
Aleksandar Vuković: Charakter i determinacja ma cechować legionistów
27.10.2016 19:11
(akt. 07.12.2018 12:54)
Mecz z Koroną Kielce to dla Aleksandara Vukovicia specjalne spotkanie?
- Faktycznie jest tak, że w Polsce grałem tylko w Legii i w Koronie. W tym momencie najważniejsze jest jednak to, że mamy przed sobą wyjazd na trudny teren. Chcemy po raz pierwszy w tym sezonie wygrać dwa spotkania z rzędu i to jest moment, w którym trzeba tego dokonać.
Wydaje się, że to najlepszy moment, bo Korona jest w kryzysie. Kielczanie zajmują ostatnie miejsce w tabeli, zmieniają trenera i mogą narzekać na kłopoty z dyspozycją.
- Ostatnich drużyn w tabeli tak naprawdę jest kilka. Co by nie mówić, sami mamy tylko dwa punkty przewagi nad Koroną. Musimy podejść do rywali z szacunkiem, bo liga wiele razy pokazała, że nawet drużyny z końca tabeli potrafią sprawić niespodzianki.
Jakiego przyjęcia spodziewa się pan w Kielcach?
- Nie zastanawiam się nad tym. Klub ma teraz sporo problemów, na mecze chodzi mało kibiców, choć w trakcie spotkania z Legią będzie pewnie inaczej. Wydaje mi się, że nie zostawiłem w Kielcach najgorszego świadectwa. Ludzie związani z klubem mogą chyba dobrze wspominać współpracę. Ja mam zresztą tak samo.
Zostali jacyś znajomi w Koronie?
- Coraz mniej. Z zawodników, z którymi grałem został tylko Jacek Kiełb. Jest za to kilku chłopaków, których poznałem będąc już w sztabie szkoleniowym. Drużyna bardzo się zmieniła, ale nadal znam sytuację w Koronie.
Grając w barwach Korony mecze z Legią też były specjalne? Było kilka ciekawych wydarzeń. Udało się choćby pokonać bramkarza warszawiaków, pamiętna jest też czerwona kartka przy Łazienkowskiej, gdy kibice Legii żegnali pana brawami…
- Od początku w Kielcach było wiadomo, że nie wypieram się Legii. Nikt nie mógł się spodziewać, że będę mówił o miłości do Korony. Może ktoś byłby w stanie tak zdobywać plusiki od kibiców, ale taka postawa nie pasowała do mnie. Zdarzyło mi się po meczach z Polonią i Wisłą pokazać „eLkę” i nie było z tego powodu problemów w Kielcach. Część osób mogła mieć odmienne zdanie, ale musieli pogodzić się z faktami.
Chyba lepiej kiedy dany piłkarz powie, że jest fanem na przykład Legii, ale grając w Koronie będzie dawał z siebie sto procent na boisku dla aktualnego klubu.
- Rozumiem taką postawę, bo mam duszę kibica. Rozumiem jak funkcjonuje fan piłki nożnej, a wielu zawodników nie zdaje sobie z tego sprawy. Niektórzy gracze robili przez to rzeczy ocierające się o śmieszność.
Korona była też miejscem, w którym łączył pan dwa etapy. To tam po zakończeniu kariery zdecydował się pan na rolę trenera.
- Skończyłem grać w piłkę wręcz rok wcześniej od tego niż planowałem. Pojawiła się możliwość pozostania w sztabie szkoleniowym i mocno się tym zainteresowałem. To tam dostałem pierwsze trenerskie doświadczenie. Fajne, ważne i przydatne.
Łatwiej kończyć karierę i od razu przechodzić do roli trenera? Nie ma takiego szokującego odstawienia futbolu?
- Nie zaliczając półrocznej przerwy, tak właśnie było. Trochę odpoczynku się jednak przydało. Dzięki temu mogłem pojechać na wakacje nad morze w sierpniu. W takim miesiącu, w którym żaden czynny zawodnik nie może pozwolić sobie na urlop.
Potem przyszedł do Korony Kielce Ryszard Tarasiewicz i skończyła się praca w Koronie…
- Trener Tarasiewicz przyszedł ze swoim sztabem i to naturalna rzecz. Nowy szkoleniowiec trafiając do klubu chce pracować na swoich warunkach i ze swoimi zaufanymi ludźmi. Nie pasowałem do tego układu i odszedłem z Korony.
Odejście z Korony sprawiło, że szybko wrócił pan do Legii. Zaczęło się od obserwowania pracy akademii, a potem do dołączeniu do sztabu rezerw.
- To była część wprowadzania i szykowania do kolejnych wyzwań. W pewnym momencie nastąpiło przyśpieszenie. Rok temu znalazłem się w pierwszej drużynie i cały czas notuje progres w odniesieniu do swojej roli.
Przyśpieszenie po przyjściu trenera Czerczesowa było spodziewane?
- Nie. Byłem gotów, by przez dłuższy czas pracować przy drugiej drużynie. Zmieniono jednak trenera Berga na Stanisława Czerczesowa. Prezes zadzwonił i zaproponował taką opcję, a ja z niej skorzystałem, bo nie da się tego określić inaczej niż krokiem do przodu.
Pracował pan z Czeczesowem, Hasim i teraz z Jackiem Magierą. U każdego z nich rola była chyba inna, ale teraz można powiedzieć, że rozwija pan skrzydła.
- Można tak to ująć. Trzeba podkreślić, że czymś naturalnym jest, że inne są moje stosunki z Jackiem niż z ludźmi, z którymi dopiero się poznawałem. Teraz z pierwszym trenerem znam się od dawna, a Czerczesow i Hasi przychodzili z innych miejsc, potrzebowali czasu, by nabrać do mnie zaufania. Teraz mam też więcej doświadczenia, o rok więcej. Na początku byłem człowiekiem, który bardziej obserwował. Obecnie można mnie wykorzystać w pracy w większym stopniu i wierzę, że będzie to z korzyścią dla klubu i Jacka.
Zaufanie to główny czynnik pozwalający od początku lepiej rozumieć się i inaczej rozdzielać role z trenerem Magierą?
- To na pewno kwestia ułatwiająca i pomagająca dzielić role. Z innymi trzeba było się uczyć, poznawać i nabierać zaufania. Teraz wszystko dzieje się w przyśpieszonym tempie. To zupełnie inna sytuacja, a dla mnie dużo bardziej wartościowa i dająca poczucie większej odpowiedzialności.
Osobą, która mecz z Lechem przeżywała najbardziej był chyba pan. Piłkarze widzą i doceniają takie zachowania?
- Jestem zdania, że drużyna to nie tylko jedenastu zawodników na boisku, ale to cała grupa pracująca na dobro konkretnego celu. To grono ludzi wspierających się w osiąganiu sukcesów. Fajnie, kiedy wszyscy żyją swoją pracą i dają z siebie wszystko. Muszą nas łączyć chęci i pasja. Każdy chce wygrywać i wszyscy czują się wtedy najlepiej. Trzeba robić wszystko, by tak to wyglądało.
Drużyna w Legii urodziła się po meczu z Lechem?
- Mecz z Lechem był ledwie kilka dni temu i nie chcemy mówić, że już coś się urodziło. Drużyna w trakcie tego meczu, w końcówce, pokazała wielki charakter i determinację. To musi cechować piłkarza Legii Warszawa i za jakiś czas będziemy mogli stwierdzić czy było to faktycznie przełomowe spotkanie. Widzę, że zespół inaczej funkcjonuje. Wszyscy się docierają, a nowi gracze zdają sobie z tego sprawę dla jakiego klubu grają. To powinno działać na naszą korzyść.
Po meczu z Lechem uczył pan Guilherme, Odjidje-Ofoe i Moulina legijnej piosenki. Delikatnie rozciągając temat, uważacie, że oni wszyscy powinni uczyć się języka polskiego czy to nie jest najistotniejsze?
- To nie jest najważniejsze, ale by czuć się częścią wspólnoty i być elementem pewnej maszyny, nie musisz znać polskiego. Brakowało mi jednak radości po wygranych spotkaniach. Wszystko wyglądało sztucznie i bez werwy. Inaczej było już po spotkaniu z Lechią. Nie było takiej euforii. Nie było też kamer i publiczność tego nie widziała, ale szło to w tym kierunku, w którym ma iść. To element życia drużyny. Jeśli zespół ciężko pracuje, na czymś mu zależy, to nie może być tak, że po sukcesie nie ma upustu emocji.
Nowi piłkarze odnajdują się w Legii?
- Zdecydowanie tak. Niezależnie skąd piłkarz trafia do Legii, to każdy chce grać dobrze i liczy, że będzie miał satysfakcję z tego co robi. Proces musi trwać, drużyna nie powstaje z dnia na dzień. Takie mecze jak z Lechem przyśpieszają pewne wydarzenia i na tym nam zależy.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.