
Rafał Augustyniak: Mamy naprawdę dobrą drużynę
28.06.2025 09:10
(akt. 29.06.2025 09:11)
- Czy pali się na treningach? Zajęcia są naprawdę intensywne i wymagające. Trener Iordanescu chce, żebyśmy grali wysokim pressingiem, szybko odbierali piłkę, więc zajęcia są bardzo ciężkie. W porównaniu do poprzedniego sezonu widać pewne zmiany, co jest naturalne — przyszedł nowy trener, nowy szkoleniowiec od przygotowania fizycznego, więc siłą rzeczy wszystko musiało się trochę zmienić.
A jakie widzisz podstawowe różnice, jeśli chodzi o sam trening i podejście do pracy?
- Niezależnie od tego, czy to był trener Goncalo, czy trener Kosta, czy teraz nowy trener Edward – wszyscy chcieli, by w treningach jak najwięcej było pracy z piłką. I to się nie zmieniło – nadal większość ćwiczeń jest z futbolówką. To, co się jednak zmieniło względem poprzedniego sezonu, to rozgrzewki. Wcześniej wychodziliśmy na boisko już gotowi – każdy musiał samodzielnie lub wspólnie z drużyną przygotować się do treningu. Teraz to nadal obowiązuje, ale mamy dodatkowo z trenerem przygotowania fizycznego, Bogdanem, rozgrzewki typowo piłkarskie, prowadzone na murawie. Uważam, że to fajne rozwiązanie – pozwala wejść jeszcze lepiej w trening i dać z siebie więcej od samego początku.
Chciałbym na chwilę wrócić do poprzedniego sezonu i go trochę podsumować. Wiadomo – Puchar Polski, Liga Konferencji – to są duże pozytywy, piękna przygoda. Ale czy można było coś zrobić lepiej w tych dwóch rozgrywkach?
- Myślę, że mogliśmy nieco lepiej zakończyć fazę grupową w Lidze Konferencji i zająć wyższą pozycję, co dałoby nam lepsze rozstawienie w dalszej fazie. Może dzięki temu trafilibyśmy na silniejszego rywala trochę później, a nie już w ćwierćfinale. Przede wszystkim szkoda tego meczu z Lugano – moim zdaniem nie powinniśmy go przegrać u siebie. Gdybyśmy wtedy wygrali, to bylibyśmy wyżej w tabeli i być może z Chelsea zmierzylibyśmy się później, co mogłoby nieco ułatwić sprawę. Szkoda też tego pierwszego meczu z Chelsea – wyszliśmy na boisko zbyt wycofani, zbyt zachowawczy, jakbyśmy czekali, aż oni strzelą bramkę. Tymczasem rewanż w Londynie pokazał, że można było z nimi zagrać otwartą piłkę.
Czyli wyszliście na boisko ze zbyt dużym respektem.
- Dokładnie. Ale na rewanż już wyszliśmy z innym nastawieniem i widać było, że można było podjąć z nimi równą walkę.
A w Ekstraklasie? Tam chyba zdecydowanie więcej można było poprawić.
- Zgadza się. W lidze zabrakło nam pewnego rodzaju meczów – takich, w których, mimo słabszej gry, potrafiliśmy „przepchnąć” wynik, strzelić decydującego gola w 80. minucie i dowieźć zwycięstwo. Podsumowując sezon z chłopakami, doszliśmy do wniosku, że właśnie takich spotkań zabrakło.
- Czasami po prostu wypuszczaliśmy zwycięstwa z rąk. Przypomina mi się na przykład mecz z Motorem czy ze Stalą w Mielcu – dokładnie taki, gdzie straciliśmy cenne punkty. Gdybyśmy w takich momentach byli skuteczniejsi, na koniec sezonu moglibyśmy mieć kilka punktów więcej i zakończyć rozgrywki na wyższej pozycji. A tak – końcówka sezonu wyglądała zupełnie inaczej, niż byśmy chcieli.
Czy jednym z problemów Legii nie było to, że zbyt często czekała, licząc na fazy przejściowe, zamiast starać się dominować? Teraz, z tego co rozumiem, pojawił się pomysł, by Legia miała więcej piłki i częściej przejmowała inicjatywę.
- Możliwe. Ale – jak już mówiłem – głupio traciliśmy bramki. I to bardzo dużo. Straciliśmy aż 45 goli w lidze. Tyle bramek to naprawdę sporo. Przy takiej liczbie nie ma co się dziwić, że skończyliśmy na piątym miejscu – to było adekwatne do tego, jak broniliśmy. W wielu momentach cofaliśmy się zbyt głęboko i po prostu brakowało nam punktów.
Na pewno robiliście jakieś analizy. Mówisz: 45 straconych goli, Raków miał 23, Lech – 31. Poza oczywistymi błędami indywidualnymi, których nie brakowało, skąd jeszcze to wynikało?
- No właśnie – to dobre pytanie: z czego? Gdybyśmy znali odpowiedź wcześniej, to pewnie sezon skończyłby się inaczej. W piłce nie zawsze jest prosta odpowiedź. To nie jest tak, że coś zdiagnozujesz i od razu to naprawisz. Trzeba szukać przyczyn, analizować. Dużo bramek traciliśmy też po stałych fragmentach gry. Z jednej strony strzelaliśmy z nich sporo, ale równie dużo traciliśmy – i to było dziwne. Bo przecież nasza linia obrony i pomoc była dość wysoka. Przecież zarówno ja, jak i Maxi – nie jesteśmy niskimi zawodnikami. A z przodu też mieliśmy kilku wysokich piłkarzy. Z takimi warunkami fizycznymi czterech, pięciu zawodników powinno skutecznie pomagać w obronie przy stałych fragmentach. A jednak coś tu nie zadziałało tak, jak powinno.
To była trochę specyficzna runda. Już od jakiegoś czasu mówiło się, że brakowało ci niewiele minut do przedłużenia umowy, ale nie grałeś, wszystko się przeciągało. Nie pamiętam dokładnie — dwa czy trzy mecze przed końcem sezonu coś się zmieniło?
- To wszystko wydarzyło się dużo wcześniej, ale w mediach informacja ukazała się pod koniec sezonu. Też nie było potrzeby, żeby o tym głośno mówić.
Taka sytuacja, gdy trener trochę cię odsuwa na boczny tor, bywa trudna. Nie wiadomo, czy jesteś jeszcze w kadrze, nie ma jasnego komunikatu. To chyba niełatwe?
- Na pewno. Dla zawodnika to trudna sytuacja — nagle nie ma cię w składzie, nie masz pewności. Ale później, tak jak mówiłem, wyjaśniłem to sobie z trenerem. Udało się to wszystko omówić. I później było już w porządku — było widać, że relacje między mną a trenerem są okej. Ale nie ukrywam też, że moja runda wiosenna nie była idealna. Miałem kilka dobrych meczów, ale też kilka słabszych. Były wahania formy i to trzeba uczciwie przyznać.
Poszło o to, że po jednym z meczów skrytykowałeś styl gry i doszło to do trenera?
- Nie chcę wchodzić w szczegóły i tego komentować. Do końca sezonu wszystko między nami układało się dobrze.
Usłyszałem takie zdanie, że choć trener cię odpalił, to i tak nie potrafiłeś się na niego gniewać.
- Może raczej nie chciałem się gniewać. Choć gniewać to złe słowo, może być źle odebrane - jakby mi to nie przeszkadzało, jakby było mi wygodnie na ławce. I zaraz ludzie zaczęliby mówić, że tylko siedzę, biorę pieniądze i jestem zadowolony, że nie gram, że wszystko mi pasuje, bo co miesiąc jest przelew. A to nie tak.
- W środku byłem bardzo zły, bo zawsze jestem wściekły, gdy nie gram. Ale w relacji z trenerem ważne było to, że istniał dialog. Nawet jeśli ktoś lądował na
ławce, to trener potrafił to później wytłumaczyć. I to było dla mnie ważne: była komunikacja, była rozmowa.
Kolejny temat, który mocno nurtuje kibiców i często wraca w dyskusjach – od dwóch lat Legia praktycznie nie wygrywa z zespołami z czołówki. Poza zwycięstwem z Lechem dwa sezony temu – i to jeszcze po dwóch samobójczych golach Salomona – nie udało się wygrać żadnego takiego meczu. Z czego to wynika? Dlaczego to takie trudne?
- Szczerze mówiąc – też do końca nie wiem. Ale patrząc na te spotkania z czołówką, nie powiedziałbym, że to były mecze, w których rywale nas totalnie zdominowali. W wielu tych meczach mieliśmy przewagę, prowadziliśmy grę, ale mimo to przegrywaliśmy. Nawet ten mecz z Lechem, który zakończył się 2:5 – w pierwszej połowie wcale nie graliśmy źle. Dopiero w drugiej coś się posypało. Nie wiem, czy zabrakło nam sił, czy koncentracji, ale wtedy rzeczywiście Lech nas zdominował.
- Natomiast ogólnie te spotkania z czołówką nie wyglądały tak, że rywale nas „zjadali” na boisku. Po prostu coś nie działało – i trudno powiedzieć jednoznacznie, dlaczego. A moim zdaniem jeden z najgorszych meczów z zespołem z czołówki zagraliśmy przeciwko Pogoni, kiedy graliśmy w ustawieniu z trójką obrońców. To był fatalny mecz. Poza początkiem i może pięcioma minutami graliśmy bardzo słabo. Po tym spotkaniu część z nas naprawdę miała poczucie, że nie umiemy grać w piłkę. I to był chyba jedyny mecz z czołówką, w którym przegraliśmy zupełnie zasłużenie – bez żadnych wątpliwości.
Nie chcę powiedzieć, że zmiana trenera była dla ciebie ulgą, ale gdzieś wewnętrznie pomyślałeś sobie: „Dobrze, teraz mam czystą kartę”? Była taka myśl?
- Myślę, że każdy z nas ma teraz czystą kartę, bo nowy trener nie zna zawodników. Wcześniej z nikim z nas nie pracował, musi dopiero poznać drużynę. A to oznacza, że każdy ma szansę się pokazać. Czasu jest naprawdę niewiele – mieliśmy tylko trzy tygodnie przygotowań, a teraz do pierwszego meczu zostały już tylko dwa tygodnie, więc tego czasu robi się coraz mniej.
Kibice się zastanawiają – czy ta drużyna, bez patrzenia na zewnętrzne czynniki, ma czysto piłkarsko potencjał, żeby powalczyć o mistrzostwo?
- Na razie nie było żadnych transferów, żadnych typowych wzmocnień (rozmawialiśmy przed ogłoszeniem transferu Stojanovicia), ale wrócili zawodnicy z wypożyczeń. Marco Burch, który bardzo dobrze wyglądał w Radomiaku, i Miguel Alfarela – on już pokazał, że potrafi grać w piłkę. Na treningach widać, że ma
coś do udowodnienia.
- Nsame? Cały czas uważam, że to jest dobry napastnik. Jego wykończenia są na naprawdę wysokim poziomie. Jak ma piłkę w polu karnym, to w 90% przypadków kończy to golem. To nie jest przypadek, że strzelił tyle bramek w karierze. Trzeba dać mu szansę. Do tego jest Ilia Szkurin – w sparingu pokazał się z dobrej strony, w poprzedniej rundzie też strzelał. Jasne, była na nim duża presja, bo transfer napastnika był bardzo wyczekiwany zimą. Ale on też potrafi strzelać. Mamy naprawdę dobrą drużynę. Trzeba tylko to wszystko dobrze poukładać i dać czas.
Jak patrzysz na Maxiego Oyedele? Jesteś zawodnikiem z doświadczeniem, który trochę w piłce widział – dla ciebie to faktycznie top talent? Jak oceniasz go z bliska?
- Dla mnie to jest niesamowity potencjał. Uważam, że jeśli będzie dobrze prowadzony, to jest przyszłością reprezentacji Polski. On naprawdę może grać na najwyższym, światowym poziomie. Gram w piłkę już od wielu lat i szczerze mówiąc – nigdy wcześniej nie rywalizowałem z kimś, kto tak bardzo przewyższał innych. Ma niesamowity odbiór piłki. Potrafi ją odebrać w taki sposób, że człowiek nawet nie wie, kiedy mu ją zabrał – wślizgiem, często na kolanie, perfekcyjnie wyczyszczone.
Z boku czasami wygląda to tak, jakby balansował na granicy czerwonej kartki…
- No tak – był nawet taki śmieszny moment w meczu, kiedy wjechał komuś od tyłu bez buta. Żartowaliśmy, że gdyby miał wtedy but na nodze, to pewnie dostałby czerwoną kartkę. Ale to pokazuje też jego zaangażowanie. Naprawdę – to niesamowity talent. I jeśli dostanie dobrą, przemyślaną ścieżkę rozwoju, to może zajść bardzo, bardzo daleko. To nie przypadek, że był w Manchesterze United. Do takich klubów nie trafia się przez przypadek.
Co według ciebie musi się zmienić, żeby realnie powalczyć o mistrzostwo na 110-lecie klubu? Czy to tylko kwestia założeń taktycznych, czy potrzeba więcej jakości, szerszej kadry?
- Myślę, że przede wszystkim potrzeba jeszcze większego poczucia odpowiedzialności – żeby każdy z nas wziął na siebie więcej. Potrzeba więcej liderów na boisku, ludzi, którzy wiedzą, dokąd drużyna zmierza. Co roku mówimy, że walczymy o mistrzostwo, ale moim zdaniem musi się pojawić głębsze przekonanie, że naprawdę jesteśmy w stanie to zrobić. Bo mamy dobry zespół.
- W tamtym sezonie pokazaliśmy, że potrafimy grać w Europie z mocnymi drużynami. Więc dlaczego nie przełożyć tego na Ekstraklasę? Tylko że działa to też w drugą stronę. Jak mówił kiedyś Kuchy, gdy rozmawiałem z nim w Rosji – przeciwko Legii każda drużyna gra na 110 procent. Każdy czeka na mecz z nami cały sezon. I ja tego do końca nie rozumiałem, dopóki sam nie doświadczyłem tego w Legii. Na naszych wyjazdach są pełne stadiony, zupełnie inaczej niż na innych meczach. Dla wielu zawodników spotkanie z Legią to najważniejszy mecz w sezonie. Czasami z nami ktoś zagra świetny mecz, wygra, a potem trzy kolejne spotkania przegrywa. Ale to nie jest tylko nasz problem – tak samo mają najlepsze kluby w Europie. One też muszą sobie z tym radzić – i my też musimy.
Kiedy przychodziłeś do Legii, wyobrażałeś sobie, że po tym czasie będzie więcesukcesów? Czy to wygląda mniej więcej tak, jak się spodziewałeś?
- Nie, nie wygląda tak, jak się spodziewałem. W trzy lata nie zdobyłem mistrzostwa Polski i to naprawdę boli. Przychodząc tutaj, myślałem, że to mistrzostwo będzie. Że co roku będziemy grać w Europie – i to się udało – ale moim głównym celem było zdobycie tytułu mistrza Polski. Został mi jeszcze rok kontraktu i mam nadzieję, że to będzie ten przełomowy sezon. Chcę zdobyć z Legią mistrzostwo, bo bardzo mi tego brakuje.
A myślisz już o przyszłości? Czy pojawiły się jakieś oferty? Jesteś w takim wieku, że może być to czas na dobry, ostatni kontrakt. Może ktoś już się odzywał?
- Były jakieś zapytania. Parę osób wiedziało, że potrzebuję minut, więc telefonów trochę było. Pytali, ile jeszcze muszę zagrać, by spełnić warunki do przedłużenia kontraktu. Pojawiły się też sygnały z Polski i z zagranicy. Ale na ten moment skupiam się na tym, co tu i teraz. Jestem w pokoju z Jędzą, który daje mi sporo wskazówek – szczególnie tych piłkarskich. Swoją postawą w Legii chcę zapracować na następny kontrakt.
Co roku pada hasło: "gramy o mistrzostwo Polski". A przed tym sezonem jeszcze nikt tego głośno nie powiedział. To celowa zmiana narracji? Nie chcecie już o tym mówić, tylko działać? Czy to przypadek?
- Myślę, że to przypadek, ale może coś w tym jednak jest. Może rzeczywiście warto przestać już tyle mówić o mistrzostwie, a po prostu zacząć działać. Lepiej coś osiągnąć i wtedy o tym rozmawiać, niż najpierw.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.