułeś, że zabawa z piłką może przerodzić się w poważniejszą rzecz i że w przyszłości będziesz bił się o mistrzostwo Polski juniorów starszych?
- Wówczas skupiałem się tylko na tym, aby robić to, co kocham. Absolutnie nie zastanawiałem się nad tym, jak potoczą się moje losy i czy będę grał w Lechu, Legii czy Realu... Zależało mi po prostu na tym, aby dobrze się bawić i podnosić swoje umiejętności.
W Lechu?
- W 2012 roku miałem praktycznie dopięty na ostatni guzik transfer do Lecha. Z kolei w pierwszy dzień wakacji, na testy zaprosiła mnie Legia. Mimo, że byłem zdecydowany na związanie się z "Kolejorzem", chciałem przyjechać do stolicy, zobaczyć jak zespół funkcjonuje od środka. Poza tym, z Suwałk do Warszawy jest jednak znacznie bliżej, aniżeli do Poznania. Odległość naprawdę była ważna, bo zależało mi na tym, aby być jak najbliżej rodziny. Przyjechałem do Warszawy i warunki "Wojskowych" przekonały mnie do pozostania. Co ciekawe, spora część legionistów również pochodziła z różnych części Polski. Pozytywnie zaskoczyła mnie atmosfera, niczego mi tutaj nie brakowało, przez co zdecydowałem się na taki krok.
Znajomi trzymali kciuki czy zdarzało się, że byli zazdrośni i dało się to odczuć?
- Nie ukrywam, że byłem wyróżniającym się zawodnikiem w Wigrach i chłopaki wiedzieli wcześniej, że niebawem zmienię otoczenie. Ufali mi jednak na boisku, co bardzo doceniałem. Czy byli zazdrośni? Takie głosy do mnie nie dochodziły.
Były obawy przed wyjazdem do wielkiego miasta i klubu?
- Jasne, z początku bałem się transferu do stolicy, która jest przecież olbrzymia w porównaniu do Suwałk. Czułem z daleka różnicę w przemieszczaniu i poruszaniu się po mieście, ale miałem to szczęście, że oprócz mnie, do Legii dołączyło kilkunastu nowych zawodników. Początkowo wszyscy jeździliśmy wszędzie razem. Było przy tym dużo śmiechu, nikt nie zginął, a poza tym proces aklimatyzacji przebiegł płynniej.
Jak się czujesz dziś, wracając do rodzinnego miasta?
- Ogólnie pochodzę z małej wioski leżącej w okolicy Suwałk - nazywa się Postawele, która i co ciekawe, liczy zaledwie 75 osób. Mieszka tam spora część mojej rodziny, poza tym familia mojego taty i mojej mamy. Miło jest zawsze wracać w rodzinne strony. Dodatkowo, za każdym razem obowiązkowo odwiedzam moich dwóch najlepszych przyjaciół.
Jak wyglądały początki mieszkania w bursie?
- Mieszkałem w bursie przez dwa lata, ale później mnie z niej wyrzucili po nieprzyjemnym incydencie. Następnie przeniosłem się do internatu, gdzie przebywałem przez półtora roku, a od roku mieszkam już w domu w jednej z dzielnic Warszawy. Jak wspominam czas w bursie? Bardzo dobrze. Wiadomo, że inaczej mieszka się samemu, a jeszcze inaczej z grupą świetnych ludzi. Każdy ma poczucie humoru, byliśmy zgraną ekipą i z uśmiechem na ustach mogę mówić o tamtych chwilach.
Wchodząc do szatni znałeś zasady w niej panujące?
- Takowych chyba nie było, ale znakomicie pamiętam z kolei "chrzest", który przyjmowaliśmy, jak wchodziliśmy do drużyny. Wówczas starszyzna namawiała nas do robienia wielu śmiesznych rzeczy, ale - mówiąc szczerze - lepiej będzie, jak nie zostaną one przytoczone (śmiech).
Przeskok, patrząc na treningi, był znaczący?
- Oczywiście. Tutaj trening podzielony jest na poszczególne etapy. W poniedziałek poprawiamy mankamenty, które uwidoczniły się w poprzednim meczu. We wtorek trenujemy siłę i szybkość, w środę - wytrzymałość. W Wigrach takich detali nie było. Tam przychodziliśmy na trening i po prostu graliśmy w piłkę. Szkoleniowcy także zwracają uwagę na większe szczegóły, sprzęt również odgrywa istotną rolę.
Krążyły czasem po głowie myśli: "Wracam, tu jest za ciężko"?
- Na początku bardzo dużo problemów sprawiała mi tęsknota za rodziną. Faktycznie, czasami zaprzątałem sobie głowę takimi myślami. Rodzice zawsze mi pomagali w każdej chwili, gdy byłem mały, wspierali mnie i doradzali. Nie mówię, że nie dzieje się to obecnie, lecz jak mama i tata są przy tobie, czujesz się pewniej. Były gorsze momenty, w których chciałem wracać, ale wówczas myślałem sobie: "Chcę coś osiągnąć w życiu". Trzymałem się tego i byłem twardy.
Jaką barierę psychiczną, oprócz tęsknoty za domem, musiałeś pokonać tutaj?
- Na samym starcie nie lubiłem udzielać się w towarzystwie, postrzegano mnie jako cichą osobę. Z czasem jednak ta pewność siebie wskoczyła u mnie na wyższy poziom, zarówno na boisku, jak i w otoczeniu kolegów.
Od kogo najwięcej się nauczyłeś?
- Bardzo dużo do mojego życia wniósł trener Myśliwiec. Jego treningi może nie były zbyt ciekawe, ale okazywały się niezwykle cenne dla piłkarza. Pojawiało się mnóstwo elementów taktyki, przez co mogłem wiele się nauczyć u boku tego szkoleniowca. Dzięki trenerowi nie miałem problemu z wejściem do Centralnej Ligi Juniorów i wiedziałem jak pewne schematy muszą funkcjonować w akademii.
A jak współpraca układa ci się z trenerem Kobiereckim oraz Kamudą?
- Jest to niezwykle zgrany duet, o wielkim poczuciu humor. Mają swoje mocne temperamenty, świetnie się z nimi dogaduję, bardzo nam pomagają i chcą dla nas jak najlepiej, co najdobitniej widać po wynikach.
Krzyki, które wydobywane są z ławki w trakcie spotkania, pobudzają was czy podłamują?
- To zależy od zawodnika. Przykładowo w ostatnim spotkaniu z Lechem w Ząbkach, sam Konrad Handzlik prosił trenera o to, żeby go motywował. "Handzelek" w końcowych fragmentach dawał z siebie wszystko, nie miał sił i gdy ktoś na niego krzyknął, wówczas starał się wykrzesać z siebie resztki energii. Jeżeli chodzi o mnie, jestem na tak. Mnie taki sposób motywacji absolutnie nie denerwuje, tylko pobudza.
Ile masz osób, którym bezgranicznie ufasz i podnoszą cię na duchu?
- Jest to oczywiście najbliższa rodzina. Dodatkowo, tak jak już wspomniałem wcześniej, utrzymuję znakomity kontakt z dwoma przyjaciółmi z rodzinnej wioski. Co więcej, ogromne wsparcie czuję od mojego wujka, który jest zresztą zagorzałym fanatykiem Legii, przez co cały czas mnie dopinguje.
Kiedy towarzyszył ci największy strach w życiu?
- (Chwila ciszy). Rok temu miałem poprawkę z języka angielskiego i zaliczenie tego przedmiotu kosztowało mnie naprawdę wiele nerwów. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę drugi rok siedzieć w tej samej klasie. To był jeden z moich największych lęków.
A w dzieciństwie panicznie się czegoś bałeś?
- Wychowywałem się w wiosce, czyli - mówiąc kolokwialnie - w tak zwanej "dziczy". Sporą część życia spędzałem na podwórku, byłem rozbrykany i strach mi nie towarzyszył. Ciemności również się nie bałem, bo często znajdowałem się poza domem do późnych godzin wieczornych.
Wiele zmieniłbyś w swoim życiu?
- Nie. Sądzę, iż podjąłem najlepszą decyzję w życiu i nigdy bym jej nie zmienił. Cieszę się, że mogę grać w koszulce Legii i regularnie się rozwijać. Piękna sprawa.
Mówisz, że treningi z trenerem Myśliwcem wprowadzały cię do CLJ. Rozumiem zatem, że problemu z wejściem w zespół nie było?
- Ja już wcześniej zahaczałem o Centralną Ligę Juniorów. Nawet, gdy miałem normalne treningi w swoim roczniku, to komunikowałem się z trenerem Kobiereckim. Znałem jego filozofię, styl gry, przez co nie miałem kłopotów.
Zagrałeś w większości spotkań w fazie zasadniczej, notując aż dziewięć asyst. Wykonywanie stałych fragmentów jest w tej chwili twoją najmocniejszą stroną?
- Jedną z mocniejszych. Moimi głównymi atutami na murawie jest również dośrodkowanie w pełnym biegu, dobrze ułożona stopa oraz drybling. Dodatkowo, przez ostatnie pół roku mocno poprawiłem aspekt pojedynków "jeden na jeden" w defensywie, co w przeszłości było moim największym mankamentem. Poza tym, trochę lepiej radzę sobie w grze głową, co zresztą zachwala trener Kamuda. Boję się też jeszcze częstszego używania prawej nogi. Co więcej, mam pewien problem z szybkością podejmowania decyzji. Czasami za długo z nimi zwlekam.
Czytasz komentarze pod relacjami z danych spotkań?
- Szczerze? Bardzo rzadko, aczkolwiek po meczu z Lechem we Wronkach, koledzy z drużyny namówili mnie, abym przeczytał wszystkie wpisy. Opłacało się tam wejść (śmiech). Widziałem, że internauci pytali się o to, kto występuje z "trójką" na plecach.
W fazie zasadniczej często niektórzy wręcz domagali się, abyś został przesunięty na pozycję skrzydłowego, co jeszcze bardziej uwidoczniłoby twoje zalety.
- Tak, o tym też chłopaki wspominali. Z początku nie dopuszczałem do siebie myśli, że w ogóle będę grał na lewej obronie. Całe życie spędziłem w ataku czy w pomocy. Gdy trafiłem do Legii, również z początku byłem ustawiany bardziej z przodu. Z kolei na pozycji bocznego defensora zostałem przesunięty w drugiej rundzie pod okiem trenera Myśliwca. Po pierwszych próbach nie czułem się tam najlepiej, mówiłem szkoleniowcowi, że nie chcę tam grać. Trener jednak wytłumaczył mi na spokojnie, dlaczego podjął taką decyzję. Chodziło przede wszystkim o jedną rzecz. Zarówno na świecie, jak i w Europie czy w Polsce jest mało lewych obrońców i taka zmiana może mi dać wiele możliwości w przyszłości. Po chwilowym zastanowieniu, przyznałem rację szkoleniowcowi i jego opinia skłoniła mnie do gry na tej pozycji. Zaczęło mi się tam podobać, dawałem sobie radę. Poza tym, przy Łazienkowskiej, preferuje się styl z bocznymi defensorami, którzy wychodzą wysoko i pełnią rolę wahadłowych czy typowych skrzydłowych, wówczas pomocnicy schodzą do środka i maszyna zaczyna "trybić". Teraz, szczerze mówiąc, lepiej odnajduję się w obronie, aniżeli nieco wyżej, więc wszystko poszło zatem zgodnie z planami innych trenerów.
Twoja dobra gra zaowocowała powołaniem do juniorskiej reprezentacji Polski. Niestety, w najgorszym momencie przydarzyła się kontuzja...
- Po jednym ze spotkań doznałem urazu, którego praktycznie nie czułem. Byłem pewny, że pojadę na kadrę i zagram w starciu z Polonią przy Konwiktorskiej. Cały tydzień wydawał się luźniejszy, nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. Następnie, w piątkowy trening mieliśmy tak zwaną "strzelbę" i aktywację przed spotkaniem... Wtedy poczułem, że "coś" się dzieje w okolicach biodra. Wziąłem leki przeciwbólowe i w sobotę wyszedłem normalnie na murawę. Rozgrzewka przed pojedynkiem z "Czarnymi Koszulami" była dosyć intensywna, gdzie musieliśmy sporo dośrodkowywać i strzelać. Stwierdziłem jednak, że nie warto ryzykować, bo ewentualny występ w tym meczu mógłby skutkować jeszcze dłuższym rozbratem z futbolem. Chciałem być gotowy na rundę finałową, lecz koniec końców wypadłem na miesiąc... Liczyłem się z tym, iż nie znajdę się w kadrze na najważniejsze mecze sezonu, ale trener Kobierecki obdarzył mnie ogromnym kredytem zaufania i mam nadzieję, że nie zawiodę go.
Jak spędzisz ostatnie godziny przed pierwszym finałowym meczem z Pogonią?
- Podobnie jak inni zawodnicy, skupię się w dużej mierze na odpoczynku. Spotkania z Lechem kosztowały nas mnóstwo zdrowia i sił. W klubie mamy dogodne warunki, korzystamy z butów regeneracyjnych, chodzimy na odnowy i to wszystko pomaga nam w zrealizowaniu celu.
Jakie są twoje najlepsze sposoby na odpoczynek po meczach czy treningach?
- Lubię czasami wyjść ze znajomymi do jakiejś restauracji czy na basen i porozmawiać na rozmaite tematy. Co więcej, preferuję oglądanie różnych seriali i po prostu odpoczynek, który pełni istotną rolę po treningach czy meczach.
A świata imprez, w stolicy, zdarzyło się posmakować?
- Oczywiście, że tak - nie będę nikogo oszukiwać w tej kwestii. Każdy ma swoją głowę i powinien jej pilnować, ale czasami - co normalne - zdarzy się wyjść na imprezę. Ja osobiście, na takie wypady, wybieram się po zakończeniu rundy. Reasumując - odpoczynek dopiero po zasłużonym wysiłku.
Wracając do Centralnej Ligi Juniorów i dwumeczu z Pogonią. Lubisz czuć na sobie odpowiedzialność w tych ważniejszych potyczkach?
- Nie lubię zwracać na siebie uwagi i być "na świeczniku"... Nie poczuwam się do roli lidera w drużynie.
Czyli w szatni nie wychodzisz przed szereg?
- Dokładnie. Staram się nie wychylać za bardzo ponad swoją głowę. Od tego są inni, ale nie jest też tak, że siedzę cichutko jak myszka. Nie lubię się po prostu rządzić.
Wydaje się, że dogrywka z Lechem i strzelenie w niej dwóch goli nie będzie dla was lepszą motywacją przed dwumeczem z Pogonią.
- To było coś niesamowitego. Nie mogłem wytrzymać na ławce razem z resztą drużyny. Emocje zdecydowanie wzięły górę.
Chciałeś trafić na "Portowców" czy po cichu liczyłeś, że do finału wskoczy SMS Łódź?
- Patrząc na chłodno - dobrze, że w finale zmierzymy się z Pogonią. Z łodzianami zawsze gra się trudno, są to typowe mecze walki. Z kolei ze szczecinianami będziemy mogli spokojnie pograć piłką. Zresztą, niezależnie na kogo byśmy nie trafili, to i tak damy sobie radę. Znamy swoją wartość i wiemy na co nas stać.
Mówiłeś, że czułeś stres przed meczem z Lechem. Czy tak samo jest zatem przed starciem z Pogonią?
- Przed "Kolejorzem" nie byłem pewny, czy podołam wyzwaniu. Wróciłem bowiem praktycznie od razu po miesięcznej kontuzji, miałem pięć jednostek treningowych i nie czułem się najlepiej. Na całe szczęście dobrze wszedłem w mecz i chyba nie zapomniałem, jak się gra w piłkę (śmiech).
Dwumecz ze szczecinianami będzie tak zacięty jak z Lechem?
- Mam nadzieję, że tak się stanie. Liczę na to, że obie drużyny będą chciały grać. Nie znam tak dobrze naszych rywali, ale wydaje mi się, że jesteśmy faworytami do sięgnięcia po tytuł.
Co zadecyduje o tym kto zdobędzie mistrzostwo Polski?
- Kluczem powinna być praca w defensywie. Jeżeli w obronie wyzbędziemy się wszelkich błędów, będzie dobrze.
Co możesz obiecać, gdy uda wam się podnieść puchar trzeci raz z rzędu?
- (Chwila ciszy). Mogę zarzucić "Ceee...", bo nigdy, w swojej przygodzie z piłką w Legii czy poprzednich latach, nie zaintonowałem żadnej przyśpiewki. Mogę zatem to zmienić po zwycięskim finale (śmiech).
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.