Blog: „Subiektywnie o „wojskowych transferach” Legii” cz. 1/2
06.01.2025 14:00
W tym tekście przedstawię mój osobisty, subiektywny punkt widzenia na tę sprawę. Od razu zaznaczam, że nie robię tego, w celu wywołania jakieś dyskusji. Jeżeli liczysz na wielotygodniowe dysputy z moją osobą, to od razu zaznaczam, że nie mam na to ani chęci, ani czasu. Życie dawno temu nauczyło mnie, że przekonywanie przekonanego to jedynie strata energii, każdy i tak przyjmuje do wiadomości tylko to, co jest dla niego wygodne. Każdy kto wspomina te fakt kierując się zwykle złą wolą nieprzesadnie sili się na uczciwość, więc ja również robić tego nie zamierzam. W artykule wykorzystam liczne materiały prasowe sprzed wielu lat. Liczyłem na to, że będę mógł je wstawić w wersji graficznej, jednak tutejsza blogosfera nie daje takiej możliwości, w związku z tym publikacje te zostały przeze mnie przepisane w formie cytatu. Wszystkie relacje prasowe wykorzystane w niniejszym tekście można znaleźć i przeczytać samodzielnie na stronach: „Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa”, „Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa”, ”Śląska Biblioteka Cyfrowa”.
Wprowadzenie do problemu
Ignorancja historyczna charakteryzuje się brakiem świadomości zmieniającego się świata i przykładania wydarzeń historycznych na współczesne realia. Dzisiaj, gdy zmiana barw klubowych przez sportowców jest zjawiskiem powszechnym na całym świecie, a okienka transferowe funkcjonują w najlepsze mało komu przychodzi do głowy, że dawniej poszczególne kluby sportowe bazowały głównie na własnym narybku, wychowankach, których wychowali sportowo swoimi własnymi siłami. W zamierzchłych latach typowy klub krakowski, lwowski czy warszawski składał się głównie z mieszkańców miast, które reprezentował. Szybko jednak pojawiła się chęć pójścia na łatwiznę poprzez wykorzystanie swoich zasobów materialnych i/lub pozycji uprzywilejowanej. Zjawisko to zyskało miana „kaperownictwa” i było już powszechnie znane w okresie II RP. Wówczas drużyna Pogoni Lwów dosyć szeroko opisywała ten problem w swoich biuletynach odsuwając od siebie wszelkie podejrzenia stosowania takich metod.
K.S. Pogoń : miesięczny biuletyn sportowy. 1936 nr 5/6
Istnieje w świecie sportowym pewne przekroczenie, określane w potocznej mowie jako tzw. Kaperowanie zawodników. Gdy jakiś klub przeciąga na swoją stronę wybitniejszego zawodnika z innego stowarzyszenia sportowego, mówi się wówczas między sportowcami, że „klub ten kaperuje"
(…)
Każdy zatem, ktoby takie praw naruszyć usiłował, godziłby w kardynalne podstawy sportu a mianowicie w etykę sportową i szlachetną zasadę amatorstwa”
Jak widać proceder ten istniał już na długo przed powstaniem Polski Ludowej i nie jest to coś, co jest charakterystyczne dla tej epoki. Zupełnie jak zjawisko odbywania przez sportowców służby wojskowej w ramach klubu wojskowego. Zazwyczaj masowe ściąganie zawodników do wojska kojarzone jest wraz z powstaniem CWKS-u, jednak fakty są takie, iż Legia pozyskiwała nowych zawodników "do wojska" na długo przed wybuchem II Wojny Światowej i tak jak w latach 50 robiono to głównie na terenie Górnego Śląska, tak w okresie międzywojnia ulubionym terenem "łowów" była Małopolska, Podole i Łódź. Co więcej przedwojenna Legia żartobliwie nazywana była stołeczną "filią" Cracovii. Tygodnik „Sport” z 1930 r., nr 33 w artykule „Przesunięcie u warszawskiej Legji” wspomina:
„Przestał brać udział w grach i Ziemian zaś Martyna jedną nogą jest jeszcze w Legjii a drugą kroczy ku Cracovii, czekając tylko ukończenia służby wojskowej aby z tą chwilą zupełnie przejść do leadera Ligi”
Przejdźmy do okresu, który najbardziej nas interesuje. Kiedy po zakończeniu II Wojny Światowej Polska znalazła się w radzieckiej strefie wpływu wiadomo było, że czeka nasz kraj wstrząs i dostaniemy kompletnie nowe państwo zbudowane w oparciu o wzorce radzieckie. Nie inaczej było ze sportem, który zgodnie z naukami Lenina służyć miał celom czysto propagandowym jako prosty pas transmisyjny do ludzkich umysłów. W tym celu postawiono na masową produkcję amatorów sportowych, których następnie wykorzystywano jako narzędzie do pokazywania całemu światu wyższości sportu socjalistycznego nad kapitalistycznym głównie na igrzyskach olimpijskich. „Przegląd Sportowy” w wydaniu z dnia 1 maja 1947 r. wskazuje:
„Wielu kierowników obecnego życia sportowego idzie całkowicie przedwojennym szlakiem. Nie rozumieją konieczności umasowiania sportu, hodowli narybku i naturalnej selekcji talentów. W dalszym ciągu spotyka się „mecenasów” sportu, a właściwie patronów jakiegoś znanego klubu, lub nawet zawodnika.
Przy tych tendencjach nic dziwnego, że w spocie spotykamy się z wieloma ujemnymi pozostałościami okresu przedwojennego, jak ukrytym zawodostwem, kaperowaniem graczy, lub pod przykrywką klubu związkowego tworzenie klubu fabrycznego który utrzymuje dyrektor fabryki niby swą prywatna stajnię wyścigową”
W związku z powyższym w październiku 1949 r. przeprowadzono w Polsce tzw. „stalinowską” reformę sportu, w wyniku której każdy klub sportowy, który wówczas istniał i chciał istnieć dalej zobowiązany był do znalezienia sobie patrona w postaci odpowiedniego zakładu pracy. To jest bezpośredni powód, dlaczego aż po dziś wiele klubów sportowych nosi nazwy zawodów, wciąż mamy różne ZKS-y, Spójnie, Stale czy WKS-y, a zawodnicy poszczególnych klubów wciąż noszą przydomki: „górnicy”, „wojskowi”, „portowcy”. Dzisiaj, gdy mamy w sporcie zawodowstwo sportowcy nie wykonują tych zawodów na co dzień, jednak w czasach PRL-u właśnie tak to wyglądało, przynajmniej oficjalnie i w teorii. Gracz klubu np. gwardyjskiego był po prostu milicjantem z zawodu. Jeżeli zdecydował się przebranżowić np. na górnika, to zmieniał pracę, opuszczał zakład pracy do którego przypisany był jego klub sportowy, a z samego klubu uzyskiwał zwolnienie (podkreślam to słowo, bo jeszcze wiele razy będę do niego wracał). Nie inaczej było ze sportowcami w wieku poborowym. Obowiązek służby wojskowej dotyczył wszystkich obywateli i kluby wojskowe dawały w tamtym okresie możliwość odbycia służby poprzez uprawianie sportu dla Wojska Polskiego.
"reorganizacji" sportu przy Łazienkowskiej
Legia w wyniku tej reformy trafiła pod parasol Domu Wojska Polskiego i tak samo jak pozostałe drużyny pozbawiona swojej tradycyjnej nazwy. Z punktu widzenia ówczesnego prawa CWKS nie był nawet stowarzyszeniem sportowym, posiadał status typowej jednostki wojskowej, w związku z tym rokrocznie z każdym jednym poborem trafiało do niego wielu różnych piłkarzy z całego kraju. Oczywiście nie oznaczało to wcale, że taki kopacz trafiając do CWKS-u nie miał już powrotu do swojego macierzystego klubu, a ten tracił do niego wszystkie prawa. Ówczesne przepisy regulowały to jasno. Postanowienie PZPN z 1949 r., okólnik § 30 dotyczący przystąpienia piłkarza do klubów gwardyjskich i wojskowych, Echo Krakowa nr. 159 z dn. 15 czerwca 1949 r.
"Jak więc z powyższego wynika, kluby wojskowe mogą bez większego trudu dysponować dobrymi zawodnikami z całej Polski, o ile - zawodnicy ci podlegają czynnej służbie wojskowej w tym czasie. Muszą one jednak (o ile znowu zawodnik zażąda) wydać zwolnienie temu zawodnikowi po zakończeniu służby wojskowej. To samo tyczy się zawodników, którzy wstępują do czynnej służby bezpieczeństwa lub administracji"
Na pierwszy rzut oka wydaje się sytuacja wymarzona, jednak życie pokazało co innego. Najlepiej widać to we wspomnieniach Stanisława Mielecha, co opisał na łamach książki „Sportowe sprawy i sprawki”:
„Początkowo kluby cywilne zazdroszcząc sukcesów CWKS nie naśladowały go w systemie szkolenia, lecz po prostu starały się pozyskać jak największą ilość wybitnych zawodników CWKS, którzy po odbyciu służby wojskowej mieli w myśl przepisów sportowych odejść do swych macierzystych klubów. Te kluby cywile, które miały duże możliwości niesienia pomocy materialnej zawodnikom już na długo przed zakończeniem służby w wojsku obiecywały im złote góry. Wnet zarząd CWKS stwierdził, iż niektórzy zawodnicy pod koniec służby wojskowej nie przykładają się do treningów z taką pilnością jak dawniej, nie grają nawet z ambicją mając na uwadze interesy nowego klubu, w którym mieli występować”
CWKS owszem miał naprawdę silny zespół i zdobywał dublety, jednak bazował na rozwiązaniach krótkoterminowych. Poborowy w klubie mógł być jedynie dwa lata, potem na dodatkowy rok służby musiał wyrazić zgodę. Nie każdy tak jak Brychczy czy Masheli decydowali się „podpisać na zawodowego”, większość przyjeżdżała po prostu odsłużyć, nie czując żadnego przywiązania do barw CWKS-u. Efekt tego był taki, że co dwa lata CWKS był kompletnie inny pod względem personalnym, a trenerzy musieli całą pracę zaczynać od początku. Pisze o tym tygodnik Sport, 1954, nr 87:
„Niemal corocznie powtarza się historia. Wojskowi dochodzą do poważnej formy, po to, by w przerwie zimowej wystąpić w zupełnie nowym składzie i znów zaczynać pracę od początku. Miałoby to jeszcze sens, gdyby z tej pracy szkoleniowej korzystały inne drużyny otrzymując z powrotem swoich zawodników. Przeważnie jednak zdarza się, iż gracze który w barwach CWKS reprezentowali już pewien poziom nikną gdzieś w szarej masie i włożona w nich praca idzie właściwie na marne. Zdajemy sobie sprawę że to co piszemy nie jest popularne. Większość bowiem klubów ma pretensje do wojskowych, iż żyją niejako ich kosztem. Prawda leży pośrodku. CWKS otrzymuje przeważnie zawodników już poważnie przygotowanych, ale ze swej strony uzupełnia ich "edukację" tak, że po odbyciu służby wracają do swoich ognisk wzbogaceni o nowy zasób wiedzy piłkarskiej”
Jak widać doskonale kluby cywilne, które na co dzień krytykowały poczynania CWKS-u same sięgały po owoce jego pracy i nie zamierzały przesadnie przejmować się etyką i poczuciem sprawiedliwości. Skoro i tak już został „skradziony”, to po co dawać mu wrócić do macierzystego klubu, jeśli można na jego rozwoju skorzystać. Owszem w CWKS-ie sportowcy rozwijali się sportowo, bo była to drużyna skoszarowana (czyli tak jakby na wiecznym zgrupowaniu) i która codzienne treningi sportowe łączyła z twardą dyscypliną wojskową. W roku 1952 za namową Henryka Szymborskiego do ŁKS-u akces podpisało aż 5 zawodników CWKS: Kałczek, Jezierski, Kokot, Pilarski i Soporek jeszcze w trakcie trwania służby wojskowej i czemu trudno się dziwić, albowiem w ŁKS-ie za grę można było zarobić naprawdę dobre pieniądze, natomiast w CWKS-ie za grę nie płacono nic. W ŁKS-ie okazali się oni być jedną z lepszych formacji. Byli zawodnicy CWKS brylowali też w innych klubach. Ernest Pol i Edmund Kowal byli autorami pierwszego mistrzostwa Górnika Zabrze z 1957 r. O czymś to wszystko świadczy.
No i na koniec rzecz najważniejsza. Jeżeli CWKS nie był klubem sportowy jako takim, tylko normalną jednostką wojskową, to jak do cholery miał on robić transfery w inny sposób, jak poprzez pobór do wojska? Miał nagle wyczarować tysiące cywilnych etatów w strukturach wojskowych? One i tak już były przeznaczone dla kobiet, które nie garnęły się do wojska jako ochotniczki, a były potrzebne do uprawiania sportu w innych dyscyplinach niż piłka nożna. Młodzieży oficjalnie nie szkolono, nieoficjalnie zaczęto robić to po zmianach strukturalnych w roku 1953 r. i to na poziomie niezbyt profesjonalnym. Niby wielki kolos o nieograniczonych możliwościach, ale organizacyjnie i logistycznie wyglądało to strasznie słabo. Nie wspominam już nawet o casusie Gerarda Cieślika, nie było wcale tak, że włodarze CWKS byli w stanie powołać do drużyny każdego jednego kopacza, którego palcem wskazał trener Janos Steiner. Powołanie Cieślika do CWKS zablokował przodownik pracy tow. Wiktor Markiefka grożąc falą strajków jaka miała się przetoczyć przez Śląsk, jeżeli zawodnik ten zostanie powołany do wojska. CWKS w tym wypadku musiał obejść się smakiem.
Koniec końców eksperyment o nazwie „polskie CSKA” w kraju nad Wisłą nie przetrwał próby czasu. Po odwilży w Październiku 1956 r. wszystkim klubom w kraju zezwolono na powrót do swoich tradycyjnych nazw i symboli zwracając im właściwą tożsamość. Nie inaczej było w przypadku Legii, bo na całe szczęście miała ona do czego wracać. "Przegląd Sportowy" z dnia 28 stycznia 1957 r. w artykule pt. "WKS Legia przejmuje dorobek CWKS" informuje:
Trzy pokolenia piłkarzy oraz około 150 członków i sympatyków jedenastki mistrza Polski zebrały się w sobotę na walnym zebraniu SPN CWKS W-wa. Obok Mielecha, Sobolty i Bednarskiego siedzieli - Ziemian, Szailer, Cebulak, Rajdek Nowakowski, Przeździecki, Łysakowski, Drabińsi, Ciszewski, dalej Górski, Serafin, a następnie młodzi juniorzy oraz trampkarze.”
Czyli Legia powróciła do swych tradycji z inicjatywy jej przedwojennych zawodników, co samo w sobie obala tezę jakoby Legia przed i po wojną to były dwa odrębne byty nie mające ze sobą nic wspólnego. Oczywiście trudno podważyć fakt, że w pierwszych latach władzy ludowej nad Wisłą, ktoś zapewne zadbał by o to, aby stolica miała swój centralny klub wojskowy, jednak jego nazwa, symbole, charakter i tożsamość daleko by odbiegały od legionowych tradycji. Wróćmy do meritum. Legia w końcu stała się normalnym klubem sportowym otwartym na miasto. Młodzież była szkolona w normalnym trybie, odnosiła nawet sukcesy w rozgrywkach juniorskich, w sporcie pojawiło się tzw. „pół-zawodostwo” każdy zawodnik musiał mieć w klubie normalną umowę i wypłacane premie. Nie oznacza to wcale, że ściąganie zawodników do wojska dobiegło końca. Wszystko jednak było ściśle uregulowane przepisami, o czym wszelkiej maści „hejterzy” nie mają zielonego pojęcia.
Nieporozumienie w sprawie Schmidta
Faktem jest, że pozostałe kluby wojskowe były w cieniu Legii. Wiadomo, gdzie MON miał swoją siedzibę i wiadomo było, że to wojskowy klub stołeczny będzie dla niego oczkiem w głowie. Przesuwanie zawodników między klubami wojskowymi było dziecinnie proste. Wystarczyło danego kopacza przenieść do innej jednostki wojskowej. W ten sposób do Legii ze Śląska Wrocław trafił Lesław Ćmikiewicz, po tym jak Śląsk spadł z I ligi w sezonie 1968/69, taki wybitny piłkarz nie mógł marnować swojego potencjału na zapleczu ekstraklasy. Na tej samej zasadzie w Legii znalazł się Robert Gadocha przesunięty z Wawelu Kraków. W kierunku odwrotnym też to działało, w jedenastce mistrzowskiej Śląska 1977 znalazł się m.in. przesunięty z Legii Zygmunt Kalinowski. W roku 1953 przykładem piłkarza przesuniętego z CWKS-u do Wawelu był Wilhelm Glajcar. Pozostałe kluby wojskowe również bazowały w dużej mierze na poborowych, a Śląsk największe łowy urządzał sobie na terenie Wałbrzycha. W roku 1958 na linii Śląsk-Legia doszło do dziwacznej sytuacji nagłośnionej przez prasę. Mianowicie świeżo upieczony szeregowy Jan Schmidt, powołany przez Śląsk ze Startu Chorzów, miał zostać po meczu z Legią zabrany do Warszawy. Po przebiciu się sprawy do mediów i nakręceniu "afery" Legia odesłała piłkarza z powrotem do Wrocławia. „Przegląd Sportowy”, 1958, nr 44, artykuł „Śląsk Wrocław wyjaśnia”:
„"Od zarządu WKS "Śląsk" Wrocław otrzymaliśmy wyjaśnienie w sprawie zawodnika Szmidta, który w tajemniczych rzekomo okolicznościach znalazł się w ub. tygodniu w Warszawie. Oto treść wyjaśnienia;
W kilku gazetach śląskich i wrocławskich ukazały się notatki o przeniesieniu szer. Szmidta, zawodnika sekcji piłki nożnej WKS "Śląsk' do Warszawy. Przeniesienie to skonstatowane zostało jako "porwanie" Szmidta po meczu Śląsk-Legia przez kierownictwo klubu warszawskiego.
Zarząd WKS "Śląsk" uważa, ze swój obowiązek wyjaśnić, że decyzję przeniesienia szer. Szmidta do Warszawy została wydana przez władze wojskowe z początkiem stycznia 1958 r. Szer. Szmidt jako elektryk z zawodu, uzyskał przydział do specjalnej jednostki technicznej, znajdującej się poza terenem Śląskiego Okręgu Wojskowego.
Zarząd WKS "Śląsk" wobec trudności w zmontowaniu drużyny zwrócił się jednak do nadrzędnych władz wojskowych o pozostawienie szer. Szmidta w garnizonie Wrocław, celem zasilenia nim drużyny piłki nożnej. Mimo, że nie uzyskaliśmy jeszcze definitywnej decyzji o pozostawieniu szer. Szmidta we Wrocławiu, za zgodą swego dowódcy jednostki bronił on barw WKS "Śląsk: w niedzielnym meczu z WKS "Zawisza".
Tak więc domysły o przeniesieniu szer. Szmidta do WKS "Legia: nie znajdują potwierdzenia.
P.S. Sprawa "kaperowania" Szmidta do Legii oparta jest widocznie na nieporozumieniu, wynikającym decyzji władz czysto wojskowych, a nie klubowych. Szmidt został po wyjaśnieniu nieporozumienia przez Zarząd Legii natychmiast odesłany do Wrocławia.”
Jan Schmidt ostatecznie trafił do Legii rok później, spędził w niej jeden sezon, rozegrał 7 meczów i strzelił 4 bramki. Później po zakończeniu służby wojskowej przeniósł się do Ruchu Chorzów.
Medialny skandal z udziałem Legii
Pierwsza poważna afera „kaperownicza” jaka wybuchła w peerelowskiej prasie, to przypadek Tadeusza Błażejewskiego - zawodnika Warty Poznań, który zasadniczą służbę wojskową odbywał w Śląsku Wrocław, a na służbę zawodową namawiała go Legia. Dodatkowo w bój o piłkarza włączyła się Pogoń Szczecin, która kusiła go dobrami materialnymi, których Legia nie była w stanie mu zapewnić. „Przegląd Sportowy”, 1958, nr 196 w artykule: „O kaperowaniu Błażejewskiego mówi sam ... kaperowany a logika i fakty przeciw niemu”:
„Historia lubi się powtarzać. Gdy tylko pierwszy śnieg pokryje boiska, zaczynają się personalne "spory" o piłkarzy. Ostatnio głośna jest sprawa Tadeusza Błażejewskiego, byłego zawodnika Śląska Wrocław, a wychowanka Warty Poznań.
Od Zarządu KS Warta Poznań otrzymaliśmy obszerny list, w którym jest mowa o próbach kaperowania tego zawodnika przez Pogoń Szczecin i Legię Warszawa.
Błażejewski przyznał - czytamy w liście Warty - że w dniu 3 listopad zjawili się u niego w mieszkaniu przedstawiciele Pogoni pozostawili mu wówczas 8.200 zł za pokwitowaniem jako zaliczkę na sumę 20 000 zł, ofiarowaną mu za przejście do Szczecina .Poza tym przedstawiciele Pogoni ofiarowali Błażejewskiemu dwupokojowe mieszkanie z łazienką, posadę w Zarządzie Portu za ok, 2.800 zł, "dożywianie: oraz premie za wygrane mecze.
Błażejewski prowadził rozmowy nie tylko z Pogonią Szczecin, ale także z Wartą Poznań i Legią Warszawa. Zarząd Warty podkreśla, że Błażejewski zobowiązał się zwrócić Pogoni wspomnianą zaliczkę i przystąpić do pracy w Zakładach h. Cegielskiego osiedlając się na stałe w Poznaniu gdzie mieszkają jego żona i teściowa. Niestety, nie dotrzymał on słowa i nie zjawił się ani w pracy, ani na najbliższym treningu Warty. Dlaczego?
Teściowa Błażejewskiego, o. Rukowska oświadczyła - czytamy w dalszej części listu - że zięć otrzymał telegram, wzywającym do go Warszawy. Legia nie daje mu spokoju, obiecując za przejście do niej wyjazd na obóz nad Adriatyk i na tournée do Ameryki.
W dniu 14 i 15 listopada koledzy Cwietnia i Bzowy z Warty udali się do mieszkania Błażejewskiego, gdzie zastali tylko jego żonę. Oświadczyła ona, że mąż wyjechał do Warszawy, ponieważ obawiał się konsekwencji po linii wojskowej. Bowiem w jego książeczce wojskowej znajduje się notatka o przeniesieniu go zamiast do rezerwy - do Legii Warszawa.
Tyle w piśmie Warty.
Postanowiliśmy zbadać bliżej tę sprawę. Po dokładnym przestudiowaniu listu, rozmawialiśmy z Błażejewskim i kierownictwem Legii oraz dzięki uprzejmości jednego z oficerów Sztabu Generalnego gdzie obecnie pracuje zainteresowany przejrzeliśmy wszystkie dokumenty mówiące o jego przejściu do służby nadterminowej.
Wynika z nich, że kapral Błażejewski został zwolniony z czynnej służby wojskowej w dniu 27 października br., a 29 października napisał do Warszawy raport o pozostanie go w wojsku w charakterze podoficera nadterminowego na okres 2 lat. Prośba Błażejewskiego została załatwiona przez władze wojskowe przychylnie, przeto w dniu 12 listopada podpisał on zobowiązanie na pełnienie dalszej służby w wojsku.
- W Warszawie znalazłem się na własne życzenie - powiedział Błażejewski - od dawna nosiłem się bowiem z zamiarem pracy w wojsku. Początkowo myślałem nawet o pozostaniu we Wrocławiu, ale sprzeciwiła się temu moja żona, notabene rodowita warszawianka. Owszem - powiedziała mi - możesz pozostać nadal w wojsku, ale jeśli to możliwe, w Warszawie, z którą wiąże mnie lata mego dzieciństwa. I wówczas narodziła się u mnie myśl napisania raportu do władz wojskowych o przyjęcie mnie do pracy w Warszawie. O żadnym kaperownictwie ze strony Legii nie ma tu mowy.
Fakty Wskazując więc, że zarzuty stawiane przez Wartę pod adresem Legii są nieuzasadnione. Nie ma przecież żadnych dowodów, które by obciążały ten klub. Co więcej Legia w dalej tej sprawie wydaje się na uboczu. Służba w wojsku i przebywanie w Warszawie nie jest bowiem równoznaczne z przynależnością do klubu.
Każdy człowiek, a więc również Błażejewski ma prawo wyboru pracy i miejsca swego zamieszkania. Może również w zależności od swych upodobań zgłosić akces do danego klubu i a prawo być do niego przyjęty jeżeli nie koliduje to z obowiązującymi przepisami. Zasada ta nie jest obca kierownictwu Legii Warszawa Skoro w dniu 3 grudnia wysłała do Warty pismo następującej treści:
WKS Legia uznaje, że kpr. Tadeusz Błażejewski jako zawodnik po ukończeniu służby wojskowej jest automatycznie członkiem KS Warta w Poznaniu. Na temat jego gry w barwach Legii może być mowa dopiero po otrzymaniu zwolnienia z klubu poznańskiego.
Podobnymi kategoriami myśli w tej sprawie Blażejewski. Orientuje się doskonale, że nie może bez zwolnienia z Warty grać w Legii. Wie również o tym, że w wypadku nieprzychylnej decyzji poznańskiego klubu czeka go 12-miesięczna karencja.
Nie tak "czysta" wydaje się druga cześć tej sprawy tj. próba skaperowania Błażejewsiego przez Pogoń Szczecin,
- O tej sprawie - powiedział Błażejewski - mówiłem już w ubiegły czwartek na zebraniu WGiD PZPN. Oświadczyłem tam, że za pośrednictwem mojego serdecznego przyjaciela Z. Przybylskiego pożyczyłem od Pogoni za pokwitowaniem 8.200 zł zobowiązując się do ich oddania z chwilą uregulowania mych spraw wojskowych. Wówczas bowiem nie wiedziałem jeszcze, czy mój raport, który wysłałem do Warszawy, ostanie pozytywnie rozpatrzony. Pragnę tu gwoli wyjaśnienia stwierdzić, że istotnie w wypadku nie przyznania mi etatu podoficera nadterminowego, przeniósłbym się do Szczecina.”
Jak dowiadujemy się z artykułu przepisy były nieubłagane, chcesz zatrzymać jakiegoś piłkarza siłą i/lub podstępem? To klub macierzysty nałoży na niego karencję, więc i tak u ciebie nie zagra. Sprytne sposoby na ściąganie zawodników do siebie miała nie tylko Legia, do czego wrócimy jeszcze niniejszym artykule. red. Andrzej Gowarzewski na łamach swojej encyklopedii FUJI podnosi, że nie dowiadujemy się z prasy, w jaki sposób Legia uzyskała od Warty zwolnienie Błażejewskiego. Tymczasem już po niespełna 4 latach ten zawodnik wrócił z powrotem do Warty, co może wskazywać, że nikt żadnego zwolnienia nie wymuszał, a sprawę załatwiono prawdopodobnie na drodze kompromisu.
Ktoś może mi w tym miejscu zarzucić, że ciągle powołuje się na komunistyczne gazety, które przecież podlegały cenzurze. Owszem, jednak nie znaczy to, że prasa była wolna z krytyki poczynań włodarzy Legii. Zwłaszcza gazety lokalne krytykowały nadterminowe przetrzymywanie piłkarzy i niezwalnianie ich do domu. Dokładnie tak było z zawodnikiem bytomskich Szombierek – Helmutem Nowakiem. Pisało o tym „Życie Bytomskie” z 1960, nr 50
„Pretensje ma Zarząd GKS Szombierki wielu sympatyków górniczek jedenastki. Wiedzą bowiem wszyscy że po powołaniu H. Nowaka do odbycia zasadniczej służby wojskowej otrzymał on zwolnienie z Szombierek na czas służby wojskowej i spodziewano się, że po jej ukończeniu grał będzie nadal w klubie, który go wychował dał mu warunki do uprawiania sportu. Kiedy zbliżał się czas ukończenia służby wojskowej przez Nowaka wszystko wskazywało na to, że wróci on do Szombierek, gdzie na jego życzenie przygotowano mu mieszkanie i pracę. Nagle przystąpiła zmiana jego decyzji. Dopiero w grudniu Legia zwróciła się do Zarządu Szombierek z prośbą o udzielenie zwolnienia Nowakowi, ale Zarząd próby nie uwzględnił, także H. Nowak zgodnie z regulaminem PZPN jest obecnie zawodnikiem sekcji piłki nożnej GKS Szombierki. Na zakończenie chcielibyśmy dodać, że nasze miasto nie ma szczęścia do Legii, a świadczą o tym takie nazwiska jak: Cehelik, Masseli, Cipa, Strzykali, Nowara, trudne boje Polonii i Henryka Kempnego a obecnie o H.Nowaka.”
Legia prosiła o zwolnienie i bytomskie Szombierki odmówiły. Nowak wraca do macierzystego klubu, proste jak konstrukcja cepa. Kiedy Kazimierz Deyna zadomowił się w Legii i nie wracał do ŁKS-u, do redakcji "Przeglądu Sportowego" zaczęły napływać w tej sprawie listy czytelników. Wówczas redaktorzy wyjaśnili swoim odbiorcom zaistniałą sytuację. „Przegląd Sportowy”, 1970, nr 7 w artykule „Na czym polega sprawa Deyna” pisze:
„Jak wynika z punktu 4 przepisów o zmianie barw i ewidencji zawodników, Deyna przed przejściem do Legii był pełnoprawnym zawodnikiem ŁKS i w związku z tym otrzymał do nowego klubu zwolnienie okresowe tzn. tylko na czas pełnienia zasadniczej służby wojskowej. Obowiązujący przepis w tej sprawie jest jednoznaczny.
Klub wojskowy zobowiązany jest po zakończeniu zasadniczej służby wojskowej przez zawodnika wydać zawodnikowi lub przesłać natychmiast do PZPZ - V część karty zgłoszenia - zwolnienie po ukończeniu służby woskowej.
Tymczasem jak wykazują fakty Deyna postanowił kontynuować służbę wojskową w charakterze podoficera zawodowego i tym samym nadal grać w barwach Legii. Co w tej sprawie mówią przepisy? ŁKS czy Legia jest wówczas macierzystym klubem Deyny?
Z chwilą ukończenia zasadniczej służby wojskowej zawodnik może być uprawniony do dalszej gry w klubie wojskowym po zakończeniu bieżącej rundy rozgrywek tylko za zgodą stowarzyszenia macierzystego
(...)
I tu właśnie trzeba szukać odpowiedzi na pytanie dlaczego w sprawie Deyny kierownictwo warszawskiego klubu spotkało się z przedstawicielami ŁKS. Bez zgody łodzian Deyna nie mógłby grać nadal w barwach Legii. Czy wówczas byłby objęty karencją? W zasadzie tak.”
To byłoby na tyle w części pierwszej. Na drugą zapraszam już teraz.
Besnik(L)
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.